LEWIATAN. Rosyjski „Układ zamknięty”. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Z bezduszną urzędniczą machiną w kinie wygrał mało kto. Bohaterowie, zetknąwszy się z państwową biurokracją, z nieludzkimi sędziami, ze skorumpowaną policją, wychodzą z tego starcia nie bez szwanku. Opowiada o tym najnowszy film Andrieja Zwiagincewa, twórcy takich dzieł jak „Wygnanie” czy „Elena”. Rosyjski reżyser nie od dziś zajmuje się losem człowieka w nieprzyjaznym świecie, natomiast w „Lewiatanie” czyni to bez użycia obecnej we wcześniejszych dziełach metafizyki. Miejsce, w którym funkcjonuje człowiek, to maszyneria, puszczona w ruch w zasadzie nie wiadomo przez kogo. Pewnym jest, że jednostkowy bohater musi w starciu z nią porządnie się poturbować.

Kanwą fabularną „Lewiatana” jest historia Nikołaja (w jego roli Aleksiej Serebriakow), którego poznajemy chwilę przed ważną rozprawą sądową. Dotyczyć ona będzie kasacji wyroku, na mocy którego główny bohater straci swój dom, dostając za niego odszkodowanie o śmiesznie niskiej wartości. Mer nieznanego z nazwy miasta na północy Rosji, upatrzył sobie to miejsce na wzgórzu, aby oddać je tajemniczemu inwestorowi. Ot, gospodarka rynkowa w parcianym, wschodnim wydaniu, połączona nierozerwalną nicią z oligarchicznym charakterem władzy. W antypatycznego burmistrza wcielił się z powodzeniem Roman Madjanow. Tłusta, nalana, twarz, a może już i morda, miejskiego urzędnika, doskonale oddaje charakter nadużywanej władzy, nie tylko w Rosji, rzecz jasna. A że w tym państwie jesteśmy, widać chociażby po smutnych, przenikliwych oczach Putina, patrzących ze ściany w merowskim gabinecie. Gabinet ten staje się miejscem targów, na mocy których nieświadomy niczego bohater wplątywany jest w niemal kafkowską historię, której wygrać nie jest w stanie. W jedynej komicznej scenie (chociaż zdegenerowane hipstersko – lewacko – feministyczne towarzystwo rechotało w najmniej odpowiednich momentach) bohater, który na pikniku urządza strzelaninę do portretów przywódców ZSRR, mówi, że w Rosji szefowie państwa dojrzewają na ścianach. Nigdy nie wiadomo, czy historia zrzuci kogoś z piedestału, czy go tam zatrzyma. Odwołujący się w swoim działaniu do mafijnych metod mer za wszelką cenę chce się tam właśnie utrzymać.

„Lewiatan” to Rosja w pigułce. Obok wertykalnej władzy mamy ukazaną zdegenerowaną wewnętrznie cerkiew prawosławną. Ale skoro nie przeżyła ona niczego na kształt dekomunizacji, to czym dzisiaj jest? Sojusz tronu i ołtarza ukazany jest w filmie Zwiagincewa wyjątkowo krytycznie. Pojawiające się w ostatniej scenie kazanie kapłana piętnuje bluźnierstwo, ale przecież wypowiadający te słowa posunął się wcześniej do czegoś znacznie gorszego. Ten sojusz władzy kościelnej i świeckiej jest tu wyjątkowo obrzydliwy, bo służy utrzymaniu się na stanowisku człowieka, o którym wiadomo, że powinien być ścigany za poważne przestępstwa. Kilkadziesiąt minut wcześniej pop namawia mera do zastosowania siły wobec niepokornego Nikołaja, bo przecież „każda władza od Boga pochodzi”.

Tylko, że w świecie „Lewiatana” próżno by szukać jakichkolwiek śladów metafizyki. Jeśli Bóg jest, to doskonale się ukrył, diabła również nie ma – szkielet ogromnego morskiego zwierzęcia leży na zimnej plaży, podsypywany przez piasek. Lewiatanem może być więc sam system, stworzony przez niedoskonałego człowieka, chorego na władzę, uciekającego od odpowiedzialności, mszczącego się na jednostce. My mieliśmy nasz „Układ zamknięty”, Rosjanie mają „Lewiatana”. I tylko jeszcze na koniec mała uwaga: aby zwiększyć siłę oddziaływania tego filmu, warto byłoby go skrócić o jakieś czterdzieści minut i wyciąć spowalniające, nic niewnoszące do akcji sceny. Ale to tak na marginesie.

Michał Żarski

Lewiatan, reżyseria Andriej Zwiagincew, dystr. Against Gravity

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych