GET ON UP. Dynamiczna biografia JAMESA BROWNA. Recenzja

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Nowy film twórcy “Służących” nie wychodzi poziomem ponad takie filmowe sylwetki muzyków jak „Spacer po linie” czy „Ray”. Opowieść o „seks maszynie”, Mr. Dynamite, ojcu chrzestnym soulu, rhythm and blues i funku jest doskonale zagrana, pomysłowo opowiedziana i unika cukierkowatości. Chadwick Boseman może zaś stanąć obok Kilmera, Phoenixa, Douglasa i Foxa jako najlepszy odtwórca roli kultowego muzyka.

Mr. Dynamite rozgrzewał publikę nie mniej niż obracający biodrami Elvis, czy perwersyjny Mick Jagger szokujący pruderyjną Amerykę lat 60-tych. James Brown rzucił rękawicę całemu show biznesowi kierowanemu przez białych właścicieli wytwórni płytowych. Dowiódł nie tylko, że potrafi w niedościgniony sposób rozpalać zmysły widowni, ale mimo skończenia tylko 7 klas podstawówki i kryminalnej przeszłości zadbał sam o swoje finansowe imperium. Ba, prosty chłopak z rynsztoka w Barnwell w Karolinie Południowej stworzył od zera specyficzny wizerunek scenicznego zwierzęcia, który naznaczył popkulturę tak samo jak słodki infantylizm Marylin, męskość Bogarda i butelka w dłoni Morrisona. James Brown był rewolucjonistą w każdym calu. Bezceremonialnie przemeblowywał branże muzyczną nie tylko pod kątem artystycznym, ale również rasowym. Dumny z koloru swojej skóry i bezczelny Mr. Brown potrafił też iść pod prąd własnemu środowisku popierając prawicowego prezydenta Richarda Nixona. James Brown był jednak przede wszystkim muzycznym perfekcjonistą, który niczym dyktator prowadził swoje zespoły by osiągały warsztatową doskonałość.

Nie jest żadną pochwałą dla Tate Taylor, że nie nakręcił laurki Jamesa Browna, bowiem biograficzne kino w ostatnich latach rzadko bywa robione na kolanach. Co jednak uderza w filmie Taylora to fakt, że doskonale wyważa najważniejsze aspekty życia głównego bohatera. Nie przemilcza jego prostactwa, które wyniósł z patologicznego domu. Nie odwraca głowy od jego wybuchowego charakteru, objawiającego się dobitnie w przemocy jaką stosował wobec żony. Wierzący w swoją wyjątkowość Brown to też człowiek rządny sukcesu absolutnego, na którego drodze poświęca przyjaźń i lojalność wobec kolegów z zespołu. Podzielam spostrzeżenie, że Taylor usprawiedliwia Browna z większości jego dziwactw czy podłości, zwalając to na karb ciężkiego dzieciństwa ( ojcowska przemoc, porzucenie przez matkę prostytutkę, dorastanie w burdelu, niesprawiedliwie wysoki wyrok więzienia etc). Ja jednak nie robię z tego psychologicznego uproszczenia filmowi zarzutu, bowiem nie miał on być w założeniu psychoanalizą Afroamerykanina, który ciężką pracą ucieka przez gettem, a opowieścią o fenomenie ikony popkultury. Taylor zaznacza nieuczciwość Browna wobec studyjnych muzyków czy barbarzyńskie zachowanie wobec żony. Czy można mu robić zarzut, że poświęcił na to zaledwie dwie sceny? Czy ich podwojenie wniosło cokolwiek nowego do tej opowieści?

"Get On Up" ma też bardzo przemyślaną narracyjną strukturę. Taylor opowiada o życiu legendarnego muzyka w nielinearny sposób, skacząc w poszczególnych rozdziałach po jego życiu. Filmowy Brown momentami zwraca się też bezpośrednio do kamery opowiadając widzom o swoich odczuciach. Ten sam manewr w opowieści o zespole Four Seasons z powodzeniem zastosował Clint Eastwood. Obaj z pietyzmem kręcą też sceniczne występy muzyków, które w przypadku filmu Taylora zachwycają i nie pozwalają nie popędzić po seansie do pobliskiego sklepu po płytę Jamesa Browna.

Na największą jednak pochwałę zasługuje w tej biografii główna rola. 32 letni Chadwick Boseman („42”) przeistoczył się w Browna. Unika manieryzmów, którym uległa nawet Meryl Streep w biografii Thatcher. Nie naśladuje prosto charyzmatycznego i scenicznie nadmiernie teatralnego Browna. Jednocześnie wycofuje z roli swoje „ego” znikając pod maską ikony soul, niczym stosunkowo mało znany w 1991 roku Val Kilmer grający Jima Morrisona. Fakt, że Boseman z uwagi na to, że jest aktorem nie opatrzonym miał zadanie ułatwione w stosunku choćby do również legendarnego Michaela Douglasa w roli Władzia Liberace, absolutnie nie wpływa na siłę jego znakomitej kreacji. Wybuchowego Bosemana idealnie dopełnia spokojny Nelsan Elis ( „Kamerdyner”) wcielający się z życiowego przyjaciela Browna Bobby Birda. Właśnie na przykładzie pokręconych i burzliwych wspólnych losów obu muzyków Taylor obnaża skomplikowaną osobowość Browna, dzięki której Brown odniósł jednak spektakularny życiowy sukces, stając się legendą. I tak ten film należy odbierać. Jako opowieść o legendzie, geniuszu, którego twórczość słychać dziś w tak samo mocno w Soul, Pop jak i hip-hop.

5/6

Łukasz Adamski

„Get on up”, reż: Tate Taylor ,dystr: United International Pictures Sp z o.o.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych