Koniec pierwszego sezonu „Pozostawionych” (Leftovers). To jeden z najbardziej niezwykłych seriali ostatnich lat. Już moja ręka wpisuje go nawet na listę arcydzieł, obok tak różnych pozycji jak horror „Żywe trupy” i gangsterska epopeja „Zakazane imperium”, kiedy zaczynam się wahać. Z kilku powodów
Sto razy już powtarzałem, że owe tak pokomplikowane seriale-szkatułkowe układanki to jedno z największych osiągnięć współczesnej popkultury. Film zjada po trosze własny ogon, ale telewizja ciągle daje możliwość przecierania nowych szlaków.
Nieraz próbuję przekonać moich znajomych, że „Żywe trupy” to nie jest film o zombie (pomimo obrzydliwych scen ich patroszenia i rozbijania im mózgów), a o ludzkiej naturze stawianej wobec wyzwań ostatecznych. To że człowiek sprawdza się w sytuacjach ekstremalnych, wiemy od dziesięcioleci, o tym jest połowa filmów. To jednak, że można grupkę bohaterów skazać na permanentne i codzienne życie w stanie skrajnego zagrożenia – to odkrycie tego serialu.
Seriale przekraczają kolejne granice mieszając realizm z najbardziej rozbuchaną fantazją. Mamy świat, w którym wampiry żyją obok ludzi („Czysta krew”) i mamy prostą historyjkę wziętej adwokatki wygrywającej procesy, która jednak jest zawróconą na ziemię zmarłą, żyjąca w innym ciele i pilnowaną przez anioła stróża („Jej wysokość Afrodyta”). Czasem chłoniemy to z otwartymi ustami, czasem uznajemy za wydziwaczone i pretensjonalne (tak jak ja „Czystą krew”), ale nawet takie seriale budzą mój podziw konstrukcyjnymi zawijasami, faerią pomysłów, galerią postaci.
Na tym tle jednak „Pozostawieni” to i tak fenomen. Pierwszy odruch to dojrzenie w nim odpowiednika innych podobnych filmów, pomysł pokazania świata po częściowej katastrofie pojawiał się ostatnio kilka razy, choćby w niedocenionym przez polskich widzów „Przebłysku jutra”. Ale ta opowieść jest mimo wszystko inna. Spokojna, chwilami wręcz zastygająca w sennym bezruchu, bardzo literacka, jest produktem wyobraźni, ale i refleksji Toma Perotty. Zmusza nas do zastanowienia się nad sensem poszczególnych scen, odzywek, czasem metafor.
Przez cały świat przetoczyło się przedziwne nieszczęście. Zniknęło nagle 2 i pół procenta ludzkości, „wybranych” według niezrozumiałych dla nikogo kryteriów. Poza tym nic się nie stało, reszta została ze swoją cywilizacją i z dojmującym poczuciem straty. Perotta powiedział, że to jest właśnie opowieść o stracie, o sposobach radzenia sobie z nią. A my cały czas czekamy na coś więcej, na klucz który pozwoli nam zrozumieć, o co chodzi autorowi.
Czy się doczekaliśmy? Niewątpliwie serial został budowany wokół plątaniny tajemnic, z których poprzez 10 odcinków pierwszego sezonu tylko niektóre zostały odsłonięte. Nie do końca rozumiemy racje dziwnej sekty, której poprzebierani na biało członkowie uznają, że świat się właściwie skończył, więc trzeba nie tylko żyć jak kompletni abnegaci, ale i rozdrapywać własne, oraz co gorsza i cudze rany pamięci. Nie do końca objaśnione są motywy poszczególnych postaci, na przykład pastora, który upiera się aby pokazywać niektórych zaginionych jako sprawców rozmaitych złych czynów.
Niektóre wątki są ledwie muśnięte i do końca tajemnicze, choćby opowieść o starym szeryfie, który oszalał. Przewodnikiem po tym świecie jest jego syn, grany sugestywnie przez Justina Theroux, obecny szef policji, sympatyczny i cierpiący, któremu rozpadła się kompletnie rodzina.
Nawet społeczne mechanizmy po katastrofie pozostają mgliste. Mamy poczucie, że coś zasadniczego się zmieniło, skoro uzbrojone po zęby służby zabijają jak gdyby nigdy nic członków rozmaitych sekt, co w społeczeństwie normalnym, sprzed kataklizmu, nie byłoby możliwe. Ale szczegółów nie poznamy. Prawie cała akcja rozgrywa się w niewielkim miasteczku Mapleton, w stanie Nowy Jork – z tej perspektywy cała Ameryka pozostaje w dużej mierze nierozpoznana.
Mamy za to dziwnych proroków, różnych niejasnych przesłań. Niektóre tajemnice bohaterów zostały jednak wytłumaczone, tyle że dopiero w 9, przedostatnim, skądinąd najbardziej sugestywnym odcinku, w którym wróciliśmy w przeszłość, do tamtego dnia, kiedy wszystko się skończyło.
Ale tylko niektóre – jaką rolę odgrywa numer National Geographic, który ojciec szeryf wciska swojemu synowi? Nie wiemy. Mamy ciągłe skoki nastrojów, groteska i komizm rodem z filmów Lyncha przeplata się z atmosferą typowego filmu psychologicznego, który zmienia się nagle w dramatyczny kryminał. Czy autorzy scenariusza (jednym z nich jest Perotta) zbiorą na koniec te wątki i rozwikłają je wszystkie? Czy przeciwnie, do ostatniej sceny będziemy się przemieszczać w mgle?
Jest to efektowne, chwilami przeraźliwe smutne, czemu sprzyja piękna muzyka. Skąd więc opór, skąd pytanie, czy serial powinien być na liście arcydzieł? Zawsze w przypadku takich filmów rodzi się we mnie wątpliwość, ile w tym rzeczywistej głębi, a ile żonglowania symbolami, swoistej zabawy tajemnicami? Wystarczy mówić zagadkami, aluzjami, nie stawiać kropki nad „i”.
Jest i inne, poważniejsze pytanie. Maluje się nam obraz świata w stanie kryzysu. Rwą się społeczne więzy, traci znaczenie instytucjonalna religia. Tyle że wszystko to jest wytłumaczalne, usprawiedliwione w obliczu rozmiarów katastrofy, tyleż okrutnej co na dokładkę niezrozumiałej.
Ta historia staje się archetypem wszystkich prawdziwych plag, które od wieków dotykają i pewnie będą dotykać ludzkość. One nie są takie, jak w najbardziej rozdętych filmach katastroficznych, gdzie dochodzi do ostatecznego kataklizmu. Przeciwnie, są ci co odchodzą i ci co zostają. Ci co muszą żyć. Jak mówi nam Perotta, z wiecznym poczuciem straty. W obliczu tych plag wszystko staje się zrozumiałe i wybaczalne. I drażniąca dziwaczność sekciarzy w bieli. I eksperymenty z „częściowm samobójstwem” kobiety, która straciła całą rodzinę. I nawet drwiny z religii, które tu czy ówdzie się pojawiają. Czy można się było dziwić ludziom, którzy stracili wiarę powiedzmy po doświadczeniu drugiej wojny światowej? Ja bym się nie odważył.
No tak, tylko że ludzkość współczesna, ta prawdziwa, wolna jest na ogół od nawet takich plag, a jednak przechodzi podobny kryzys jak w „Pozostawionych”. Mamy fałszywych proroków, mamy traumy i mamy masowe porzucanie wiary. I to jest już mniej zrozumiałe, usprawiedliwione. A jeśli jest usprawiedliwione to zapewne czymś innym, Tę prostą prawdę fabuła „Pozostawionych” raczej zaciemnia niż pozwala zrozumieć.
Jeśli jednak coś mnie do tego filmu zbliża. To ogromna dawka nie czułostkowej, ale jednak sympatii do człowieka. Ja się z wiekiem coraz bardziej boję okrucieństwa współczesnego kina, które jeszcze niedawno tak bardzo lubiłem. Coraz bardziej obawiam się zabawy cierpieniem, nie mówiąc o igraniu metafizyką. Nawet jeśli „Pozostawieni” trochę nas straszą i trochę wprowadzają w błąd, per saldo swoim bohaterom współczują. Nie wszystko zrozumiałem, ale na koniec 10. Odcinka miałem poczucie oczyszczenia.
No i sam fakt, że zaoferowano nam nie samą tylko rozedrganą akcję, ale momenty wyciszenia. To śmiały eksperyment. Internauci piszą, że nuda, że się nie odnajdują. A ja dziękuję, bo są takie momenty, kiedy potrzebujemy ciszy.
Piotr Zaremba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252095-pozostawieni-czy-to-serial-wybitny-chwilami-tak-mi-sie-zdaje
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.