KSIN. POCZĄTEK. Odświeżony kotołak. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Kotołak Ksin nie zrobił może megakariery jako powszechnie rozpoznawany bohater literacki, ale każdy, kto zauroczony Sapkowskim zaczytywał się w latach dziewięćdziesiątych w polskiej fantasy, wcześniej czy później trafiał na człowieka-kota. Na pomysł tej postaci Lewandowski wpadł wiosną 1988 roku, kiedy wiedźmin dopiero raczkował – należał więc do pionierów, przecierających szlaki polskiej fantasy. Obecne wydanie sagi o kotołaku cieszy oko elegancką, pastelową szatą graficzną. Tym razem zapowiedziana jest na co najmniej sześć tomów, a sądząc po pierwszym z nich, zostanie wzbogacona o nowe wątki i solidnie przeredagowana. Nic tylko zauroczyć nowe pokolenie czytelników.

„Ksin. Początek” to prequel serii sprytnie połączony ze znaną już mikropowieścią „Przybysz” – oba wątki biegną naprzemiennie. Prequel wyjaśni wreszcie, kim byli rodzice kotołaka i jak doszło do jego (nie)naturalnego poczęcia. Trochę czuć miejscami owe szwy między starym a nowym, ale zostały one starannie ukryte. Niektóre partie tekstu powstały w 1988, inne w 1996, a inne w 2013 roku – dziwne to (i rzadkie) obcowanie z książką, która po części jest leciwym tekstem niemalże debiutanta, po części nowością stworzoną przez dojrzałego autora jakichś trzydziestu książek. Owszem, czuć mniejsze wyrafinowanie „starej” historii, ale pochłonięty fabułą czytelnik nie zwróci na to uwagi.

Niech nikogo nie zmyli okładka – to żadna baśń, a krwiste (momentami aż nadto) fantasy, choć wydawnictwo „Nasza Księgarnia” kojarzy się z literaturą dla młodszego czytelnika. W tym przypadku zawartość makabry jest dość znaczna, w czym celują opisy tortur zadawane przez Mistrza Jakuba, powieściowego kata. Tarantino i średniowieczni projektanci żelaznych dziewic mogą brać u niego korepetycje; całe szczęście, że takich scen nie jest zbyt wiele.

Lewandowski proponuje nam fantasy pełną intryg i spisków wszelakich, o fajnym bestiariuszu, czerpiącym obficie ze słowiańszczyzny (strzygi, południce, porońce i inne utopce), ale momentami dość oryginalnie przetworzonym przez autora (hybrydy koniołako-ghulowe i inne udziwnione monstra; ciekawym pomysłem jest też potworek wizualizujący najgorsze lęki podświadomości patrzącego, skutkiem czego każdy widzi go inaczej).

Książka napisana jest barwnie, z niezbędnym pierwiastkiem grozy, ale i humoru. Lewandowski wymyślił potwory przyjazne ludziom na długo przed nastaniem mody na takowe, np. wampiry symbiotyczne i ghule żyjące w komitywie z człowiekiem i pełniące pożyteczne funkcje. Główne postacie są intrygujące – kotołak przemagający swoje mordercze instynkty, mag, który za złamanie kariery doprowadza do rebelii czy kupiecka córka przedkładająca przygodę nad mieszczańską małą stabilizację. Choć czasem potencjał bohaterów jest słabo wydobyty, a ich powieściowa ewolucja z biegiem fabuły jest dość niewiarygodna, zwłaszcza gdy te same osoby z ofiar losu stają się raptem szwarccharakterami. Jakim cudem żądna przygód trzpiotka staje się cyniczną jędzą? Jakim cudem pewien mag o ciągotkach naukowych staje się przywódcą rebelii potworów, a inny dopuszcza się paskudnego czynu, przypominającego gwałt? Wygląda to tak, jakby Lewandowski wziął do serca zarzut o nazbyt prostych psychologicznie postaciach i w nowych partiach tekstu starał się je uniejednoznacznić. Albo chciał przekazać, nie po raz pierwszy zresztą, że to pokrzywdzeni i cierpiący zazwyczaj stają się potworami czy demonami.

Trudno, jak zwykle u Lewandowskiego, nie dopatrzyć się aluzji do rzeczywistości za oknem – wzięcie magów za pysk i wytłumienie „postępu w naukach magicznych” odbieram jako kolejną „pochwałę herezji”, krytykę zniewalania wolnej myśli, z której rodzi się twórczy ferment. Tępiciele tropiący potwory z nadmierną gorliwością i fanatyzmem to wypisz wymaluj średniowieczni inkwizytorzy. Zawiedzeni mogą poczuć się też miłośnicy heroicznych walk kończących się zwycięstwem słabszych nad silniejszymi – tu walka z wrogiem przewyższającym liczebnie kończy się malowniczą śmiercią postaci, które mieliśmy za protagonistów. Znając krytyczny stosunek Lewandowskiego do straceńczych zrywów powstańczych, też mam to za nieprzypadkowe…

Nie jest to literatura nadmiernie wysokich lotów, sprawne czytadło raczej dla fanów Conana i okrutnej, „męskiej” fantasy niż Tolkiena. Fantastyczna wyobraźnia zaowocowała głównie różnego rodzaju potworami z naciskiem na rozmaite –łaki niż np. kreacją odmiennych ras. Powieści o Ksinie nie są moimi ulubionymi utworami Lewandowskiego, wydają się zbyt… populistyczne, zaspokajające głównie potrzebę malowniczej i okrutnej przygody, a przecież autor tego, co masowe, raczej nie lubi – naprawdę Ksin nie jest lepszy od tak krytykowanych przez niego „populistycznych” autorów polskiej fantastyki. Niemniej sprawność, z jaką Lewandowski odświeżył Ksina i dopisał prequel każe żywić nadzieję, że może ta odnowiona saga jeszcze czymś zaskoczyć. Kto chętny, niech sprawdzi…

Konrad T. Lewandowski. Ksin. Początek (Saga o kotołaku, tom 1). Nasza Księgarnia, Warszawa 2014.

3,5/6

Sławomir Grabowski

tytuł
tytuł

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych