WOOBIE DOOBIE Szklanka szaleństwa w cysternie fusion. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Patrzcie jak to życie pędzi do przodu! Zawartością płyty pt. „Dawne tańće i melodie” są brzmienia rodem z lat 80-tych. No tak, to już dziś rzeczywiście muzyka dawna. W świecie mass mediów co rusz trzeba proponować odbiorcy coś nowego… Na szczęście zespół Woobie Doobie jest w swojej vintage’owej propozycji szczery – tworzą go muzycy sesyjni, z którymi chciałby współpracować każdy polski wykonawca. Są tak zajęci, że na wspólne granie skrzykują się bardzo rzadko – „Dawne tańce i melodie” to raptem trzeci krążek zespołu na przestrzeni 22 lat istnienia. Poprzedni wyszedł, bagatela, w 2001szym roku!

Kto udziela się w kapeli? Skład nieco się zmieniał na przestrzeni lat, ale Woobie Doobie zawsze było swoistą kuźnią kadr – występujący w nim muzycy mieli mocną markę. Obecnie zespół tworzą: Michał Dąbrówka (perkusja), Wojciech Olszak (klawisze), Wojciech Pilichowski (bas), Michał Grymuza (gitara) i Mariusz „Fazi” Mielczarek (saksofon). Przyjrzyjmy się co kto sobą reprezentuje. Dąbrówka – jeden z najlepszych perkusistów w Polsce, współpracował m.in. z Michałem Urbaniakiem , Robertem Jansonem, rzecz jasna również z żoną – Natalią Kukulską, bębnił w orkiestrach Zygmunta Kukli i Adama Sztaby. Pilichowski – trwają spory czy jako basista jest on obecnie numero uno czy duo w Polsce. Dyplomatycznie uznajmy, że dzieli pierwszą lokatę ex aequo z Krzysztofem Ścierańskim. Sideman od lat nagrywający też na pod własnym szyldem (kilkanaście płyt w dorobku, ostatnia ukazała się pod koniec września) i z nieistniejącym już power trio PiR2. Grymuza – dawny członek Róż Europy, współautor sukcesu artystycznego „Triodante” Armii, grał przez pewien czas w Oceanie (okolice albumu „Wojna świń”). Olszak – producent, kierownik muzyczny zespołów Kasi Kowalskiej, Edyty Górniak, Natalii Kukulskiej ( w ogóle na płytach tych dwóch ostatnich pań spotykał się swego czasu praktycznie cały skład Woobie Doobie), Mielczarek – a proszę mi wymienić polskiego wykonawcę pop, u którego on by nie grał (Lipnicka & Porter, Marek Kościkiewicz, Wilki itd., itd.). Woobie Doobie tworzą fachowcy, ludzie, którzy o graniu wiedzą wszystko, bo z niego żyją. To może użyjmy w odniesieniu do nich tego magicznego słowa – „supergrupa”! Słyszę głosy sprzeciwu… Że co Państwo mówią? Że supergrupa to musi nagrywać superhity? Wcale nie musi! Bywa, ze takie składy są obliczone na gigantyczny sukces (tak było z grupą markowych sidemanów – Toto), ale bywa i tak, że powstają dla przyjemności grających, z chęci instrumentalnego wyżycia (patrz: jazzrockowe trio Bozzio-Levin-Stevens). Woobie Doobie to ten drugi przypadek. Choć w swoim „wyżywaniu się” prezentują się – o ironio! - dość komercyjnie…

Gdzieś tak w latach 70tych paru łebskich facetów po drugiej stronie Atlantyku stwierdziło, że są dumni ze swoich artystycznych sukcesów na niwie jazzu, ale może by tak zarobić więcej forsy. Tak powstało fusion, a postacie pokroju ś.p. Milesa Davisa i Herbiego Hancocka są dziś gwiazdami mainstreamowymi, którym udało się wyjść poza jazzową wieżę z kości słoniowej. Jeszcze w latach 70tych elektryfikowali się i otwierali na rocka z zachowaniem elitarnego, artystowskiego sznytu, ale dekadę później… Dekadę później to Hancock nagrywał jazzowe chyba tylko z nazwy „Future Shock” – które w kategorii elektronicznego funku broni się do dziś świetnie, a Davis spotkał basistę Marcusa Millera i nagrał z nim takie komercyjne strzały jak „Tutu”, „You’re Under Arrest” czy „Aura”. A dodajmy, że świetnie żenił wtedy soul z funkiem niejaki Prince, a z Prince’em współpracowała taka śliczna holenderska saksofonistka – Candy Dulfer, która na swoich płytach solowych… Dobra, dość tego historycznego backgroundu. Dość powiedzieć, że Woobie Doobie wyrasta z takiego właśnie podejścia do jazzowej materii. Bardziej kompozycja, niż improwizacja, uproszczenie, ale nie prostactwo. Funkowy czad i wwiercające się w ucho melodie. Mędrcy spierają się czy to jeszcze jazz czy już zdrada, ale w sumie co za różnica, skoro ta płyta po prostu mi się podoba?

Generalnie „Dawne tańce i melodie” to płyta bardzo zespołowa. Gramy z jajem, z kopem – ale jednak gramy aranż, podporządkowujemy się utworowi. Nie ma tu solówek wyłącznie dla popisu. Na pierwszym planie z reguły saksofon Mielczarka i klawisze Olszaka, gitara i bas rzadko dostają czas na wyjście z cienia, ale kiedy dostają – jest treściwe. Sekcja rytmiczna pięknie, intensywnie pulsuje. Nie ma sensu wyróżniać żadnego kawałka, bo wszystkie trzymają równy – niebotyczny znaczy się – poziom. Na koniec dostajemy piosenkę „Szklanka szaleństwa”. Bo singiel musi być, a instrumentalne single do radia to jak samobójstwo. Ale jakoś mnie ten zabieg nie razi. Fajny kawałek z niegłupim tekstem Bogdana Olewicza wyśpiewanym przez Piotra Cugowskiego, Anię Szarmach i Kubę Badacha. Inna sprawa, że jeśli ktoś sięgnie po „Dawne tańce i melodie” w nadziei na kolejne pop rockowe songi, to może się mocno zdziwić. I na takie haczyki łapie się dziś słuchaczy… A ja polecam Wam tę płytę jako całość. Świetne granie – zabawowe, ale też inteligentne. No i nie mogę nie wspomnieć o okładce autorstwa Marka Raczkowskiego – jednego z najlepszych humorystów w kraju. Dzięki niej Woobie Doobie jeszcze przed odpaleniem krążka miało u mnie kredyt zaufania. A w środku jest więcej jego rysunków…

6/6

Paweł Tryba

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych