Bez sentymentów o JULII MARCELL. Recenzja

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Dobrze się zapowiadałaś, dziewczyno – chciałoby się powiedzieć Julii Marcell, która sześć lat temu zadebiutowała ciekawą, minimalistyczną płytą „It Might Like You”. Pop, który na albumie tym zaprezentowała, iskrzył się od energii i młodzieńczej bezczelności. W kontekście tych kilkunastu utworów pisano o punkrockowym podejściu artystki do muzycznej materii.

Moim zdaniem – na wyrost, ale rozumiem tych, którzy w ten sposób reklamowali produkt. Również na wydanym w 2011 drugim albumie „June” doszukać można się było twórczych poszukiwań, co prawda nieco zadłużonych u Bat For Lashes, ale w sumie ciekawych oraz intrygujących. Rzecz, którą otrzymujemy na najnowszym dziecku Julii Marcell, aranżacyjnie i produkcyjnie jest najdojrzalsza spośród tych trzech płyt, zawiera również najbardziej zróżnicowane piosenki. Natomiast nie będzie to recenzja pozytywna, ponieważ dawno nic mnie tak nie poirytowało w muzyce jak „Sentiments”.

Album ten reprezentuje wszystko co najgorsze w polskim indie, czy – jak to chcą ci, którzy wstydzą się, że słuchają muzyki komercyjnej – avant popie: brak melodii, pretensjonalne teksty, artystowską bełkotliwość i brak celowości. W zasadzie nie wiem, kto ma być odbiorcą tego albumu. Może słuchacze radiowej Trójki, bo muzyka Julii Marcell jest tak samo nabzdyczona i pusta w środku jak to, co serwują swoim fanom redaktorzy tego programu. Nie wystarczy otoczyć się muzykami z Berlina, nagrać album z dbałością o muzyczne smaczki i detale, gdy nie ma się pomysłu na dobre piosenki. Może jestem staroświecki, ale muzyka pop powinna być melodyjna; może więc ten cały avant pop polega na tym, że jego twórcy mają mniej talentu niż, nie przymierzając, Madonna czy George Michael. Unosi się nad tą płytą duch Bat For Lashes (a jakże!) oraz Florence + the Machine. Tyle, że muzycy z Berlina nie pomogli: mamy tutaj przaśną, nadwiślańską odmianę tychże. Muzyk z Berlina nie jest kamieniem filozoficznym, w ogóle żaden muzyk zagraniczny nie może zastąpić dobrych pomysłów. A tych tutaj nie ma.

Może te banalne melodyjki dobrze sprawdziłyby się jako tło pod ciepłe latte w Starbuniu? Już widzę te dziewczęta na holenderskich rowerach odpalające na tabletach najnowszą Julię Marcell. Tym bardziej, że teksty wokalistki mogłyby im pomóc rozwinąć miejski styl życia (czymkolwiek on jest) i feministyczną wrażliwość. A ile można słuchać tych samych ironicznych opowieści z życia młodej, bezideowej kosmopolitki, która woli muzyków z Berlina? Staje się to cokolwiek nudne oraz irytujące. O zgrozo, jedna z piosenek („Cincina”) została zaśpiewana w języku polskim: jest nam wygodnie, miłość co dwa tygodnie, nosisz się modnie, codziennie zmieniasz spodnie. Podmiot liryczny, jak widać reprezentuje młodych, wykształconych z wielkich miast, ewentualnie miejski styl życia i założę się, że przemierza Warszawę (albo Berlin – musi być kosmo) na swoim holendrze. Jest europejsko, postępowo, co podkreśla osoba mówiąca w „Supermanie”, nie mogąc się zdecydować w kogo wierzy: Boga, czy bohatera tytułowego. Rozumiem, że ironia i postmodernizm muszą być, ale nie muszę wcale tego pochwalać, a tym bardziej słuchać.

Dobrze się zapowiadała Julia Marcell, mogła być niebanalną artystką tworzącą swoje dźwięki z dala od modnego indie. Stało się inaczej, a artystka dołączyła do grona gwiazdeczek, które grają sobie a muzom i nic zupełnie z ich grania nie wynika.

2/6

Michał Żarski

Julia Marcell, Sentiments, Mystic 2014

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych