ŁOWCA. Na tropie tasmańskiego stwora. RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Z pozoru wszystko w tym filmie gra. Są: tajemnica, egzotyczny klimat niezbadanej Tasmanii, dobra rola Willema Dafoe i żarzący się gdzieś pod przykryciem liści wątek miłosny. Oparta na bestsellerze Julii Leigh produkcja opowiada o najemniku Martinie Dawidzie, który – pracując dla firmy biotechnologicznej – tropi mitycznego tygrysa tasmańskiego. Odseparowane od reszty kraju, skąpane w lasach i strumykach miasteczko nie jest jednak przyjazne dla przybyszów. Ci bowiem przez okolicznych drwali są traktowani jak oszołomscy ekologowie chcący zniszczyć ich źródło utrzymania, czyli wyrąb lasów. Dawid zatrzymuje się w domu Lucy Armstrong (Frances O’Connor) – samotnie wychowującej w spartańskich warunkach dwójkę dzieci kobiety, której zaginiony mąż również miał obsesję na punkcie tygrysa. W tle wciąż przemyka tajemniczy ranczer Jack Mindy (Sam Neil), który ma jednoznaczne plany wobec Lucy.

Australijski film zaczyna się jak klasyczny thriller z elementami zaangażowanego ideologicznie kina przygodowego, by szybko przeistoczyć się w opowieść o zmaganiach z własnymi demonami najemnika pracującego dla wielkiej korporacji. I choć historia jest rozegrana w sposób bardzo niehollywoodzki – raczej przypomina zimny i zdystansowany „Top of the Lake” Jane Campion – to ostatecznie rozczarowuje. Film od samego początku jest rozdarty między minimalistyczne kino oparte na spektaklu jednego aktora w stylu „127 godzin” a sensacyjną opowieść zbudowaną na aurze tajemniczości miejsca, „gdzie diabeł mówi dobranoc”. Choć Willem Dafoe doskonale tworzy spójny obraz człowieka, który pod wpływem zderzenia z czystą naturą przechodzi metamorfozę charakteru, to paradoksalnie czuć niedosyt w jego postaci. Nie wiemy, jaka jest przeszłość samotnego najemnika, który nie ma oporów, by pracować dla chciwej korporacji. Nie możemy odnieść jego doświadczeń do przemiany, jaka się w nim dokonuje dzięki poznanej rodzinie i zderzeniu z siłą natury.

Dobrze, że produkcja – ukazując samotnego w rozległych wzgórzach i lasach Dawida – jest ascetyczna i surowa. Dzięki temu nie zamienia się w ekologiczne pałkarstwo rodem z patetycznych i podanych z wyższością zadufanego lewaka „hybrydowych filmów” z Hollywood. O ile jednak ów minimalizm sprawdza się w przypadku wizualnej strony filmu, o tyle drażni na płaszczyźnie narracyjnej. Tak jak tajemniczy jest główny bohater, tak enigmatyczny jest wątek korporacji, której zależy na DNA wymierającego gatunku. Dlaczego poszukiwanie go jest śmiertelnie niebezpieczne? Czy z pozoru zwyczajni mieszańcy okolicznych domostw to zwykli, zamknięci w sobie prowincjusze, czy opłacone przez chciwych biznesmenów osiłki?

Niedopowiedzenia w „Łowcy” nie pogłębiają tej historii, ale irytują, i w końcu przenoszą się na odbiór samych bohaterów. Nie jestem zbyt przesadnym entuzjastą usilnej dramatyzacji losów bohaterów, ale w tym wypadku ich oziębienie spowodowało odwrotny efekt. Oni przestają interesować. W konsekwencji otrzymujemy film pozujący na niemal filozoficzną rozprawę o samotnej walce z własnymi demonami wśród dzikiej przyrody. Niestety po głębszej analizie okazuje się, że to rozprawa pusta jak przepaść dzieląca Dawida od pierwotnego celu jego podróży.

Łukasz Adamski

Tekst pochodzi z rubryki "Adamski poleca, Adamski odradza" z tygodnika wSieci.

„Łowca”, reż. Daniel Nettheim, dystr. Kino Świat

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych