Tylko Rosjanie potrafią dokonywać
na sobie samych filmowych
autowiwisekcji tak do
końca prawdziwych, a zarazem
tak przerażająco okrutnych, że
niemal samobójczych. Tworzyć
filmy, po których obejrzeniu
Rosjaninowi trudno być
Rosjaninem.
„Lewiatan” – nowy film Andrieja Zwiagincewa – nie wszedł jeszcze na ekrany w Moskwie. Ma się to stać w listopadzie. Podobno, bo putinowskie władze – czemu trudno się dziwić – łagodnie mówiąc, nie są wobec tej perspektywy entuzjastycznie nastrojone. Tytuł zdjęto z międzynarodowego moskiewskiego festiwalu filmowego. Teoretycznie za tzw. nienormatywną leksykę. W zeszłym roku na fali konserwatywnej rewolucji w Rosji przyjęto bowiem ustawę przeciw używaniu w kinie „mata”, czyli rzucaniu mięsem. Tak naprawdę jednak chodzi oczywiście o coś innego. O obraz życia w Rosji. Życia w kraju zapierającym dech pięknem (uroda wystudiowanych kadrów znad Morza Barentsa jest nie do opisania).
Ale będącym całkowicie
w mocy tytułowego Lewiatana.
Lewiatanem jest – to tak łatwe
do odgadnięcia, że mogę to
napisać, nie ryzykując opinii
spoilera, czyli kogoś psującego
innym odbiór filmu – rosyjskie
państwo. Człowiek rosyjski żyje
w jego wnętrzu, a ono może
z nim zrobić wszystko. Może
więc również uczynić z niego
Hioba.
Upostaciowieniem Lewiatana jest skorumpowany mer, brawurowo zagrany przez Romana Madjanowa. Obsadzenie tego wyśmienitego aktora w tej roli jest niezwykle znaczące. Bowiem Madjanow wyspecjalizował się w roli bohaterów nie tylko negatywnych, lecz i podłych. Jego twarz wbiła się w podświadomość Rosjan jako oblicze pijanego generała z „Cytadeli” Michałkowa, w stanie delirium rozkazującego – by się popisać – samobójczo atakować niemiecką fortecę. Może jeszcze bardziej – jako pułkownika wojskowych służb specjalnych ze słynnego „Batalionu karnego”, prześladowcy szlachetnego dowódcy oddziału złożonego z wypuszczonych z łagrów więźniów, kombata Twierdochliebowa.
Kiedy teraz Rosjanin widzi bohatera
granego przez Madjanowa,
urzędującego pod wielkim portretem
Putina, to… wystarczy to
za manifest polityczny.
Można znaleźć analogie między
„Lewiatanem” a najsłynniejszym
dotąd dziełem przedstawiającym
Rosję jako kraj-upiór,
„Ładunkiem 200” Aleksieja Bałabanowa.
Bałabanow pokazał
straszliwy obraz kończącego się
ZSRR; Zwiagincew – putinowskiej
Rosji. I w jednym, i w drugim
filmie znaczące sceny rozgrywają
się w dawnej cerkwi
(w „Ładunku 200” znajduje się
w niej dyskoteka; w dziejącym
się 30 lat później „Lewiatanie”
w ruinach świątyni dorastające
chłopaki palą ognisko i piją
wódkę). I w jednym, i w drugim
tytule widzimy kolejne pokłady
triumfującego zła.
Ale „Lewiatan”, choć nie zawiera tylu i tak strasznych scen przemocy jak „Ładunek 200”, jest moim zdaniem potworniejszy. Bo film Bałabanowa zostawiał chociaż niewielkie pole dla nadziei. A 30 lat później Zwiagincew pieczołowicie zadbał o to, żeby nie było nawet jej śladu. „Ładunek 200” można było odczytywać feministycznie – że niby z radzieckiego piekła Rosjan wyprowadzić mogą kobiety. W „Lewiatanie” bardzo skrupulatnie odcięto tę możliwość interpretacji – zło jest po aptekarsku rozłożone między obie płcie… No i w świecie „Ładunku 200” nadzieją mogła być religia. A w świecie „Lewiatana”… Nie chcę być spoilerem, powiem więc tyle: niejednokrotnie krytykowałem rosyjską opozycję za antyklerykalizm, którego spektakularnym wykwitem była sprawa Pussy Riot (przewijająca się, i to nie jest bez znaczenia, w tle fabuły obrazu Zwiagincewa). Podtrzymuję to, co napisałem. Ale zarazem muszę powiedzieć, że „Lewiatan” to bardzo mocny głos tych, którzy rolę prawosławia w Rosji widzą tak, jak zwolennicy Pussy Riot. Ta diagnoza zawarta w szokującym ostatnim kadrze mrozi kości i wbija w ziemię.
Czytam to, co napisałem, i widzę, jakie to powierzchowne. Więc skończę tak: po seansie nie byłem w stanie wstać z fotela; siedziałem, a potem stałem do końca napisów. A to, łagodnie mówiąc, nie jest dla mnie typowe. „Wiesz, wy jesteście potworni i wspaniali zarazem” – napisałem po powrocie do domu do moskiewskiej przyjaciółki. „Wiem, wiem” – odpisała z trzewi Lewiatana. Nie można nie zobaczyć tego filmu.
Piotr Skwieciński (wSieci)
„Lewiatan”, reż. Andriej Zwiagincew, dystr. Against Gravity
W nowym wydaniu tygodnika „wSieci” dużo kultury w tym recenzje dwóch kinowych premier: polskiego „Jezioraka” i brytyjskiego „Brudu”. A także: Maja Narbutt przypomina, dlaczego słynny profesor Zbigniew Religa był przez obecną premier bezlitośnie faulowany i niesprawiedliwie atakowany, Marcin Wikło ujawnia, w jaki sposób obecna koalicja rządząca od lat zasila wybrane media. Marek Pyza opisuje metody na „ukręcanie łba” tezom o obecności materiałów wybuchowych na próbkach z wraku Tupolewa 154M. Tomasz Łysiak pisze natomiast o bitwie pod Maciejowicami, jako o ostatnim akcie I Rzeczypospolitej. Do numeru dołączono również bezpłatny dodatek: Mapę Rzeczpospolitej w granicach z 1771 roku – właśnie o taką Polskę przez kolejne dziesięciolecia walczyli nasi rodacy. Największy konserwatywny tygodnik opinii w Polsce w sprzedaży już od 13 października.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252351-wsieci-skwiecinski-o-wstrzasajacym-lewiatanie-recenzja