STEVE MCQUEEN i Bóg. Fragment książki BÓG W HOLLYWOOD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Screenshot YouTube
Screenshot YouTube

(…)

Trudne dzieciństwo, rozwód rodziców, opuszczenie i w końcu bunt- taką drogę przechodziło wielu późniejszych ludzi sukcesu. Możliwe, że ciężki los w czasach dziecinnej bezbronności na tyle uodparnia ludzi, że potem łatwiej im w pewnych dziedzinach życia się odnaleźć. Życia Steve McQeena było jednak naznaczone jeszcze czymś. Otóż jego babcia był bardzo żarliwą katoliczką. Nie uchroniło to niestety rodziny McQueen przed rozpadem. Steve przyznawał potem, że dom rodzinny nauczył go pojęcia dobra i zła oraz sprawiedliwości. Ta nauka nie wynikała jednak z katolicyzmu babci. Bynajmniej. Jednak w późniejszym etapie życia pewne wartości dały o sobie znać.

Swego czasu w magazynie „Kawa” pojawił się doskonały tekst o religijności McQueena, w którym można znaleźć wiele jego znamiennych wypowiedzi, które pokazują drogę jaką aktor przeszedł w najważniejszym dla człowieka okresie wychowania.„Od urodzenia miałem pokręcone życie. Matka mnie nie kochała, ojca nie miałem. „Próbowałem udowodnić sobie, że jest inaczej. Zawsze robiłem to, czego inni nigdy nie zdecydowaliby się zrobić. Rzeczy niebezpiecznie. Nie byłem szczególnie odważny, raczej bojaźliwy, ale tylko do chwili, gdy musiałem się o tym przekonać. Stąd moja skrajność niemal we wszystkim, co robiłem”.”- mówił tuż przed przedwczesną śmiercią spowodowaną rakiem płuc, późniejszy mega gwiazdor. Aktor opowiadał też o zawodzie jaki mu sprawiła matka alkoholiczka, która nie potrafiła mu zapewnić godnego życia. Chłopak skończył w końcu w poprawczaku, który- jak sam przyznawał potem- dał mu wielką lekcję życia. Steve był tak niepoprawną i zaburzoną wewnętrznie osobą, że nawet armia Stanów Zjednoczonych miała z nim nie lada problem. Młodzieńcowi trudno się było odnaleźć w Marines, które ( każdy kto oglądał „Full Metal Jacket” Kubricka wie o czym piszę) jest prawdziwą szkołą przetrwania i kuźnią twardzieli. „Degradowano mnie jakieś siedem razy. Zostałbym kapralem, gdyby wszyscy szeregowe jednostki padli trupem”- opowiadał żartobliwie w jednym z wywiadów. Paradoksalnie to jednak nie zakłady wychowawcze czy armia, ale dom jej matki powodował furię Steviego, która była potem przerzucana na relacje z otoczeniem w życiu dorosłym.

Po powrocie z poprawczaka McQueen chciał zamieszkać w Greenwich Village z rodzicielką. Pierwsze co jednak zobaczył po wizycie w jej domu był obraz całujących się homoseksualistów. To zdarzenie wzbudziło u aktora uczucie, które dziś określane przez policję myśli jest jako homofobia. Aktor stał się zupełnym przeciwieństwem innej ikony tamtych lat Marlona Brando, który miewał homoseksualne romanse ( m.in. z Trumanem Capote). W przywołanym wyżej artykule jest znamienny opis tego jak McQueen reagował na homoseksualizm. ”Pewnego dnia, w styczniu 1968 roku, już jako supergwiazda i właściciel wytwórni filmowej odebrał anonimowy telefon i usłyszał, że jest na liście „hollywoodzkich pederastów”. Wrzał z wściekłości. Z oczu Steve’a – wspomina żona Neile Adams – biło to samo spojrzenie, którym niegdyś wzbudzał strach w konkubencie matki. A dosłowny wstręt do homoseksualistów przekładał się nawet na jego na życie zawodowe. Różnił się pod tym względem od Paula Newmana. Na planie Płonącego wieżowca „Nieugięty Luke” Newman rozważał rolę homoseksualisty w filmie o sportowcach. „No, cóż, Paul” – powiedział Steve Newmanowi – „masz chyba ode mnie większe jaja. Nie mógłbym nigdy zagrać pedzia”.”- czytamy. Późniejsza gwiazda „Bullita” czy „Ucieczki gangstera” była jednak w jednym podobna do Brando. McQueen wręcz fanatycznie lekceważył hollywoodzką otoczkę. Złotego Globa za rolę w „Pappillonie” kazał sobie przysłać do domu. Aktor dał do zrozumienia, że nie ma czasu odebrać potencjalnej nagrody i na pewno na gali się nie pojawi. W końcu nagrody w ogóle nie dostał. Nawet, gdy stał się symbolem seksu i obiektem westchnień milionów kobiet, pozostał wciąż buntownikiem, publicznie źle wyrażającym się o swoim środowisku. Trudno dziś znaleźć aktorów o podobnej do niego osobowości. Kimś takim z pewnością jest Billy Bob Thorthon czy Mickey Rourke. Steve McQueen balansowałby gdzieś między tymi dwoma niepokornymi artystami. Nie udało mu się bowiem ani ułożyć sobie na dłuższą metę życia jak Thortnonowi, ale również nie upadł nisko niczym były przystojniak z „Harry Angela”.

Steve McQueen był natomiast prawdziwym wrogiem systemu i pozostał nim do końca swojego krótkiego życia. Niepokorność tego dwukrotnego rozwodnika, playboya, miłośnika wyścigów samochodowych i hollywoodzkiego rozrabiaki objawiła się dobitnie w tym, że w okresie największych zmian obyczajowych on stanął po stronie „zacofanych chrześcijan”, którzy siłą rzecz stawali się dla „pokolenia 68” szkodliwą kontrrewolucją. Wszystko zmieniło poznanie Barbary Minty- córki pastora, byłej modelki i aktorki. To ona zachęciła McQueena do uczestnictwa we Mszy Św. Poznanie Minty przypomniało Steviemu jego żarliwie wierzącą babkę. Wcześniej aktor igrał sobie z religią i niejednokrotnie z niej nawet kpił. W jednym z wywiadów na pytanie o to czy wierzy w Boga odpowiedział, że wierzy w siebie. Klasyczna odpowiedź zanurzonego w narkotyki, alkoholizm i szybkie życie hedonisty. McQueen musiał jednak powoli zdawać sobie sprawę, że hedonistyczne życie w połączeniu z nitzcheańską filozofią życiową musi go doprowadzić na skraj upadku. Oba małżeństwa Steviego skończyły się tak samo jak małżeństwo jego matki. Aktor zaaplikował swoim dzieciom los, jakiego sam doświadczył. Gdy wydawało się nieśmiertelny artysta, młody bóg i przykład męstwa zaczął nieć problemy z płucami, przeniósł się do Malibu, gdzie przez jakiś czas mieszkał w hangarze ze swoimi ukochanymi motocyklami i wyścigowymi samochodami.

To tam poznał Sammiego Masona, który uczył go latać na samolocie Stearman PT-17. Brzemienne w skutki spotkanie miało miejsce mniej więcej w czasie, gdy jego związek z Minty nabierał nowej głębi. Obaj przelatali ze sobą wiele godzin, które wykorzystali na rozmowy o życiu. Mason intrygował McQueena niebywałym spokojem i życzliwością. Podczas jednego z lotów nowy kompan gwiazdy „Nevada Smith” wyznał, że najważniejszą osobą w jego życiu jest Jezus Chrystus. To zaintrygowało gwiazdę Hollywood na tyle mocno, że dał się namówić na wizytę w Ventura Missionary Church z rodziną Masona. Na jednym nabożeństwie się nie skończyło. Przez wiele miesięcy McQueen siedział w cieniu na balkonie kościoła i starał się wejść anonimowo w życie wspólnoty. Robił więc mniej więcej to samo co Andy Warhol w nowojorskiej świątyni. Pastor kościoła Leonard Dewitt zrelacjonował później rozmowę z aktorem, podczas której zapytał czy ten jest „nowo narodzonym chrześcijaninem ( w amerykańskim protestantyzmie ponowne narodzenie jest kluczem do zbawienia ). Gwiazda „Koniokradów” szelmowsko się uśmiechnął i odpowiedział: “Pewnego poranka, gdy zaprosiłeś wiernych do nawrócenie, modliłem się. Tak, jestem „born again Christian”. Również Mason opisał jedną z wizyt w kościele. „Po wejściu Steve zanurzył palce w kropielnicy i przeżegnał się. Widać było, że wie, co czyni”. Mimo nawrócenia pastor Dewitt nie był skłonny rozwodnikowi udzielić ślubi w kościele. Zrobił to dopiero inny pastor argumentując, że nowe narodzenie w wierze chrześcijańskiej unieważnia grzechy z przeszłości.

Bliscy aktora przekonywali, że jego nawrócenie przebiegało we wręcz ekspresowym tempie. Świetnie to zrelacjonowano w tekście pod znamiennym tytułem: „Greater Grace: A Story of God, Redemption, and Steve McQueen”. Mason mówił nawet, że nigdy nie widział by ktokolwiek z takim zaangażowaniem zatapiał się w nauki Jezusa, w tak krótkim czasie. McQueen jednocześnie był pod wielkim wrażeniem słynnej religijnej pieśni Krisa Kristoffersona „Why Me, Lord” ( „Dlaczego ja, Panie”). Pieśń będąca odpowiedzią na dogmatyczne wręcz pytanie, gdy spotyka wierzącego człowieka nieszczęście, trafiła w aktora niczym piorun. Mario Iscovich asystent aktora z czasów jego szalonego życia w Hollywood oraz serdeczny przyjaciel, mówił, że Steve był świadom „ciemnej, przerażające ścieżki grzechu” jaką przez lata kroczył. Według przyjaciela McQueen był świadom tego, że skrzywdził bardzo wielu ludzi w swoim życiu, i dlatego tak intensywnie dążył do pokoju z Bogiem.

Aktor pod koniec lat 70-tych miał kryzys aktorskiej formy. Powrotem miał być western „Tom Horn” i „The Hunter”. Na planie tego drugiego filmu aktor poznał 15 letnią statystkę Karen Wilson, która nie miała pieniędzy na kontynuowanie nauki. McQueen z żoną przejęli w końcu prawą opiekę na dziewczyną i posłali ją do szkoły w Kalifornii. Pomoc bliźnim nie musiała wynikać jedynie z nawrócenia aktora. Zawsze miał on wielkie serce dla potrzebujących. Kręcąc w Tajwanie „Ziarnka piasku” w 1965 roku, które przyniosło mu nominację do Oscara, McQueen dowiedział się sierocińcu dla nieletnich prostytutek, które prowadził polski ksiądz Edward Wojniak. Aktor poruszony losem dziewczyn przekazał 25 000 dolarów na placówkę. Okazuje się, że McQueen wspomagał ją aż do śmierci polskiego księdza w latach 70. Nigdy nie dopuścił też by wyszło na jaw, że to on jest darczyńcą domu. Jak widać prawdziwe chrystusowy duch drzemał w nim dawno przed nawróceniem.

Wiadomość o chorobie płuc, która nie dawała aktorowi szans na przeżycie była dla niego szokiem. McQueen wierzył bowiem, że Bóg użyje do celów ewangelizacyjnych. Mimo deklarowania spokoju, jaki osiągnął mając świadomość, że spędzi wieczność obok Jezusa, Steve za wszelką cenę chciał ratować swoje życie. W tym celu poddał się kontrowersyjnej metodzie leczenia w Meksyku, której nie aprobował rząd Stanów Zjednoczonych. Metoda była stosowana przez amerykańskiego dentystę Williama D. Kelleya, który przekonywał, że wyleczył u wielu pacjentów raka trzustki. Pozbawiony w USA prawa do wykonywania zawodu Kelley próbował leczyć McQueena mieszanką enzymów trzustkowych, witaminami masażami, psychoterapią, lewatywami z kawy oraz zastrzykami preparatów przygotowanych z płodów owiec i krów. Oczywiście terapia nic nie dała, a możliwe, że nawet pogorszyła stan zdrowia Stevego. Aktor przeżył podobne rozczarowanie jak komik Andy Kaufman, który jeździł na Bliski Wschód chorując na raka płuc. Mimo podjęcia metody sprzecznej ze zdrowym rozsądkiem, wiara w Jezusa nie opuszczała aktora w meksykańskim szpitalu.

W Internecie jest nagranie audio z wypowiedzią aktora z tego okresu. „Jedynym w życiu dla mnie lekarstwem jest Pan. Jestem przekonany, że wierzę. Zawsze mówiłem, że mam wiarę”- mówił aktor, zapominając nie tylko o swoich kpiących z Boga wypowiedzi z przeszłości, ale również paradoksalnym zawierzeniu hochsztaplerowi w kitlu. Trudno jednak oceniać postępowanie człowieka, który po porzuceniu hedonistycznego życia mega gwiazdy filmowej dla Jezusa, dowiedział się, że zostało mu kilka miesięcy życia. Aktor na nagraniu odnosi się też do makabrycznego mordu w domu Romana Polańskiego, który według niektórych miał podłoże satanistyczne. Sprawę opisał magazyn „Kawa”. „Byłem na skraju. Jay Sebring był moim najlepszym przyjacielem, zaś Sharon Tate była moją dziewczyną. Umawiałem się z nią przez jakiś czas. Miałem szczęście, że nigdy nie wciągnięto mnie w to szambo. Sam [Sebring] miał romans z dziewczyną jakiegoś szamana. Być może było jeszcze gorzej, ale zawsze byłem temu przeciwny. Jakoś cały czas czułem, że jestem jednym z dobrych gości, ale wykręcono mi numer. […] Ta kobieta, narkotyki i cała reszta. […] Nie wiedziałem, że chodzi o okultyzm. To po prostu szambo. […] Gdy się dowiedziałem, przestałem tam chodzić”. Sebring był fryzjerem wielu gwiazd, w tym Elvisa Presleya. Steve i Jay chodzili razem do Whiskey A Go Go w Hollywood. Sebring załatwiał mu narkotyki. „Jay dymał gwiazdy”, mówił Nikita Knatz, jeden z rosyjskich emigrantów, jakich w Hollywood można spotkać pod dostatkiem, na czele z Johnnym Hydem, a właściwie IvánemHaidaburą, kurduplowatym kochankiem i sponsorem Marylin Monroe. „McQueen” – tłumaczył Knatz – „był w kręgu Jaya. Sebring był zerem, małym i chudym fryzjerem, który nie miał nic do zaoferowania. Nie kupiłbym od niego nawet używanego samochodu. Nie robił na mnie żadnego wrażenia. To zwykła pijawka. Wiedział, jak imprezować i doić. Pijak, którego zrobiono bohaterem”. Neile nie lubiła, gdy Jay przychodził strzyc męża. Nieraz widziała, że w teczce z przyborami miał kokainę. „Wymieniał się kobietami z innymi. Ze Stevem podzielił się pewną gwiazdką: uroczą Sharon Tate, z którą trzy lata później ożenił się Roman Polański”.

McQueeen poznał ją przed nakręceniem „The Cincinnati Kid”. Mimo poparcia ze strony Steve’a, Peckinpah nie dał jej roli. Za Sebringiem ciągnęła się z kolei ponura atmosfera. Kupił dom, w którym mąż Jean Harlow popełnił samobójstwo po nocnych ekscesach seksualnych z użyciem przemocy. W nocy, gdy Tate była z Sebringiem w nowym domu, zobaczyła zjawę, która z opisu przypominała męża Harlow. Myślała, że to Sebring. Zjawa miała podcięte gardło, z którego lała się krew. Na schodach słyszała dudnienie. Sebring lubił takie sytuacje. Wiedziano też, że organizował imprezy satanistyczne. Steve nigdy się na nich nie pojawiał, chociaż podejrzewał Sebringa o takie skłonności. Sebringa i Tate zamordowała ostatecznie grupa Mansona. Zginęła wtedy również Abigail Folger (z rodziny potentatów kawy Folgers) oraz Wojciech Frykowski. Dzień wcześniej McQueen i Sebring mieli zjeść obiad z Sharon Tate. Jej męża nie było w domu. Jadąc do niej, McQueen spotkał jakąś kobietę, z którą później spędził noc. Paradoksalnie, uratowała mu życie. Do dziś sprawa mordu w domu Polańskiego ma wiele cieni i pojawiają się najróżniejsze teorie z nią związane. Wiele z nich jest krzywdząca dla polskiego reżysera. Czy McQueen miał rację mówiąc o związku okultyzmu z mordem, który jednak wydaje się mieć bardziej przyziemne oblicze? Trudno to rozstrzygnąć. Mord w domu Polańskiego, podczas którego zamordowano również nienarodzone dziecko reżysera, był symbolicznym końcem szalonych i libertyńskich lat 60-tych, podczas których „dzieci kwiaty” roztaczały infantylny obraz świata bez trosk, który może być malowany w barwach wizji LSD i zieleni marihuany. Przytaczam jednak fragment wypowiedzi aktora by pokazać jak szaleńcze było życie Steviego przed nawróceniem.

Jednym z ostatnich ludzi, którzy rozmawiali z McQueenem przed śmiercią był słynny ewangelista telewizyjny Bill Graham. Aktor bardzo chciał go poznać i udało mu się to zrobić tuż przed operacją usunięcia przerzutów nowotworowych. Graham opowiadał potem, że Steve do końca pozostał wojownikiem i nawet spod maski z tlenem widać było jego pełne żaru oczy. Graham podarował aktorowi swój egzemplarz Biblii i towarzyszył mu w drodze na samolot, którym leciał na operację. „Do zobaczenia w niebie”- powiedział do ewangelisty na pożegnanie. Operacja nie pomogła gwiazdorowi. Umarł na zawał serca tuż po niej. Przed śmiercią pogodził się podobno duchowo ze swoimi rodzicami. Syn aktora Chad ujawnił, że na piersiach zmarłego ojca leżała Biblia Grahama. Była otwarta na ulubionym wersecie aktora „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3:16).

Fragment przed redakcją wydawnictwa

**Zachęcamy do kupna książki Łukasza Adamskiego w bardzo dobrej cenie wraz z filmem „Droga życia”

tytuł
tytuł

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych