Zawodowy pisarz ma przechlapane. Dobrze czy źle – pisać musi, bo rachunki z czegoś trzeba zapłacić, rodzina sama się nie wykarmi, a jedzenie nie kupi. Brzydko tak, wedle naszego romantycznego ducha, zestawiać ze sobą artyzm i mamonę. Bo pisarz przecież to ptak niebieski, który z natchnienia jeno swego tworzy, a w zamian za to noble i nagrody o imieniu bogini zwycięstwa same pchają mu się w ręce. Ale jeżeli ktoś je, pije i jeszcze jeździ, dajmy na to, samochodem, albo lata samolotem, między Danią a Polską, pisać musi czy to mu się podoba, czy nie. Łukasz Orbitowski, bo o nim mowa, przyzwyczaił nas do wysokiego poziomu swojej – bądź co bądź – rozrywkowej prozy. Autor ten, znany przede wszystkim z powieści tworzonej na przecięciu horroru i tekstów obyczajowych, tym razem pokusił się o coś zgoła innego Źródłem powstania książki była wyprawa, a może raczej przedłużona wycieczka, do Republiki Południowej Afryki. Powstał tekst, który z jednej strony stanowi rodzaj kroniki wspomnianej eskapady, a z drugiej będący kompilacją przetworzonych autorsko legend afrykańskich.
Niestety, już na wstępie zaznaczę, że mamy do czynienia z nieudaną realizacją. Pomysł, ni to reportażu, ni gawędy turysty, bo przecież nie włóczęgi, jest ciekawy, natomiast w rezultacie jest on zbiorem zapisków laika, który sam przyznaje, że na tematyce afrykańskiej raczej się nie zna. Rasowy reporter, może nie Kapuściński, bo ten pewnie dodałby od siebie więcej niż potrzeba, ale ktoś, kto temat zgłębił, z pewnością lepiej poradziłby sobie z trudnym wyzwaniem, jakim jest opisywanie Afryki. A jeśli „Zapiski nosorożca” reportażem nie są, a raczej są tym, czym są? Jeśli miały być w zasadzie swobodną impresją na temat wycieczki krajoznawczej i związanych z nią kilku przygód? Próbowałem na ten tekst spojrzeć również i w taki sposób. Próbowałem zapomnieć, że czytałem przecież lepsze rzeczy dotyczące RPA. Chciałem ujrzeć w Orbitowskim tego, kim sam w tych zapiskach jest: turystę, podróżującego samochodem wraz z dziewczyną, po drogach i bezdrożach Republiki Południowej Afryki. Tu również przeżyłem rozczarowanie. Banalne opisy mijanych miejsc, nieliczne osobiste wtręty dotyczące poglądów na życie i literaturę, nie przekonały mnie do siebie.
RPA jest krajem niezwykle ciekawym, również z uwagi na fakt, że w rezultacie walki z apartheidem i przejęcia władzy przez Czarnych, stała się jednym z najmniej bezpiecznych państw na świecie. Orbitowski wspomina o tym fakcie tu i ówdzie, natomiast stara się zadać mu kłam. Spotykani przez niego ludzie są raczej serdeczni, nie mają wobec białych Europejczyków morderczych zamiarów. Natomiast punkt widzenia turysty zawsze będzie różnił się dość znacznie od punktu widzenia miejscowej ludności. Śladem sygnalizującym, że coś jest nie tak, są wielokrotnie grodzone, niczym twierdze, osiedla, na których mieszkają Biali w Johannesburgu. Serdeczność czarnej ludności oraz izolacja białych obywateli nie idzie jakoś ze sobą w parze. Rzecz jasna, Orbitowski spotkał z pewnością nie tych, którzy polują na białych farmerów i mieszkańców miast. Temat okazał się więc pułapką, która czyha na każdego, kto próbuje mierzyć się z tematem, który go przerasta. Nie każdy powinien pisać teksty podróżnicze, niektórzy lepiej czują się w fantastyce.
Ta druga natomiast jest obecna w tych kilkunastu legendach, które wziął na warsztat Orbitowski i nadał im własny, autorski charakter. W większości z tych niesamowitych historii można od razu zauważyć, kto się nimi zajął. Da się z nich wychwycić charakterystyczny styl, którym autor pisze swoje makabreski, począwszy od „Horror show” (niedawno wznowionego) aż po „Szczęśliwą ziemię”. Okrucieństwo zawarte w tych legendach stanowi specyfikę afrykańskich opowieści i jako żywo nadałoby się jako materiał niejednej opowieści z dreszczykiem. Nie tylko ta kwestia jest ich walorem: stanowią one świadectwo zupełnie innego myślenia o świecie i o człowieku, niż to, znane nam z cywilizacji łacińskiej, w której wszyscy żyjemy. Stanowią one oryginalne spojrzenie na rzeczywistość, ale i na literacką formę. Ich narracja niejednokrotnie męczy, zmuszając czytelnika do przyjęcia zupełnie nieeuropejskiego punktu widzenia. Te okrutne historie z krainy Dzikich są po prostu obce. I jakkolwiek się nad nimi nie pochylać, zauważyć należy, że ta obcość prymitywnej afrykańskiej kultury kreuje zupełnie inną cywilizację, nie tę opartą na prawach człowieka i chrześcijańskim poczuciu wspólnoty, ale zwierzęcą, bezlitosną, krwawą, do bólu naturalistyczną.
Zderzenie tych dwóch płaszczyzn, jakimi są podróż po drogach i bezdrożach południowej Afryki oraz legendy związane z tamtymi miejscami, mogło zaowocować oryginalnym intertekstualnym efektem. Nie zagrało: przygotowana dla wydawcy książka, kto wie – może dlatego, aby wywiązać się z kontraktu – jest efektem szybkiej pracy. Opowieści narratora współczesnego i tego legendarnego nie współgrają ze sobą, nie łączą się nijak w spójną grę pomiędzy obiema płaszczyznami fabularnymi. Szkoda, tym bardziej, że obcość tych legend jest niezwykle fotogeniczna i można było na ich podstawie pokierować narracją współczesną tak, aby wydobyć z niej pewne ślady dawnych opowieści. „Zapiski nosorożca” są niestety, jedynie relacją z banalnej podróży po powierzchni niebanalnego kraju, w którym łowca zamienił się w zwierzynę.
Michał Żarski
Łukasz Orbitowski, Zapiski nosorożca, wyd. Sine qua non, Kraków 2014, ss. 275.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252924-zapiski-nosorozca-banal-z-murzynskiej-krainy-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.