WITAMY W NOWYM JORKU. Wulgarna wydmuszka. RECENZJA

W książce „Bóg w Hollywood” pisałem cały rozdział o religijnych aspektach w filmach upadłego w nie raz nowojorskiego outsidera. Abel Ferrara po latach zmagania się z Bogiem, które zaowocowało takimi religijnymi perełkami jak „Zły porucznik”, „Uzależnienie”, porzucił opowiadanie o moralnej walce upodlonych facetów. Zainspirowany historią socjalistycznego polityka i byłego szefa Międzynarodowego Funduszu Walutowego” Dominiquea Strauss-Kahna „Witamy w Nowym Jorku” jest dowodem, że bez wątku odkupienia, albo chociaż pokazania moralnej udręki kino Ferrary jest niewiele warte.

Trudno się dziwić, że Ferrara sięgnął po historię oskarżonego o gwałt pokojówki lewicowego polityka. Devereaux ( Gerard Depardieu) to uzależniony od seksu i pławiący się w kapitalistycznym luksusie hipokryta, który ma zostać kandydatem na prezydenta z ramienia francuskich socjalistów. Jego zezwierzęcenie, bo inaczej nie można traktować instynktownego rzucania się na niemal każdą napotkaną „samicę”, otwarty nihilizm i brak jakiejkolwiek ludzkiej empatii, to idealne punkty wyjścia uniwersalnej opowieści o upadku i upodleniu. Ferrara, który eksploatował te tematy w swoich filmach z lat 90-tych, nie musiał wcale zanurzać historii w religijny sos. Nowojorczyk powinien jednak historię libertyna umieścić w jakimkolwiek szerszym kontekście. Nie jestem pruderyjnym hipokrytą i nie potępiam a priori realistycznie pokazanego seksu na ekranie. Musi to jednak mieć uzasadnienie narracyjne.

Czemu zaś mają służyć długie ujęcia seksualnych orgii Devereauxa, które rzeczywiście są nakręcone jak filmy soft porno? Ferrara z pietyzmem pokazuje obrzydliwe, zdeformowane przez przelewający się tłuszcz nagie ciało warczącego podczas orgazmu jak świnia Gerarda Depardieu. Można powiedzieć, że Ferrara z kronikarską obojętnością Passoliniego w „Salo” pokazuje seksualne perwersje kolegów współczesnych wyznawców Markiza de Sade. Nie jest to prawda bowiem Włoch, o którym notabene w tym samym roku Ferrara nakręcił film, poprzez emocjonalny dystans dowodził brak człowieczeństwa zdeprawowanej burżuazji. Ferrara nie dowodzi absolutnie niczego. Nawet zachwycające początkowo poświęcenie dla roli Depardieu, przez brak rozwoju postaci zaczyna przypominać co najwyżej popisy znanego z kabotyństwa Rosjanina.

Ostatecznie okazuje się, że dostajemy jedynie rekonstrukcję kilkunastu godzin życia Dominique Strauss-Kahna. Pierwsza część filmu to pokaz odczłowieczonego seksu z prostytutkami. Następnie z dokumentalną precyzją oglądamy francuskiego polityka wsadzanego przez amerykańskich nowojorskich gliniarzy „na dołek” , gdzie musi w przebywać w celi z członkami gangu. Jedyne co rzeczywiście intryguje w tych scenach, to przeciwstawienie europejskiej mentalności „nietykalnych” z wyższych sfer, bezduszności amerykańskiego prawa. Devereaux jest traktowany jak każdy inny obywatel. Ba, nawet dyplomatyczny paszport nie chroni go przed losem zwiniętego z ulicy dilera narkotyków czy alfonsa. Głównym zaś argumentem oskarżycieli przeciwko wypuszczenia milionera za kaucją jest casus Romana Polańskiego**, który zbiegł Amerykanom do Francji. Film Ferrary pomaga zrozumieć dlaczego Amerykanie nie ustąpią w ściganiu celebrowanego na świecie filmowca.

tytuł
tytuł

Czy Devereaux, który faktycznie pokojówki nie gwałci w tradycyjnym rozumieniu tego słowa, zasłużył na karę więzienia? Czy zetknięcie się z amerykańskim system sprawiedliwości francuskiego socjalisty zmienia go w jakimś stopniu? Nie dowiemy się tego z filmu Ferrary. Zamiast psychologicznego pogłębienia postaci dostajemy pretensjonalnie nakręcone ( Depardieu zwraca się bezpośrednio do kamery!) przemyślenia Devereaux, który mówi, że jak umrze to „pocałuje Boga w dupę”, a ludzie mogą „mu naskoczyć”. Oto oskarżony o gwałt polityk tłumaczy się żonie, że jest seksoholikiem i musi sypiać z każdą napotkaną kobietą. Według niego ludzie nie chcą być zbawieni, co zrozumiał, gdy przestał wierzyć w lewicowe ideały. „Nie umiem wrócić do błogiej młodości”- mówi mający gębę pełną socjalistycznych haseł kapitalista. Ferrara sygnalizuje, że za kasą rodziny żony Devereaux (dobra rola Jacqueline Bisset), która stoi za karierą męża, ciągnie się kolaboracja z nazistami. Czy polityk jest więc ofiarą wszechobecnej hipokryzji francuskiej polityki? Tak infantylny Ferrara byś nie może, nieprawdaż?

Jeżeli Abel Ferrara zdecydował się o zdeprawowanym nihiliście opowiedzieć w dwugodzinnym filmie, to powinien chociaż minimalnie zracjonalizować postępowanie antybohatera. Film nie musi naśladować szarzyzn życia. Nawet z najpodlejszych postaci można wyciągnąć esencje ich upadku ( zobacz: „Brud”). Bez próby zrozumienia zła jakie trawi Devereauxa „Witamy w Nowym Jorku” zamienia się w nudną, niepotrzebnie obrzydliwą opowieść o nieciekawym libertynie. Nawet Lars Von Trier próbował opowieść o życiu nimfomanki włożyć w jakieś filozoficzno-etyczne ramy. Czyżby Abel Ferrara bez zmagania się z chrześcijańską moralnością nie miał kompletnie nic do powiedzenia?

Łukasz Adamski

2/6 „Witamy w Nowym Jorku”, reż: Abel Ferrara. Film dostępny na VOD.pl

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych