Zaremba: WIRUS. Wciąż schematyczny horror. RECENZJA

Materiały prasowe Fox
Materiały prasowe Fox

„Boję się akcentów ideolo. Tutejszy Abraham Helsing jest Żydem” – napisałem w sms-ie do Łukasza Adamskiego zapytany o wrażenie z dwóch odcinków „Wirusa”, nowego serialu Guillermo del Toro. Serial jest pokazywany przez stację Fox - z czasem trafi zapewne do ogólnie dostępnych kanałów jak wszystkie znane seriale.

Po odcinku trzecim jestem nieco lepiej zorientowany. Ale przy okazji w tej krótkiej uwadze chyba dobrze uchwyciłem kilka charakterystycznych cech tego typu filmów.

Odnotujmy z uznaniem, że del Toro, jeden z twórców „hiszpańskiej szkoły horroru”, ale też autor mniej mrocznego, za to komiksowego „Hellboya”, sam robi odcinek za odcinkiem. W teorii jest to więc kino autorskie, a nie produkt wielogłowego kombo najętych reżyserów. Trudno nie zauważyć jego charakterystycznej ręki, kiedy komponuje drastyczne sceny niczym balet czy dozuje napięcie. Ma wyobraźnię ten nasz hiszpański koleżka.

Niestety, nie zmienia to faktu, że nie mogę po trzecim odcinku zaliczyć „Wirusa” do tej grupy seriali, na które czeka się jak na objawienie. Ogląda się to raczej po to aby się zastanawiać, z czym kojarzy się kolejna scena czy wątek. Gdzie to już widzieliśmy? W którym z filmów, i to niedawno.

Losy bohaterów nie wciągają na zasadzie: co się z nimi stanie (takie poczucie miałem choćby nieustannie przy „Żywych trupach”, a przy czwartym sezonie dużo bardziej niż w pierwszym). Nie, tu śledzimy je z chłodnym zaciekawieniem: co teraz wymyślą autorzy scenariusza. Ja takie oglądanie nazywam wychwytywaniem w filmie szwów. Te szwy to podobieństwa z filmowymi archetypami, czasem mocno zgranymi.

Pomysł początku jest nawet dobry: samolot ze zmarłymi lądujący na nowojorskim lotnisku to oczywiste nawiązanie do „Drakuli” Brama Stokera, konkretnie do sceny, kiedy do londyńskim nadbrzeży dopływa statek z martwą załogą i z żywym, chociaż martwym Nosferatu, skrytym w trumnie. Nic bym przeciw takiej analogii nie miał, choć nawet i sam ten statek, realistyczny lub przerobiony na coś innego widziałem w wielu filmach – w różnym tonie, od serio po komediowy. Ktoś, kto się mocuje z Drakulą, powinien mieć jednak oszałamiający pomysł, jak wszystko zmienić, żeby zostało po staremu. Czyli z jakimś rodzajem dreszczu.

Tu co prawda, mamy trochę nowości, a jednak trudno się oprzeć wrażeniu, że jak na razie zachowany jest schemat przeciętnego filmu o wampirach czy o zombie (jedno i drugie łączy wątek rozprzestrzeniającej się epidemii). Tyle że tempo rozprzestrzeniania jest wolniejsze.

W ostateczności jest wszystko to co zawsze – demoniczni ludzie spodziewający się czegoś po sprowadzeniu potwora, ślepota władz, wizja sterowania słabymi ludzkimi osobami przez potężną siłę. Nie lubię streszczać czytelnikom filmów, ale mam wrażenie, że tym razem nie zdradzam zbytnich tajemnic. Robią to za mnie skutecznie zajawki poszczególnych odcinków. W zasadzie można wyczytać, o czym to jest, zanim się obejrzy.

Możliwe, że moje zmanierowanie to po prostu produkt realiów. Jak zaskoczyć, kiedy wszystko już było. Na początek trzeciego odcinka jedna z postaci charakteryzuje się, żeby zamaskować ohydne oblicze. A ja widzę, że jeszcze bez nosa przypomina Lorda Voldemortha z Harry’ego Pottera. Jak tu się bać? Skądinąd myślałem, że del Toro celowo użyje zgranego kostiumu żeby choć na moment powalić na kolana. Pozostaje zblazowanie.

I wypatrywanie innych archetypów. Hiszpańskie horrory del Toro podszyte są polityką. Konkretnie obsesją prawicowego, frankistowskiego zagrożenia. Tu jak na razie poza ogólną konkluzja, że władze są bezradne, bo same mają coś do ukrycia, jeszcze tego nie ma. Ale jeśli odpowiednik doktora van Helsinga nazywający się z ormiańska Abraham Setrakian, jest Żydem, który ewidentnie siedział podczas wojny w obozie…

Archetyp złych hitlerowców jest wciąż mocno obecny w kinie zachodnim – ostatnio widziałem kryminał, gdzie za ich pogrobowcami ganiał Gerard Depardieu. Był na emeryturze, więc to działo się współcześnie, a hitlerowcy byli sprzęgnięci z chilijską juntą. Czy tu okaże się coś podobnego? Tylko przypuszczam, stąd sms do Łukasza. Możliwe, że intryga polegająca na sprowadzeniu do Nowego Jorku zła też ma korzenie w wojennym Berlinie.

Nawet jedyny mocniej zaznaczony wątek współczesny jest archetypem, na dokładkę zgranym, i to właśnie w tego rodzaju kinie. Epidemiologm bardzo zaangażowany w pracę doktor Goodweather walczy o wpływ na syna z żoną, która zastępuje go innym facetem. Bo ten ma więcej czasu dla rodziny.

Wątek zastępowanego i wypieranego ojca to skądinąd ważny temat naszych czasów. Ale czy w „Wojnie Światów” coś podobnego nie działo się z Tomem Cruise’em? A w „2012” z Johnem Cusackiem? Na razie del Toro nie mówi mi nic ponad to, co już mi pokazano. Będę oglądał, bo to solidne rzemiosło. I tęsknił do czegoś więcej. Że zgrany do cna, zaśmiecony setkami podobnych do siebie produkcji gatunek horroru można ożywić, pokazali dwaj faceci z wyobraźnią, twórcy pierwszego „American Horror Story”. Im konwencja serialu, gdzie wszystko rozwija się wolniej, stworzyło pole do popisu. Hiszpańskiemu koleżce chyba mniej.

Piotr Zaremba

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych