JERZY STUHR: Kręgi w kościele i prawica się na mnie rzucą

Screenshot YouTube
Screenshot YouTube

Jerzy Stuhr, który a festiwalu w Gdyni pokaże film „Obywatel” udzielił wywiadu, w którym ostro uderza w prawicę, krytykuje Kościół i opowiada o „Smoleńsku” Antoniego Krauze. „Czytając scenariusz „Obywatela”, można się załamać. Naprawdę jesteśmy takimi antysemitami, klerykałami, bałwanami bez wyobraźni?”- pyta dziennikarz.

W wywiadzie dla „Wprost” Jerzy Stuhr postanowił nie tylko promować swój nowy film „Obywatel”, ale również rozprawić się z „mitami”, z jakimi Polacy mają do czynienia. Stuhr przekonuje, że ci, którzy widzieli „Obywatela” gratulowali mu odwagi. Jest to, jak mówi sam twórca, film na bolesne tematy. Film nie spodoba się podobno ani kręgom kościelnym, ani prawicy.

Mam świadomość, że będę musiał się bronić, tłumaczyć, może coś wyjaśniać. Proszę jednak pamiętać, że to ja jestem w tym filmie i to ja nie znam wszystkich prawd wiary. Jak się na mnie rzucą kręgi kościelne czy prawicowi dziennikarze, to ja sobie takie wytłumaczenie przygotowałem: dzięki temu filmowi widz może poznać sześć prawd wiary.

mówi Cezaremu Łazarewiczowi Stuhr, który sugeruje, że jego film może być odebrany w pewnym stopniu jako religijny.

Przynajmniej sześciu prawd wiary będzie można się z niego nauczyć. A wie pan, że te prawdy wiary to wytwór polskiego Kościoła? Dowiedziałem się o tym, gdy robiliśmy do niego włoskie napisy. Wtedy zadzwoniła do mnie tłumaczka i powiedziała: „Panie Jerzy, ja tych prawd wiary nie potrafię przetłumaczyć, bo one po włosku nie istnieją”.

Film zawiera też sceny „rozwiązłości” polskiego duchowieństwa. Stuhr mówi, że i tak wyłagodził scenariusz.

To i tak łagodnie. Bo wcześniejsza wersja scenariusza była znacznie ostrzejsza. Zrezygnowałem z pewnej sceny, choć wielu mnie przekonywało, że powinna się tam znaleźć. Wiemy przecież, z jakimi problemami boryka się ta instytucja.

Aktor i reżyser podkreśla, że nie jest człowiekiem Kościoła, co mogło mu pomóc w realizacji tych scen.

Ja nie jestem człowiekiem Kościoła. Jestem wierzący, ale nie mam poczucia wspólnoty. Kościół dość dobrze poznałem, bo przez długie lata byłem ministrantem. Mam swoje zdanie. Rok temu pod kościołem św. Patryka w Nowym Jorku zorganizowano demonstrację przeciwko mnie. Nie podobało im się, że bezbożnik będzie w katedrze recytować patriotyczne wiersze Jana Pawła II.

„Czytając scenariusz „Obywatela”, można się załamać. Naprawdę jesteśmy takimi antysemitami, klerykałami, bałwanami bez wyobraźni?”- pyta Łazarewicz, który streścił chyba idealnie „Obywatela”. Co na to twórca filmu? Dyplomatycznie sugeruje dodanie słowa „też” do pytania o Polaków.

Po premierze „Pokłosia” mój syn Maciek w jednym z wywiadów powiedział, że na wsi, gdzie mamy swój dom, też zetknął się z antysemityzmem. Natychmiast zaprotestował prezes Związku Podhalan i pytał: „O jakiej wsi pan Stuhr mówił? Konkretnie? Bo na Podhalu, jak wiadomo, nie ma antysemityzmu”.

W filmie pojawia się jednak scena, w której widzimy wykład „jak rozpoznać Żyda”.

Proszę pana, tam jest kiosk i tam kupiłem książeczkę „Kto jest Żydem w Polsce”. Ja sobie z tej książki wszystko przepisałem. Kupiłem ją nie pod kościołem w Wólce Dolnej, nie wyciągnięto jej spod lady, ale tu, w centrum Warszawy, przy skrzyżowaniu Marszałkowskiej i Pięknej. Przeczytałem tam nie tylko, jak rozpoznać Żyda, ale też dowiedziałem się, że moje prawdziwe nazwisko to Jozef Fajngold, a nie Jerzy Stuhr. I że trzeba na mnie uważać. Natomiast moja przyjaciółka Krystyna Janda dopiero jest badana, więc jeszcze nie wiadomo, od którego pokolenia jest Żydówką.

W wywiadzie dostaje się też Jarosławowi Kaczyńskiemu, za słowa, które wypowiedział 8 lat temu. Chodzi o zdanie „My stoimy tam, gdzie wtedy, oni tam gdzie stało ZOMO”. Stuhr przekonuje, że to najbardziej obraźliwa rzecz, jaką słyszał. Jerzy Stuhr dodaje też, że na zryw „Solidarności” patrzy „okularami Mrożka”.

Miota nami histeryczny patriotyzm, ale gdzieś zawsze mamy jakieś szczęście. (…) Jedna z pań po kolaudacji powiedziała mi, że to film o tym, jak nie możemy się wyzwolić z Piszczyka w sobie. My, Polacy, to dobrze rozumiemy. Wiemy, o co chodzi – o konglomerat kompleksów, które w nas siedzą, i jakiegoś niebywałego szczęścia, ale nie do końca, bo zawsze są jakieś niedoróby. Po prostu Legia Warszawa.

Jerzy Stuhr przekonuje, że polityka go nie interesuje i jest daleki od sporów politycznych. Nie czytuje też prawicowej prasy, o co pyta go dziennikarz „Wprost”.

Raz przeczytałem. Po filmie Andrzeja Wajdy o Wałęsie. Chciałem się dowiedzieć, co tamta strona myśli o Andrzeju. I bardzo było mi przykro, gdy przeczytałem tekst znanego krytyka, który pisał, że Wajda powinien umrzeć, bo nic lepszego od swoich wczesnych filmów już nie zrobi. Ale po premierze „Obywatela” zamierzam czytać, bo może znajdę coś, co się Maćkowi przyda w kabarecie.

Łazarewicz mówi, że teraz Stuhr musi przygotować się na najgorsze i z ulubionego aktora stanie się osobą atakującą takie wartości jak zrywy narodowe, Kościół, Solidarności etc.

Nie chciałem wyszydzać. Chciałem pokazać słabości. Byłem działaczem Solidarności. Widziałem słabe strony polskiej natury, a jako artysta i Polak mam chyba prawo krytykować. Chodzi o to, żeby nas to w końcu rozśmieszyło, a nie zabolało. Rozdrażniło, a nie skłóciło. Może jak się roześmiejemy, to się z tego uwolnimy. Chciałbym, żeby ten film pokazali w Sejmie, tak jak mój „Korowód”. Z tym ulubionym aktorem to pan trochę przesadził. Mogę coś opowiedzieć?

W tym miejscu Stuhr porusza temat filmu „Smoleńsk”, którego scenariusz został odrzucony przez PISF i nie dostanie dofinansowania.

W Państwowym Instytucie Sztuki Filmowej jestem liderem ekspertów, którzy oceniają filmy i decydują o ich dofinansowaniu. Zanim zaczęliśmy dyskutować o dofinansowaniu „Smoleńska”, wpłynął do PISF list domagający się mojego wykluczenia z jury, ponieważ w radiowym wywiadzie miałem powiedzieć, że nie zagrałbym w tym filmie. Ściągnięto i odsłuchano moją wypowiedź i okazało się, że została ona okrojona o słówko „gdyby”. Bo ja powiedziałem, że gdyby pan Antoni Krauze, którego ceniłem i u którego grałem, zaproponował mi film sfałszowany i nihilistyczny, tobym w nim nie zagrał. Parę tygodni temu ta moja wypowiedź okrojona o słowo „gdyby” znów leci w Telewizji Republika i czterech panów w studiu rzuca na mnie kalumnie. Konkluzja jest taka, że aktorzy to prostytutki. Żeby było ciekawiej, program nosił tytuł „Kulisy manipulacji”.

Okazuje się jednak, że scenariusz „Smoleńska” w poprawionej wersji jeszcze raz walczy o dofinansowanie i Stuhr nie chce się na temat filmu wypowiadać. Mówi jednak o wrażeniu po lekturze pierwszej wersji tekstu.

Jestem ostrożny, jeśli chodzi o filmy, które na bieżąco chcą ocenić historię. Uważam, że artysta musi mieć dystans i nie brać się do bieżących rzeczy. Raz tylko widziałem dość udaną próbę złapania historii. Był to „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy.

Jak Jerzy Stuhr ogólnie ocenia Polskę?

Nie mógłbym żyć na Zachodzie. Mogę tam bywać, pracować, ale tu jest moje miejsce. Nie podoba mi się, że Polaków opanowuje hedonizm. Chcą zabawy. Od artystów się tego żąda. Baw nas – mówią nam. A nie: daj nam do myślenia. Jest jakieś takie poluźnienie, brak wstydu. Tak to widzę na ulicy. No i to zacietrzewienie idące w kierunku nienawiści. I to postępuje. Nie są to spory o jakąś rację. Patrzę tym politykom głębiej w oczy, to widzę, że oni się naprawdę nienawidzą.

Q/Wprost

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych