TOTART, czyli rozum nieodzyskany. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Choć nazwa może nie budzić skojarzeń poza kręgiem wtajemniczonych, gdański Totart był w drugiej połowie lat 80tych i na początku 90tych środowiskiem bardzo istotnym. Banda artystowskich odmieńców pod wodzą poety i performera Zbigniewa Sajnóga w komunistycznej smucie przekraczała wszelkie bariery kontestacji, by po 1989 roku gładko wślizgnąć się do mainstreamu. Niżej podpisany, rocznik osiem-dwa, siłą rzeczy należy do pokolenia, które nie mogło się załapać na straceńcze happeningi Sajnóga i jego akolitów (kiedy ci dali swój pierwszy występ, ja nie byłem jeszcze w przedszkolu), ale druga faza ich działalności, kiedy z anarchistów przedzierzgnęli się w animatorów kultury masowej – to już czasy budzenia się mojej estetycznej wrażliwości. Jakiś tam sznyt swojego poczucia humoru i muzycznych zamiłowań zawdzięczam Pawłowi „Końjowi” Konnakowi i jego „LaLaMiDo, czyli porykiwania szarpidrutów” czy płycie „P.o.l.o.v.i.r.u.s.” Tymona Tymańskiego. Dlatego ciekaw byłem filmu opisującego ich początki. Totart doczekał się dość bogatej książkowej i filmowej dokumentacji. Wspomnienia Końja o gdańskiej alternatywie, zahaczająca o to środowisko historia yassu „Chłepcąc ciekły hel” Sebastiana Reraka, podejmujący w pewnym stopniu ten wątek film „Miłość” Filipa Dzierżawskiego (o sztandarowej formacji Tymona). Brakowało kropki nad I. Dokumentu dotyczącego samego Totartu i jego spiritus movens – Sajnóga. Taką właśnie kropką jest obraz Bartosza Paducha „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu”, który 21 listopada wejdzie do kin studyjnych. Skąd wzięły się te trójmiejskie freaki, które odkąd tylko sięgnę pamięcią pojawiają się na ekranie albo grają w odtwarzaczu? Właśnie stamtąd. Zaiste, ciekawą przebyli drogę, choć nie wszyscy jednakową.

Film Paducha jak na dokument ma świetnie zbudowaną dramaturgię. Sama historia jest ciekawa, reżyserowi udaje się dodatkowo spotęgować napięcie dzięki skupieniu się na osobie, która najgorzej (?) wyszła na szaleństwach Totartu – jego liderze. Zbigniew Sajnóg skrzyknął gromadę nihilistów, dał im w swoim mieszkaniu enklawę od komunistycznej szarości, popchnął ich do kolejnych szokujących wystąpień, co przypłacił utratą siebie. Nie tylko rozumu, którego odzyskiwanie przez Sajnóga sygnalizuje tytuł filmu. Buntowniczy poeta utracił duszę. Gdy niektórzy jego podopieczni zdążyli porosnąć w piórka, Sajnóg doświadczył stanu, który trzeba by jasno określić jako opętanie (co czyni w pewnym momencie filmu Robert Tekieli, którego „Brulion” był z Totartem mocno skoligacony). W efekcie trafił do niesławnej sekty Niebo i ślad po nim zaginął. Paduch tak montuje wypowiedzi dawnych Totartowców, że praktycznie aż do końcowych minut nie wiemy co stało się z Sajnógiem. Czy ciało znalezione w pobliżu siedziby sekty było jego zwłokami? Ocalały poeta dostaje głos tylko raz – jako ostatni i wywraca w ten sposób wymowę filmu na lewą stronę. Bo oto okazuje się, że wszyscy weterani Totartu – malarze, poeci, muzycy, wiele zawdzięczają dawnemu Sajnógowi, ale niewiele ich łączy z obecnym… Na pochwałę zasługuje dynamiczny montaż i umyślne postarzanie zdjęć. Momentami trudno jest ocenić czy to archiwalia z lat 80tych czy czasy współczesne. Całość uzupełnia niepojąca, industrialna muzyka „z epoki”.

Dokument odpowiada na pytanie co zostało z Totartu dziś, ale nie w kulturze – bo to widać, jego członkowie do dziś mają się świetnie(podkreśla to sekwencja wręczania odznaczeń, Paszportów „Polityki”, podpisywania książek itp.). Najważniejsze wydaje się to, jak Totart odcisnął się na umysłach członków - na ich światopoglądzie i życiowych wyborach. I w tym momencie fakt ukonstytuowania się grupy cztery dni przed katastrofą w Czernobylu nabiera symbolicznego znaczenia – bo Totartowcy są swoją przeszłością trwale napromieniowani. Oczywiście – przeszłość zawsze implikuje teraźniejszość, ale można różnie się do niej odnosić. Celebrować ją, wspominać z łezką w oku kombatanckie czasy albo radykalnie się od niej odciąć. Tu właśnie pojawia się rozdźwięk między Sajnógiem a jego trzódką. Bo dawny lider, poskładany w miarę do kupy po dramatycznych przeżyciach, jako jedyny chce temat Totartu zamknąć, zamiast ciągnąć zeń profity jak to robi Końjo. Sajnóg nie potępia swoich działań expressis verbis, ale mówi, że Totart na pewno nie jest wskazówką dla innych jak żyć.

Główną wartość swojej grupy widzi w przyjaźni, we wspieraniu się w czasach komunistycznej beznadziei. Tymczasem reszta czerpie z działań Totartu garściami, chełpi się nimi. Konnak opowiada o najbardziej radykalnym wystąpieniu w Rzeszowie, podczas którego wysmarował się kałem, a Tymański oddał na niego mocz. Scenariusz proponowany przez Końja był inny – cała grupa miała popełnić na scenie samobójstwo… Inni spokojnie, bez zająknięcia czy rumieńca wspominają o puszczaniu kolęd jako ścieżki dźwiękowej do pornosa czy o ganianiu po ulicy w samych kabaretkach. Dowiadujemy się mimochodem o genezie songu Tymona „Dymać Orła Białego”. Jakoś mniej spokojnie patrzymy na renderowane psychodeliczne tła w programach „Dzyndzylyndzy” i „LaLaMiDo”, kiedy dowiadujemy się o satanistycznych ciągotach wewnątrz grupy. Dawni podkomendni Sajnóga wspominają te sytuacje jako swoje dzieciństwo, korzenie. To stąd wyrośli. Stąd wyrósł Konnak, który przyznaje się do bycia koneserem pornografii i który rozbierał się do rosołu na scenie w Węgorzewie. Stąd wyrósł Tymański mający na koncie romans z piętnastolatką. Już za młodu otworzyli sobie drzwi do zepsucia. Dla tych ludzi peerelowska beznadzieja była mieszanką, cytuję: „komunizmu i katolicyzmu”. Nie walczyli z systemem komunistycznym. Walczyli z każdym systemem. Ich bunt opierał się na negacji i wywyższaniu się ponad resztę Polaków, od których czuli się wrażliwsi. Niektórzy nazwaliby to pychą…

Ciekawie jest obserwowanie archiwalnych zdjęć dzisiejszych herosów polskiej popkultury. Patrzenie na metamorfozę szczuplutkiego Darka Brzóski-Brzóskiewicza w łysego pana z brzuszkiem, na Końja zamieniającego się z alternatywnego intelektualisty w pełnoetatowego błazna, któremu maska przyrosła do twarzy. Konnak tylko na moment gubi swoją irytującą, hiperaktywną manierę. W chwili, gdy opowiada o depresji i duchowym zagubieniu Sajnóga. Tymańskiemu też łamie się wtedy głos. Sajnóga dzisiejszego darzą jednak mniejszą estymą. Jednocześnie starają się zdezawuować ponadzmysłowe doświadczenia swego guru (przed kim? Przed rozmówcą czy przed samymi sobą?). Paweł „Paulus” Mazur opowiada o telekinezie, której doświadczył w mieszkaniu Sajnóga, ale uważa, że nie było w tym żadnej siły oprócz… siły woli samego poety. No tak, jeśli fakty nie pasują do założeń – tym gorzej dla faktów. Lider potrzebował upadku na dno, żeby odzyskać rozum. Jego czeredka nie odzyskała go do dziś. Narracja filmu płynnie przechodzi od gloryfikowania buntu przez jego sprawców do jego potępienia przez głównego inicjatora. „Totart, czyli odzyskiwanie rozumu” to wstrząsający film o meandrach duchowości i o korzeniach naszej popkultury, które nie zawsze tkwią w szlachetnej glebie.

6/6

Film wyreżyserował Bartosz Paduch. Producentem i dystrybutorem kinowym filmu jest firma DAREK DIKTI Biuro pomysłów z Gdyni. Premiera 21 listopada

Paweł Tryba

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych