Dawno, dawno temu, w odległym stylistycznie serwisie, zetknąłem się z moim osobistym nemezis. Superman ma Lexa Luthora, Kapitan Ameryka ma Red Skulla, a moim najstarszym i najlepiej opisanym przeciwnikiem jest Joseph „Copernicus” Smalkowski. Pracując na innych łamach miałem wątpliwą przyjemność zrecenzowania siedmiu płyt i DVD tego indywiduum i przeprowadzenia z nim wywiadu. Każdą styczność z nim traktuję jak wyzwanie i to z tych śmiertelnych. Niniejszy tekst nie rości sobie prawa do miana recenzji, to bardziej ostrzeżenie, że takie coś jak Copernicus żyje i grasuje.
Joseph Smalkowski jest potomkiem polskich imigrantów do USA, rodowitym nowojorczykiem. Bogata, eklektyczna scena muzyczna i literacka Wielkiego Jabłka niewątpliwie miała na młodego, swawolnego Joe spory wpływ. Ale nie tylko ona. Smalkowski pasjonował się również fizyką cząstek elementarnych. Do dziś mu nie przeszło. Zaczął skromnie, od improwizowania na gorąco wierszy na scenach Manhattanu. Potem dołączyło do niego dwóch akompaniujących muzyków: Pierce Turner i Larry Kirwan. A potem formacja ochrzczona scenicznym pseudo Smalkowskiego zaczęła wydawać kolejne albumy. Zawierające – trzeba to jasno stwierdzić – całkiem ciekawą muzykę. W dużej mierze improwizowaną, rozpisaną na kilkanaście instrumentów – niekoniecznie czysto rockowych, bo były też smyczki, dęciaki, egzotyczne perkusjonalia. W nowym tysiącleciu Smalkowski potrafił do nagrania albumu zaprosić prawie trzydziestoosobową ekipę muzyków, i to nie byle jakich – na jego ostatnim studyjnym krążku, nomen omen, „Worthless”, na gitarze wycinał blues rockowy wyjadacz Poppa Chubby! Awangarda rozpięta pomiędzy francuską sceną ZEUHL a dokonaniami Franka Zappy to coś dla mnie, niestety wszystko psuł pan wokalista.
Smalkowski to klasyczny obsesjonat. Pierwszy album wydał równo 30 lat temu i od tej pory nadal improwizuje na jeden i ten sam temat: kwarki, gluony, plazma, nieistnienie niczego (bo nie ma nic stałego, skoro wszystkie cząstki elementarne znajdują się w ruchu), niemożliwość doświadczenia Wszechświata naszymi zmysłami (wrażliwi jesteśmy tylko na wąski zakres widma fal elektromagnetycznych), tradycyjne dla zapatrzonych w fizykę popaprańców przekonanie, że nie ma Boga osobowego (a co dopiero: chrześcijańskiego, apage!). I tak w koło Wojtek… Co gorsza – wokal pana C. pozostawia wiele do życzenia. Joe nie śpiewa. Mruczy, chrypi, drze się, intonuje jak naćpany szaman – ale trudno tu doszukać się uroku. Chciałbym kiedyś dostać wersje a capella jego płyt – wtedy mógłbym się oddać kontemplacji wyszukanego podkładu.
Omawiany krążek to reedycja najbardziej nietypowej płyty w dorobku Smalkowskiego, wydanej w 2001 roku. Joe mieszkał w tym czasie od kilku lat w Ekwadorze i zatęsknił za muzyką. Zmontował więc skład z lokalnych instrumentalistów. Skromny jak na swoje standardy, bo raptem pięcioosobowy. Panowie nagrali w kiepskich warunkach album „Immediate Eternity”, zagrali trasę i stwierdzili że stać ich, żeby nagrać to samo na nowo, tylko lepiej. Stąd ta dwójeczka w tytule. A muzyka? Całkiem komunikatywna. Trochę tu bluesa, trochę Nowej Fali, awangarda dawkowana w ilościach śladowych. Całkiem to melodyjne i przyswajalne. W każdym aspekcie oprócz – tradycyjnie – przegiętego wokalu. Co więcej – Smalkowski uznał swoje wynurzenia zawarte na „Immediate Eternity II” za tak istotne, że nagrał jeszcze trzy inne wersje językowe: hiszpańską, francuską i niemiecką, a nawet wydał książkę pod tym samym tytułem. Rzecz jasna o fizyce. Ponoć niechcący nadepnął w niej na teorię strun, której jeszcze wówczas nie znał.
Cóż mogę dodać: pomódlmy się o opamiętanie dla szalonego nowojorczyka…
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/252064-copernicus-awangardysta-i-obsesjonat-moje-nemezis
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.