KLUB JIMMY'EGO. Komunistyczna agitka. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Klub Jimmy’ego” może staAdamski odradza nąć obok takich filmów jak „1900” Bernarda Bertolucciego czy „Czerwoni” Warrena Beatty’ego. Oba obrazy cechują świetna reżyseria, wybitne aktorstwo i piękne zdjęcia. Oba są również przykładem na to, jak naiwnie (by nie powiedzieć – kłamliwie) można opowiadać o najbardziej ludobójczej ideologii.

Film Kena Loacha opowiada o Jimmym Graltonie (doskonała rola charyzmatycznego Barry’ego Warda), Irlandczyku, który z amerykańskim paszportem powraca z Nowego Jorku do Irlandii, by wieść żywot na swojej ukochanej wsi. Na prowincji czekają na niego spragnieni rozrywek mieszkańcy, którzy namawiają go do tego, by reaktywował klub, gdzie obok dysput politycznych można tańczyć i się bawić. Na drodze Jimmy’ego staje jednak ks. Sheridan (Jim Norton), który jest żywcem wyjęty ze snów Magdaleny Środy i jej profesorskiego kolegi od „łamania kazirodczego tabu”. Duchowny ze srogą miną potępia tańce, swawole i jazz przypominający pełne żądz „murzyńskie rytmy”. A na dodatek zaprasza (o zgrozo!) redemptorystów, którzy rozprawią się z parafianami za pomocą opowieści o piekle. Naprzeciw „faszystowskiego” rządu i milczącej „tchórzliwie przed klerem” IRA staje on: bohaterski niczym połączenie plakatowego Che i Janosika Jimmy Gralton, który przypomina coraz mocniej kruszejącemu duchownemu „pierwszych chrześcijańskich męczenników” człowieka nieprzekupnego.

Komunista Gralton rzeczywiście był nieprzekupny jak Maksymilian Robespierre. Podobnie jak Francuz wierzył też w „nowy ład” i specyficznie pojętą sprawiedliwość społeczną, za co jako jedynego Irlandczyka w historii deportowano go z powrotem do USA. Ken Loach nigdy nie ukrywał swoich prokomunistycznych sympatii i dosyć jaskiniowego antyklerykalizmu. „To, co przytrafiło się Graltonowi, przytrafia się również dziś. Kościół i państwo stały się czynnikami represji” – mówił w wywiadzie promującym film zdobywca Złotej Palmy w Cannes za „Wiatr buszujący w jęczmieniu”.

Choć cały jego film jest zrobiony w poważnej i dalekiej od jakiejkolwiek ironii formie, to właśnie dzięki lekkości reżyserskiej ręki różni się od nieznośnej pretensjonalności kina Bertolucciego. Momentami miałem wrażenie, że Loach zamierza się nawet cofnąć przed demonizowaniem Kościoła. Choć Gralton i Sheridan zaczynają wzajemnie się szanować, to przesłanie Loacha jest jedno: tylko pochylenie głowy kapłana przed komunistą może przynieść wybawienie ludzkości. To nie Gralton dostrzega mroki ideologii komunistycznej, co pozwoliłoby mu na dialog z kapłanem religii fundamentalnie z komunizmem sprzecznej. W wizji Loacha to ksiądz karci tłum potępiający działacza, mówiąc, że ten komunista ma więcej honoru niż oni wszyscy razem wzięci. „Komuniści przypominają mi nawet pierwszych chrześcijańskich męczenników” – mówi w kuriozalnej scenie duchowny. Loach nie szuka więc porozumienia między marksizmem a chrześcijaństwem, jak choćby propagatorzy teologii wyzwolenia. W jego wizji to chrześcijanie mają przyjąć do swojego serca Marksa i pochylić czoło przed „postępowcem” pragnącym zabierać majątki bogatym. Nie mam nic przeciwko krytyce Kościoła. Jednak można to robić z klasą, jak choćby Stephen Frears w pięknej „Tajemnicy Filomeny” albo nawet jak twórcy „komiksowej” „Rodziny Borgiów”. Należy jednak zachować pewne proporcje i niuanse. Inaczej krytyka zamienia się w agitkę i pałkarstwo.

Szkoda, że taki jest wydźwięk tego filmu, bowiem po raz kolejny Loach pokazuje tu swój wielki kunszt reżyserski. Autor „Ziemi i wolności” zachwycająco prowadzi aktorów, którzy są ujmująco naturalni, jak w kinie Mike’a Leigha. Pięknie fotografuje irlandzką prowincję i z prawdziwą miłością pochyla się nad swoimi bohaterami. Wyłączając krytyczne myślenie, zapominając o historycznym kontekście, można nawet nazwać ten film uroczym. I gdyby Loach był jedynie naiwniakiem, ignorantem, to można by machnąć ręką nad celebrowaniem przez niego komunistów. Loach to jednak filmowiec błyskotliwy i stały w poglądach. Należy więc postawić pytanie: Czy wyobrażacie sobie pozytywny film o członku NSDAP „bohatersko” walczącym z księżmi, którzy indoktrynują wiernych zacofaną wobec postępowości narodowych socjalistów encykliką „Mit brennender Sorge”? Przesadne porównanie? Budowanie pomników komunistom jest tak samo naganne jak budowanie ich zwolennikom innych totalitaryzmów.

3/6

Łukasz Adamski

„Klub Jimmy’ego”, reż. Ken Loach, dystr. Best Film

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych