ANNA PRZYBYLSKA. Znalazła czas

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Kadr z filmu "Lekcje pana Kuki"
Kadr z filmu "Lekcje pana Kuki"

Miała wszystko oprócz czasu – powiedział, żegnając ją, Paweł Wawrzecki. Mylił się. Anna Przybylska znalazła czas. Na to, by z zachłannością dziecka i butą łobuzującej nastolatki czerpać z życia. By rozwijając talent, jakim została obdarzona, realizować swoje marzenia. By iść coraz wyżej i sięgać po więcej, nie gubiąc po drodze spontaniczności, radości i naturalności. Jej znaków rozpoznawczych.

Znalazła czas, by z wielkookiego, trzepoczącego rzęsami podlotka, stać się kobietą. Mądrą, świadomą, kochającą. I kochaną. Zdążyła nauczyć się przedkładania nad stan zabawy i skupiania się wyłącznie na sobie, bycia z innymi. Zdążyła wśród wielu atrakcyjnych mężczyzn dostrzec przyszłego partnera, pokochać go, zbudować z nim dom, dać życie i szczęście dzieciom. Znalazła czas i mądrość, by być jak najwięcej z rodziną. Nie wymieniać codzienności – tej zwykłej, banalnej, ale też, jak się okazuje w chwilach podsumowań, najcenniejszej – na złudny blichtr show-biznesu.

tytuł
tytuł

Wreszcie znalazła czas, by nauczyć siebie i bliskich radowania się każdą chwilą. Cieszenia się z tego, co się dostało, a nie narzekania na to, co straciło. I znalazła czas, by w prywatnej ciszy i skupieniu odnaleźć drogę do modlitwy. Do Boga. By, jak mówiła, spotykać się z Nim na cotygodniowej kawie. Zdążyła uporządkować sprawy. I pożegnać się. Z córeczką, synami, partnerem, mamą, przyjaciółmi… Odeszła, pozostawiając wrażenie krótkiego, lecz spełnionego życia. Domkniętego, nie bez bólu i cierpienia, ale pięknego. W sposób – w tych powierzchownych, zabałaganionych i uciekających od wartości czasach – przywracający naturalny porządek rzeczy oraz odpowiednią miarę i rangę zdarzeń.

W okolicznościowych galeriach tworzonych po jej odejściu – obok zdjęć pięknej aktorki kroczącej po czerwonym dywanie, wystylizowanej do sesji i reklam, czarującej na ekranie – znalazły się fotografie Anny Przybylskiej codziennej, w luźnym stroju, niepozującej do aparatu, naturalnej. Pojawiły się też fotografie wrzucane na Instagram przez samą aktorkę już w czasie zaawansowanej choroby. Na nich Ania – zmęczona, ale przywołująca błysk w oku. I uśmiech, któremu trudno się było oprzeć.

Głos jak Himilsbach

Urodziła się w Gdyni (w drugi dzień po Wigilii 1978 r.). Osiemnaście lat później w rodzinnym mieście, po projekcji „Ciemnej strony Wenus” Radosława Piwowarskiego, okrzyknięto ją objawieniem Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Do Gdyni powróciła, gdy zakończyły się zagraniczne kontrakty jej partnera, piłkarza Jarosława Bieniuka. Tu chciała mieszkać i wychowywać dzieci – 12-letnią dziś Oliwię, 9-letniego Szymona i 3-letniego Jasia. Tu cieszyła się domem z widokiem na morze. I tu odeszła w otoczeniu najbliższych 5 października.

Miała 16 lat, gdy przypadkiem trafiła na próbne zdjęcia do roli „Suczki” – nastolatki, która w filmie „Ciemna strona Wenus” burzy małżeński spokój pary głównych bohaterów. Przyjechała do Warszawy, żeby dostać się do agencji modelek, ale usłyszała, że jest za niska, za gruba i ma krzywe zęby. Przy okazji dowiedziała sie jednak, że obok jest casting do filmu.

Reżyser Radosław Piwowarski wspominał, że na próbnych zdjęciach pojawiło się ze 150 pięknych dziewczyn z całej Polski: modelki, aktorki, i raptem wchodzi taka: „Włosy krótkie na trzy centymetry, wielkie usta, ogromne, wystraszone oczy. No i głos, jak Jan Himilsbach”.

