Na Śląsku grają różną muzykę, ale nie zauważyłem, żeby w języku polskim zaistniały takie frazeologizmy jak „śląski metal” albo „śląski jazz”(chociaż… odsyłam do projektu Adama Olesia Hurdu-Hurdu, komu chce się sprawdzić). A „śląski blues” – jak najbardziej! Czemu akurat tam jest największe zagęszczenie muzyków bluesowych w przeliczeniu na jednostkę powierzchni? Tak do końca to nie wiem. Ale chyba ma to jakiś związek z robotniczym etosem.
Blues w swoim pierwotnym kształcie to muzyka uciemiężonych, zmęczonych spiekotą i bólem kręgosłupa Murzynów z plantacji bawełny. Śląscy górnicy i hutnicy też łatwo nie mają. Też są zmęczeni, też jest im gorąco, też są czarni od sadzy i węgla. Mają się na co skarżyć, są w swoich wynurzeniach autentyczni. Co więcej – wywalczyli ten autentyzm całe lata przed tym, jak zaczęły się ukazywać płyty Dudka, Dżemu, Krzaka, Kasy Chorych… W momencie wysypu wszystkich tych debiutów w latach 80tych nie mieliśmy do czynienia z garstką zespołów – to już było świetnie zorganizowane ŚRODOWISKO. I tym właśnie pozostaje do dzisiaj, z sercem od lat bijącym w klubie Leśniczówka. A historie o początkach bluesowego grania na Śląsku są równie ważne dla założycielskiego mitu polskiego rocka co wcześniej poczynania animowanych przez Franciszka Walickiego bigbitowców. Dudek kradnący głośnik-szczekaczkę wywieszony na pierwszego maja, żeby przerobić go na wzmacniacz, Skrzek, Anthimos i Piotrowski, którzy po wojażach z Niemenem wrócili do piwnicy, by z niej tryumfalnie wychynąć najpierw we free rockowej,a potem czysto już progresywnej formie (ale jakby nie patrzeć – najpierwszą ich nazwą było Silesian Blues Band), fenomen Ryśka Riedla. Tacy ludzie mogą grać muzykę z zadziorem – są autentyczni i to przenika do twórczości. A blues to przede wszystkim szczerość. Jest od serca – znaczy jest dobrze. Technika rzecz istotna, acz drugorzędna.
Jeśli chcecie płyty, która stanowiłaby swoiste kompendium śląskiego bluesa AD 2014, wypunktowywała kto gra, na czym i jak i jeszcze podkreślała, że na scenie następuje naturalna wymiana pokoleń – to to jest właśnie ta płyta. Bez najmniejszej przesady! Śląska Grupa Bluesowa składa się ze starych wyjadaczy, a dodatkowo wspomaga ich potężna liczba gości. Dobra, wymieńmy zasadniczy trzon. Gitara – Leszek Winder. Tak, ten od Krzaka i od współpracy z Elżbietą Mielczarek. Między innymi. Gary – Michał Giercuszkiewicz. Dawny perkusista Dżemu i Kwadratu, częsty współpracownik Józefa Skrzeka. Miedzy innymi. Bas – Mirosław Rzepa. Dawny członek Ości (gdzie bębnił również Giercuszkiewicz – to tak a’propos zgrania sekcji rytmicznej) czy tria Łapka-Głuch-Rzepa. 3 lata temu wydał instrumentalną, bluesowo-psychodeliczną płytę „Rymszary”, na której zagrzał na wszystkich instrumentach (nota bene edytorskie cudeńko z okładką z filcu – śląskie wydawnictwo Falami dba o stronę graficzną albumów jak żadne inne!). Między innymi. Klawisze, wokal, harmonijka – Jan „Kyks” Skrzek. Autor sporej liczby solowych krążków, brat TEGOŻ Józefa. Dotychczas Śląska Grupa Bluesowa działała jako zespół akompaniujący Skrzekowi. To pierwszy krążek podpisany wyłącznie nazwą zespołu. I dobrze się stało, bo nie ma tu głównej gwiazdy – sami fachowcy w swoim rzemiośle i to z tych, którzy grając nawzajem się uzupełniają zamiast walczyć o solo w każdymi miejscu. A dokoniania gości – matko, jest co wymieniać, wyjdzie mała litania! Tak więc na „Kolorach bluesa” spotyka się prawdziwy lokalny dream team.
To będzie długi tekst, bo każdy z tych utworów ma swoją niebagatelną wartość. Ha, trudno! Na początek – tytułowe „Kolory bluesa” – żywiołowy numer, gdzie niepiękny, zachrypnięty wokal Skrzeka (co to ja wyżej pisałem o wyższości ekspresji nad techniką?…) skontrowany jest niemal gospelowym chórkiem w wykonaniu Anny Kawalec i Karoliny Cygonek. Pani Karolina, już jako pierwszy głos (wspomaga ją Siczka – tak, ten Siczka z KSU!), powraca też w robotniczym protest songu „Sztyl od kilofa”. Że wokalistką jest kompetentną – dowodzi w solowych recitalach (jak wspomnę jej występ w olsztyńskiej Sowie – jeszcze mi ciary chodzą po krzyżu…) i w grupie Jana Gałacha. Ale od tak złowieszczej strony jeszcze jej nie znałem. Wspomniany Gałach ze swoimi skrzypcami pojawia się w dwóch utworach i w obu wykonuje świetną robotę. W wieńczącym całość „Ostatnim bluesie” wspina się na wyżyny liryzmu (swoją drogą niesamowity numer – Winder osiąga tu przestrzenne brzmienie gitary, którego nie powstydziłby się David Gilmour, w tle słychać organy Krzysztofa Głucha, a wstęp i kodę gra kapela góralska Sarpacka – i nic się tu z niczym nie gryzie). Z kolei „Bogactwo widzi nawet ślepiec” to Gałach w wersji bardziej zadziornej.
W „Chachorze” wokalnie i gitarowo udziela się zasłużony Adam Kulisz (też autor sporego zbioru płyt) i – podobnie jak Jan Skrzek – operuje śląską gwarą. Swoje harmonijkowe popisy dodaje Michał Kielak – jeden z najlepszych speców od tego instrumentu w Polsce. Numer w sumie standardowy, ale zagrany siarczyście, z nerwem. W „Zaklętym w klawisze” swój soulowy zaśpiew wtrąca Sebastian Riedel (słychać szkołę słynnego ojca, a jakże!). Za całą sekcję dętą robi puzon Bronisława Dużego (połowa projektu Duży Skolias, aranżer symfonicznych projektów Ireneusza Dudka). Jak więc widzicie „Kolory Bluesa” nagrał raczej potężny Śląski Kolektyw Bluesowy niż czteroosobowa Grupa! Mimo takiej ilości nazwisk zachowano jakiś wspólny stylistyczny punkt ciężkości – choć różnorodność materiału jest spora. Bardzo podobają mi się momenty, w których Grupa odpuszcza sobie tekst i skupia się na wirtuozerskim, instrumentalnym graniu. A momenty takie są trzy. Oprócz wspomnianego „Ostatniego bluesa” także „Mała szafirowa karbidka” i „O małym Jasiu” – ten ostatni kawałek, oparty na klawiszach Skrzeka, mógłby się jak dla mnie nie kończyć. Czysta, żywa przyjemność jamowania. Iskry lecą z instrumentów! Najlepszy utwór? Zdecydowanie „Bogactwo widzi nawet ślepiec”. Nie tylko dzięki kompozycji, ale także tekstowi. Skrzek-tekściarz jest w większości piosenek autotematyczny: gram dla was bluesa, kocham bluesa, blues to moje/ twoje/ nasze życie. Tymczasem tu jawi się jako trybun ludowy kontestujący polską biedę – brzmi to może i naiwnie, ale na swój sposób mocno: I tylko czasem po koncercie, gdy harmonijki echo łka, odzywa się zbolałe serce i chce się krzyczeć: TAKA MAĆ! Oj, chce się, chce, nie tylko muzykowi po występie.
Co ja się tu będę jeszcze rozpisywał – śląski blues jest faktem, a ten album jest dowodem jego żywotności. Posłuchajcie! Ocena maksymalna, a jak!
6/6
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252969-kolory-bluesa-czyli-who-is-who-na-slasku-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.