Sławek WIERZCHOLSKI starzeje się z klasą. RECENZJA

wIERZCH
wIERZCH

Sławek Wierzcholski sam tego chciał. Jeśli nazywa się swój sztandarowy zespół Nocną Zmianą Bluesa, to nie powinno się potem dziwić, że w umysłach odbiorców powstaje proste skojarzenie. Nowy Wierzcholski? Aaa, to znowu będzie blues. A wcale tak nie jest.

Pan Sławek od paru już lat rozgląda się na boki, nagrywając albumy w innej stylistycznej formule. Choć fakt faktem – wówczas nagrywa pod własnym nazwiskiem, szyld Zmiany wieszając chwilowo na kołku. Na „Przejściowym stanie” połączył bluesa z polską muzyką ludową (choć to akurat była lekka powtórka z rozrywki po krążku Zmiany „Polski blues”), potem na „Piątku wieczorem” pozwolił Wojciechowi Karolakowi przerobić swoje piosenki na klasyczny knajpiany swing – mówił, że punktem odniesienia był dla niego wtedy Willie Nelson z albumu „Stardust”, gdzie country’owy rozrabiaka chwilowo zamienił się w klona Sinatry. Potem był „Blues w filharmonii” – obudowanie swojego repertuaru sekcją dętą i smyczkową. A teraz chyba już się Wierzcholskiemu wymyślać idei – po prostu stworzył zestaw bogato zaaranżowanych, czerpiących z różnych muzycznych gatunków piosenek. Zaprosił potężne grono muzyków sesyjnych, markowych autorów (za teksty odpowiada m.in. Bogdan Olewicz) i nagrał płytę, którą łyknie tzw. masowy odbiorca. Uwaga! – „masówka” nie oznacza w tym wypadku bezguścia. Da się? Jednak da!

Generalnie to taki pop dla dorosłych. W tekstach wypowiada się doświadczony życiem facet, utwory mają nienachalną swingową pulsację, Wierzcholski trochę tonuje swój ekspresyjny wokal stając się takim polskim Cockerem czy Reą. Tak chyba powinno się brzmieć po pięćdziesiątce. Co ważne – tym razem najważniejsze są zwarte piosenki. Wcześniej zdarzało się, że stanowiły one dla pana Sławka pretekst do odlatywania w długachne jamy. A to nie wszystkim się musi podobać. Dla przykładu – moja dziewczyna kręci nosem na gitarowo-harmonijkowe pojedynki na DVD Zmiany, a „Matematyki serc” słucha z przyjemnością. W aranżach rządzą wszelakiej maści instrumenty dęte, z których najrzadziej odzywa się… firmowa harmonijka Wierzcholskiego. Sekcja rytmiczna nie trzyma się kurczowo bluesa. Utwór tytułowy (zdecydowanie najlepszy na krążku!) to delikatne reggae, „Moje dno” ma klimat flamenco, a „Scarlett O’Hara” okraszona dziecięcym chórkiem to solidne calypso. Z trochę innej przyczyny zapada w pamięć utwór „Whisky i baby”. Owszem, podszyty gospel refren bardzo sympatyczny, ale cały wic zawarty jest w tytule. Wierzcholski jest wielkim miłośnikiem Johna Lee Hookera (czemu dał wyraz choćby w piosence „John Lee Hooker”). Tu znów nawiązuje do swojego idola. Jemu nie służą whisky i baby, tak jak Hookerowi przed laty „Whisky and wimmen”. Żeby nie zapomnieć, że wciąż mamy do czynienia z charakternym bluesmanem, na koniec dostajemy instrumentalny jam.

Nie twierdzę, że ta płyta to mistrzostwo świata i okolic. Specyficzny śpiew Wierzcholskiego nadal będzie dla wielu słuchaczy trudny do zaakceptowania (ja nie mam z nim problemów, poza tym ma jedną zaletę - jest nie do pomylenia!), a i autor chyba nie liczył na jakąś potężną sprzedaż. Po prostu zachciało mu się nagrać bezpretensjonalny album. Wyluzowany, optymistyczny, ale nadal stylowy. Jak zechciał – tak zrobił.

Ocena: 4/6

Paweł Tryba

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych