Gdyby Angelina Jolie opowiedziała historię Louisa Zamperiniego, znanego lekkoatlety, który spędził 47 dni jako rozbitek na Pacyfiku i przeżył japoński obóz jeniecki przez pryzmat jego głębokiej wiary w Jezusa, mielibyśmy perełkę. Niestety niepewna na reżyserskim stołku Jolie podaje nam nic innego jak zlepek znanych filmów o podobnej tematyce.
Doprawdy nie wiem co wśród scenarzystów tego filmu robią bracia Coen. Jedynym wytłumaczeniem ich obecności w „Niezłomnym” jest to, że ich tekst został radykalnie przerobiony przez resztę scenarzystów i skrojony pod gusta średnio wyrobionej widowni. Jest to o tyle frustrujące, że film został oparty na dalekim od taniego sentymentalizmu bestsellerze Laury Hillerbrand. Z każdą kolejną minutą drugiego filmu Angeliny Jolie w roli reżyserki, żałowałem, iż nie zrobił go filmowiec z religijną wrażliwością.
Syn włoskich imigrantów Louis Zamperini stał się sławny po igrzyskach olimpijskich w Berlinie w 1936 r., gdzie po fenomenalnym finiszu zajął 7 miejsce. Jego niezłomność na torze zachwyciła podobno nawet Adolfa Hitlera. Louis liczył, że pełnie sportowych możliwości pokaże na igrzyskach w Japonii w 1940 roku. Z powodu wybuchu II wojny światowej zostały one jednak odwołane. Zamperini zamiast na olimpiadę w Tokio, trafił więc do amerykańskiego bombowca Liberator, z którym runął w do oceanu. Wraz z dwoma kompanami spędził na pontonie 47 dni, dryfując ponad 3 tyś. kilometrów. „Uratowali” go Japończycy, którzy następnie urządzili mu dwuletnie piekło w obozie jenieckim. Wojenna trauma wpędziła go po powrocie do USA w alkoholizm. Dopiero upór jego żony, która zachęciła go do odnowy religijnej u boku Billego Grahama wyrwały Louisa z mroków przeszłości. W 1949 roku Louis zmienił swoje życie i zwrócił się ku chrześcijaństwu, stając się słynnym mówcą motywacyjnym.
Jolie otwiera film o Zamperinim, gdy ten jako dziecko nudzi się podczas kazania proboszcza. Kapłan mówi wiernym o potrzebie nadstawienie drugiego policzka oraz istocie chrystusowego przebaczania wrogom. Słowa duchownego nabiorą realnego znaczenia dopiero po wojnie, gdy Zamperini uda się do Japonii by pojednać się ze swoimi oprawcami. Szkoda, że reżyserka rezygnuje z symbolicznej klamry, która mogłaby spiąć tą historię. Należy docenić fakt, że Jolie z wielkim szacunkiem, miłością i fascynacją opowiada niezwykłą historię zmarłego w tym roku w wieku 97 lat Amerykanina. Obrazując „niezłomność” Louisa bez odniesienia do sfery duchowej powoduje jednak, że opowieść jest niepełna. Pochodzący z Włoch Zamperini od najmłodszych lat musiał dowodzić ksenofobicznym rówieśnikom, że nie jest od nich gorszy. Dzięki sportowemu zahartowaniu przetrwał zarówno wycieńczające 47 dni na oceanie, jak i obóz jeniecki, kierowany przez sadystycznego „Ptaka”. Rozumiem, że Jolie pragnęła się skupić na okresie gdy Louis nie był jeszcze głęboko wierzącym chrześcijaninem, i dlatego umniejszyła ten aspekt jego życia. Niemniej jednak bez Chrystusa nie można zrozumieć duchowej wielkości Amerykanina, który jako 80 latek niósł symbolicznie ogień olimpijski w kraju, gdzie doświadczył największego piekła. Niezwykłość jego historii, na tle setek innych opowieści byłych żołnierzy przejawia się właśnie w późniejszej relacji z oprawcami. Brakuje w „Niepokonanym” duchowego katharsis z choćby z zeszłorocznej „Drogi do zapomnienia”, która również opowiadała o traumie jeńca z japońskiego obozu koncentracyjnego.
I tutaj mam problem największy z filmem Jolie. O przebaczeniu Louisa jego oprawcom dowiadujemy się dopiero z końcowych napisów. Skoro Jolie zrezygnowała z eksponowania religijnego aspektu życia Zamperiniego, umieszczając je ostatecznie w przypisie, to po co w kilku miejscach stosowała symbolikę religijną? Jolie rozdziera film między klasyczną historię o przetrwaniu piekła wojny, a przypowieść o sensie życia na jego krawędzi. Jedna krótka scena modlitwy na zalewanym falami pontonie czy symboliczne ujęcia „chrystusowego męczeństwa” w obozie jenieckim nijak nie mają się do świeckiej wymowy filmu. Nie tylko w tej kwestii Jolie poległa jako reżyser.
Zbyt wiele w filmie jest wyświechtanego patosu, który miejscami ociera się o kicz. Zupełnie bez błysku Jolie montuje ze sobą podniosłą muzykę, pompatyczne dialogi, wszystko podlewając wpisanym w krew Amerykanów patetycznym patriotyzmem. Szczerzę zazdroszczę Amerykanom umiłowania flagi i symboli narodowych, których brakuje w kinie polskim. Niemniej jednak nieumiejętne ich eksponowanie w sztuce może przybrać komiczny wymiar. Jolie nie ma niestety talentu Spielberga czy Eastwooda, którzy są mistrzami kina jednocześnie patriotycznie podniosłego i artystycznie wysmakowanego.
Choć można pochwalić całą młodą i nieznaną obsadę filmu na czele z Jack O’Connellem w roli Louisa i kilka ujęć ( powietrzna bitwa, walka rozbitków z rekinami), to ostatecznie „Niezłomny” zostanie obrazem szybko zapomnianym. Spoglądając na niego z różnych stron szybko zdajemy sobie sprawę, że wcześniej o wiele ciekawej wyeksploatowano tą tematykę. Piekło obozu jenieckiego? „Most na Rzece Kwai” czy wspomniana już „Droga do zapomnienia” z psychologicznie wyciśniętymi postaciami biją film Jolie na głowę. Opowieść o samotnym przetrwaniu na pełnym morzu? Zerknijcie na „Życie Pi” czy „Wszystko stracone” by poznać horror sił natury. Jolie mogła łącząc ze sobą te dwa gatunki, nie tylko opowiadając nowatorską historię, ale również tworząc film, na jaki Louis Zamperini zasłużył. Szkoda, że jej brak talentu reżyserskiego zmarnował tak poruszającą historię.
3/6
Łukasz Adamski
„Niezłomny”, reż: Angelina Jolie, dystr. United International Pictures Sp z o.o.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/253023-niezlomny-zmarnowana-przypowiesc-o-przebaczeniu-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.