„Zapiski Nosorożca” to nowa książka Łukasza Orbitowskiego i to książka inna niż dotychczasowe - nie horror, lecz dokument, choć z elementami mrocznej mistyki Czarnego Lądu. Łukasz Orbitowski wNas.pl opowiada o tym co zastał w Afryce a co przywiózł swoją literaturą z powrotem.
Arkady Saulski: Gdy rozmawialiśmy w ubiegłym roku, wspominałeś o „Zapiskach Nosorożca” (choć tak ich wtedy nie nazywałeś). Spodziewałem się, że skapitulujesz i dostaniemy zbiór opowiadań. Ty jednak twardo poszedłeś drogą dokumentalisty. Dlaczego taki zwrot?
Łukasz Orbitowski: Trudno powiedzieć. Ta książka przyszła do mnie tak jak wszystkie poprzednie i to od razu w kształcie który znasz. Na upartego, mógłbym odpowiedzieć, że zawsze staram się robić rzeczy nowe, niecodzienne. Ale do mnie po prostu przychodzą te nowinki, zgadzam się na to, bo co innego zostało? Widzisz, na pewno nie chciałem zostać ani dokumentalistą, ani autorem tzw. książek podróżniczych, dalej zresztą nie mam na to ochoty. Ale podczas tej, trwającej prawie miesiąc wycieczki nazbierałem dość materiałów na książkę trzy razy grubszą od „Zapisków nosorożca”, siałem nad nimi i zacząłem zastanawiać się, co z tym zrobić. Zapytałem siebie, jak zawsze zresztą: czy mam prawo o tym pisać? Czy mogę prosić o to, aby zostać wysłuchanym. To ważne pytanie. W końcu ludzie płacą za książki. W końcu, ośmieliłem się i wyszło tak jak wyszło. Lekko i poetycko, mam nadzieję. Powtórzę to, co mówiłem już wcześniej w innym wywiadzie, polską literaturę współczesną opętał duch ciężkości. Moja książka temu się sprzeciwia. Jest lekka, nie w sensie banału, mam nadzieję.
No właśnie nie jest, bo to jednak nie do końca zapis podróży. Częściowo też jednak zbiór opowiadań, bo krótkie, opowiedziane przez Ciebie legendy to perełki mitu i grozy. Ile zasłyszanych opowieści nie zapisałeś?
Nie zasłyszałem prawie niczego. Ludzie a Afryce już nie opowiadają sobie historii, albo po prostu nie natrafiłem na takich opowiadaczy. Zebrałem mnóstwo legend chodząc po antykwariatach. Mam je z książek, nie z ust jakiegoś starca nad ogniskiem. Podczas pracy nad książką miałem ogromny kłopot z wyborem. Wiele opowieści dublowało się w odmiennych wersjach, inne były nazbyt proste, jeszcze inne – kompletnie niezrozumiałe dla człowieka z Europy. Do tego dochodziła powtarzalność tematu. Większość opowieści dotyczyła głodu i suszy. Zdaję sobie sprawę z nieszczęść jakich doświadczył ten kawałek ziemi, ale nie chciałem zawęzić Afryki do jednego wymiaru. Przeciwnie. Zależało mi na rozrzucie, chciałem, aby była to kolorowa książka. Nie tylko na okładce.
Przeziera przez tę książkę jednak mroczna mistyka Afryki. To kraj, który kojarzy nam się z jakąś fantazyjną egzotyką, tymczasem w tych historiach jest głęboki smutek. Tak głęboki, że Twoja relacja o podróży robi chwilami niemal za comic relief.
Znów muszę odpowiedzieć. Tak wyszło, tak się zdarzyło. Podróż przez RPA była czymś magicznym i cudownym. Znalazłem się w miejscu, gdzie wszystko jest inne: niebo, zwierzęta, skały, ludzie i ich domy. Odpowiedziałem na to swoją własną innością. Znalazłem w sobie radość i naiwność dziecka, bo przecież na co dzień jestem smutnym ciulem. I ten smutny ciul powrócił niemal rok później, gdy siedziałem nad legendami, gdy przeglądałem zdjęcia które zrobiła Agata i usiłowałem jakoś to wszystko poukładać sobie w głowie. Swoją drogą, same opowieści w swojej oryginalnej formie też nie tchnęły humorem. Było tam dużo o kanibalach i tym podobnych sprawach. W gruncie rzeczy, przydałem im trochę światła. Nagle okazało się, że zderzam dwa światy. Radosną podróż dwojga dorosłych dzieci przez nieszczęśliwą ziemię i opowieści zagrzebane w tej ziemi. Powtórzę: dobrze się stało. Nikt wcześniej nie zrobił czegoś takiego.
Pewnie to pytanie usłyszysz ze sto razy, ale muszę je zadać - czy Orbitowski wejdzie w buty Cejrowskiego i będzie podróżnikiem? Pytam, bo przeczytałbym podobną książkę od Ciebie, ale traktującą o chłodnej Danii.
W takim razie zapewne nie będziesz zdziwiony gdy powiem, że mam gotową książkę duńską. Dziennik pisany od pierwszego do ostatniego dnia pobytu, od wyjazdu z Warszawy i powrotu tutaj. Nie zamierzam jednak wydawać tego tekstu w dającej się przewidzieć przyszłości. Dlaczego? Odpowiedź kryje się w twoim pytaniu. Otóż jestem powieściopisarzem i pragnę nim pozostać. Zamierzam pisać fikcję, nie prawdę, co nie oznacza rezygnacji z podróżowania. Zależy mi, po prostu, na wolności w tym wymiarze. Zawodowi podróżnicy muszą podróżować, ja chciałbym uciec od takiego przymusu. Pojadę sobie tam, gdzie będę chciał i napiszę jeśli będzie temat i ochota. Widzisz, mój przedziwny zawód odbiera mi szanse na odpoczynek. Kiedyś dla przyjemności grałem na konsoli, czytałem książki, oglądałem filmy. Teraz pisuję o grach, książkach i filmach. Chciałbym coś zostawić dla siebie. Na przykład podróżowanie. Dziennik duński wydam, powiedzmy, za dziesięć, dwadzieścia lat. Wrócę do siebie samego z przeszłości. To też będzie przygoda. Piękna albo straszna. Albo taka i taka.
Rozmawiał Arkady Saulski.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252638-orbitowski-chcialem-aby-byla-to-kolorowa-ksiazka-nie-tylko-na-okladce
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.