Truizmem jest stwierdzenie, że Boże Narodzenie to najbardziej skomercjalizowane i przesiąknięte popkulturą święto religijne. W końcu doszliśmy do takiego montypythonowskiego absurdu, że dzisiejsi apostołowie poprawności politycznej wyjęci żywcem z „Nowego wspaniałego świata” Huxleya robią wszystko, by celebracje narodzin Jezusa Chrystusa pozbawić chrześcijańskiego wymiaru, zakazując np. używania słowa „Christ” w świątecznych pozdrowieniach.
Jednym z elementów obdzierania Bożego Narodzenia z metafizycznego pierwiastka bywa kino, w którym na zaledwie kilka godnych filmów o Jezusie z Nazaretu dostajemy dziesiątki mniej lub bardziej infantylnych, ale jednak przepojonych pozytywnym przekazem opowieści o rubasznym grubasku z bieguna północnego, o imieniu Mikołaj. Zrobię teraz coming out i wyznam, że ja nie tylko toleruję wszelkiego rodzaju „christmas movies”, lecz wręcz je lubię. W książce „Bóg w Hollywood” starałem się pokazać, że chrystusowy duch nieraz najmocniej wybrzmiewa w kinie dalekim od łatki „religijne”. Szczególnie mocno czuć te pozytywne wartości w najprostszych świątecznych opowieściach, w których ostatecznie dobro i miłość bliźniego zawsze triumfują. Dlatego pozwalam sobie w tym tygodniu polecić państwu na wyjątkowy czas zbliżających się świąt cztery (top 5 jest zbyt oklepane!) ulubione świąteczne filmy, które staram się co roku odświeżać. I choć przyznaję się do tego, że nie wyłączam telewizora, gdy leci „To właśnie miłość” czy „Kevin sam w domu”, to jednak ta lista zawiera mniej oczywiste produkcje.
4 „Nie jesteśmy aniołami” z 1955 r. z Humphreyem Bogartem, Peterem Ustinovem i Aldo Rayem należy do klasyków „christmas movies”. Komedia Michaela Curtiza opowiada o trzech zbiegach z zakładu karnego na Wyspie Diabła, którzy ukrywają się w domu pewnego sklepikarza. Wigilijna kolacja na zawsze odmienia życie skazańców. Choć cenię ten wigilijny klasyk, to o wiele bardziej przemawia do mnie jego remake z 1989 r. Neil Jordan wraz z wybitnym dramaturgiem Davidem Mametem przenieśli czas i miejsce akcji do okresu wielkiego kryzysu lat 30. XX w. W przestępców wcielili się zaś Robert De Niro (Ned), Sean Penn (Jim) i występujący w epizodzie James Russo. Ned i Jim tym razem nie zasiadają przy wigilijnym stole, ale ukrywają się w zakonie na granicy z Kanadą. Skazańcy przebierają się za zaginionych duchownych (ojciec Brown i ojciec Reilly), którzy mają uczestniczyć w maryjnej procesji do Kanady. Pech chce, że ci, za których podają się zbiedzy, w rzeczywistości są wybitnymi intelektualistami, których oczekuje całe zgromadzenie zakonne wraz z zaproszonymi biskupami. Choć Jordan i Mamet przenoszą akcję błyskotliwej i klimatycznej komedii z okresu Bożego Narodzenia w czas Święta Dziękczynienia, to nie rezygnują z „religijnego ukąszenia”. O ile cwaniak Ned pragnie jak najszybciej zrzucić z siebie sutannę i uciec w głąb Kanady, o tyle dobroduszny Jim coraz lepiej się czuje z Pismem Świętym w dłoni, w towarzystwie zakonników. Ba, okazuje się, że jest urodzonym kaznodzieją, którego przekaz trafia zarówno do ludzi prostych, jak i hierarchów. Przemiana duchowa rzezimieszka, umiłowanie nauki Jezusa i ostateczne poświęcenie się dla bliźniego pozwalają spokojnie celebrować w okresie świąt ten z pozoru nieświąteczny remake świątecznego klasyka.
3 „Wigilijny show”. Nie umiem zliczyć ekranizacji „Opowieści wigilijnej” Charlesa Dickensa. Swoją zrobili w końcu zarówno Robert Zemeckis, jak i Muppety, Smerfy oraz Kaczor Donald. Również wkurzona na lewackiego dokumentalistę Michaela Moore’a prawica w Hollywood nakręciła inspirowany Dickensem „Wielki film”, w którym zakochanego w Fidelu Castro i antybushowskich terrorystach reżysera prześladują duchy prezydentów USA. Moja ulubiona wersja to historia Franka Crossa, cynicznego producenta telewizyjnego, którego mizantropia jest porównywalna jedynie z obciachowością rządu Ewy Kopacz. Nie wiem, czy wrodzony masochizm, czy ekshibicjonizm powoduje, że lubię filmy o dziennikarzach draniach, którzy w końcu dostają baty za swój cynizm, czy może Bill Murray w roli nawiedzonego przez duchy gwiazdora TV po prostu wzrusza i bawi do łez. Murray dziś występuje głównie w perełkach niezależnego kina Wesa Andersona czy Jima Jarmuscha, więc tym bardziej miło jest przypomnieć sobie o jego szalonych wygłupach z lat 80. A gdy dodamy do tego samego Roberta Mitchuma w roli Prestona Rhinelandera, możemy być pewni świetnej rozrywki oraz dickensowskiej zadumy nad horrorem zaprzedania mamonie odwiecznych wartości.
2 „Zły Mikołaj”. Już widzę ten grymas na waszych twarzach, drodzy konserwatywni czytelnicy. Pewnie myślicie, że Adamski oszalał albo bawi się w jakieś dziwaczne prowokacje, dzwoniąc złowieszczo dzwonkiem sań nad klawiaturą niczym Freddy Krueger pazurkami w zęby ofiar. Czy film o chlejącym na umór, „zaliczającym panienki” złodzieju, który wraz z afrokarzełkiem robi skoki na centra handlowe w Wigilię może mieć cokolwiek ze świątecznego ducha? Cóż, moja ulubiona biblijna przypowieść o większej radości w niebiosach z jednego nawróconego grzesznika niż setki wiernych tłumaczy fascynację filmami o zawróconych ze złej drogi grzesznikach. Wille T. Snoke (genialny Billy Bob Thornton) to zmęczony życiem, zdezelowany moralnie przestępca, który od dzieci nienawidzi bardziej tylko siebie samego. Co roku pracuje jako św. Mikołaj w centrach handlowych, które wraz z przebiegłym karłem Marcusem okrada po wyjściu ochrony. Warto od razu zaznaczyć, że czarną jak smoła, miejscami wulgarną komedię Terry’ego Zwigoffa wyprodukowali bracia Coen, którzy dbają o to, by ich nazwisko nie reklamowało chłamu. „Zły Mikołaj” ma w sobie wiele z niepoprawnego politycznie klimatu komedii Coenów, ale jednocześnie wpisuje się w pewien schemat poprawnego hollywoodzkiego kina, w którym dobro wygrywa, a bohater doświadcza odkupienia win. Zapijaczony oszust podający się za św. Mikołaja poznaje mieszkającego z pokręconą babką w wielkiej willi pociesznego grubaska (Brett Kelly), który zaprasza go pod swój dach. Ojciec dzieciaka siedzi w więzieniu za przekręty finansowe, na czym korzysta mający niecne plany „Bad Santa”, pragnący dołożyć do puli kosztowności z willi opuszczonego dzieciaka. Ten jednak jest uosobieniem anielskiego dobra. Jak nietrudno zgadnąć, wigilijny wieczór, w który Willie planuje skok, będzie miał nie tylko krwawy, lecz także magiczny wymiar. Może nie zobaczymy przemiany równie czystej jak w „Nie jesteśmy aniołami”, ale niewątpliwie dostaniemy kolejną historię spektakularnego pokonania demonów przez ducha świąt.
1 Zakończę ten krótki przegląd filmem różniącym się od powyższych komedii, choć koresponduje on ze „Złym Mikołajem”. Alkoholizm w kinie został przedstawiony na najróżniejsze sposoby. Do klasyki przeszły takie perełki jak „Zranione dusze”, „Zostawić Las Vegas” czy „Ćma barowa” Charlesa Bukowskiego. Wojciech Smarzowski pokazał zaś w zeszłym roku „Pod mocnym aniołem” na podstawie książki Jerzego Pilcha. Nie jest to pierwsza ekranizacja pijackich opowieści tego autora. W 2000 r. Janusz Morgenstern zrealizował na podstawie jego scenariusza „Żółty szalik”. Film twórcy „Jowity” trwa zaledwie godzinę, ale opowiada o upadku nie gorzej niż elaboraty najlepszych moralistów. Historia dwóch dni z życia prezesa firmy (wielki jak zawsze Janusz Gajos) ma w sobie nieprawdopodobny ładunek emocjonalny. Duet Morgenstern/ Pilch doskonale pokazuje błędne koło, w jakie wpadają alkoholicy, których cały dzień jest mierzony czasem od jednego kieliszka do drugiego. Prezesa obserwujemy na 48 godzin przed tym, jak ma odwiedzić na Wigilii swoją matkę. Z każdym kolejnym łykiem drogich trunków, z nieudanymi spotkaniami z ukochanym synem, byłą żoną czy dwiema kobietami życia prezes popada w otchłań szaleństwa i autodestrukcji. W przeciwieństwie do Bukowskiego czy Jerzego ze świata Smarzowskiego nie celebruje chlania. Pragnie ostatecznie oderwać od ust butelkę, która wysysa z niego ostatnie soki, niczym z ojca Wodza z „Lotu nad kukułczym gniazdem”. Bezimienny bohater opowieści Pilcha dostaje od syna w prezencie żółty szalik, który w przeszłości zawsze gubił. Taki sam prezent znajduje pod choinką w domu matki. Żółty szalik jako talizman ma go uchronić przed powrotem do alkoholu. Symboliczny prezent byłby jednak niczym, gdyby nie absolutna miłość matki, która przy wigilijnym stole wykłada synowi podstawowe życiowe prawdy, otaczając go ciepłem i miłością, nabierające jeszcze większej siły 24 grudnia.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252955-wsieci-swiateczne-filmy-bez-kevina-top-4-adamskiego
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.