Panując nad żywiołem

Kiedy zaproponowano jej rolę „Suczki”, nie przyznała się mamie, że musi się przed kamerą rozebrać. Za bardzo chciała grać. Po pokazie na festiwalu w Gdyni wszystko się zmieniło. Kilka miesięcy później Radosław Piwowarski, jako jeden z reżyserów serialu „Złotopolscy”, uparł się, by dziewczyna bez aktorskiego przygotowania, tuż po liceum, dostała rolę policjantki Marylki. Intuicja znów go nie zawiodła. Widzowie pokochali bohaterkę. Zdarzało się, że podróżni pytali funkcjonariuszy napotkanych na warszawskim Dworcu Centralnym (tu pracowała serialowa postać), gdzie mogą znaleźć panią Marylkę Bakę.

Paweł Wawrzecki w „Złotopolskich” grający zwierzchnika policjantki wspomina, że młodziutka Przybylska wniosła na plan świeżość, dobrą energię i radość. – Była naturszczykiem, który dołączył natychmiast do najlepszych. Wszystko, co robiła, było cudowne. Widzowie ją kochali. Sześć lat później spotkali się na planie sitcomu „Daleko od noszy”. Anna Przybylska miała już wyrobioną pozycję, ale pozostała urocza i naturalna. Wawrzecki mówi, że była żywym srebrem. Tryskała humorem i potrafiła przekazać prostymi środkami najbardziej skomplikowane stany. I taka pozostała. Cezary Pazura, który pracował z nią m.in. w 2002 r. przy filmie „Kariera Nikosia Dyzmy” Jacka Bromskiego (zagrała wtedy atrakcyjną żonę ministra, którą odbija Dyzma) i przy „Złotym środku” Olafa Lubaszenki (tu w 2009 r. została ekranową córką Pazury), uważa, że poza komediowym talentem i promieniującym na innych optymizmem Ania Przybylska miała sporo charyzmy.

Najczęściej grała piękne, ciepłe dziewczyny i taka też była w życiu, ale – kto miał okazję obserwować ją np. w konfrontacji z fotoreporterami – widział, że z wdziękiem potrafi zapanować i nad podobnym żywiołem. Do czasu. Kiedy przyszła choroba, zdarzało się jej czuć osaczoną przez paparazzich.

Nim jednak w 2013 r. zdiagnozowano u niej raka trzustki (nowotwór zabrał jej ojca, gdy miała 14 lat), Anna Przybylska zadziwiła fanów i filmowe środowisko, przedkładając potrzeby rodziny nad karierę. Gdy jej partner i ojciec dzieci dostał piłkarski kontrakt w Turcji, bez namysłu spakowała rzeczy. Na trzy lata zniknęła z rynku. Kiedy telewizyjne czy kinowe propozycje okazywały się zbyt czasochłonne, odmawiała. „Nie wywrócę moim dzieciom życia do góry nogami z powodu jakiegoś serialu” – mówiła w ostatnim wywiadzie udzielonym magazynowi „Viva”.

Częściej można ją było oglądać w reklamowych kampaniach. Także w ostatnim czasie, gdy wiedziała już, że choroba jest poważna. Starała się, również finansowo, przygotować najbliższych do rozstania.

Myśli krótkoterminowe

W 2013 r. premierę miał ostatni film z jej udziałem „Bilet na Księżyc” Jacka Bromskiego. Zagrała w nim zjawiskową kobietę, striptizerkę i zarazem kochającą matkę małego chłopca. W tym samym roku przeszła operację wycięcia guza trzustki. Wycofała się z życia publicznego, poświęcając jak najwięcej czasu bliskim.

W ostatnim wywiadzie stwierdzała:

Teraz rozumiem, co znaczy cieszyć się każdą chwilą”. Przyznała też, że po latach zwróciła się ku Bogu: „Przesterowałam moją głowę na pozytywne myślenie, żeby cieszyć się życiem. I walczyć, bo mam o co. I […] wyspowiadałam się pierwszy raz od 13 lat. Teraz znowu kumpluję się z Panem Bogiem, chodzimy co niedziela na kawę. […]. Po tych spotkaniach jest mi naprawdę o wiele lżej. I myślę, że dostałam swoją lekcję od Niego w jakimś celu. Po coś.

Pytana o plany mówiła, że nie chce wybiegać daleko w przyszłość. Myśli krótkoterminowo, czeka na wiosnę, by wsiąść na rower. Tęskni za plażą. I chciałaby jeszcze zagrać steraną życiem, zmęczoną, brzydką kobietę. Bo najpiękniejszą rolę już stworzyła. To jej rodzina.

Jolanta Gajda‑Zadworna (wSieci)

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych