BOYHOOD. Porywająca kronika rutyny. RECENZJA

Nie podzielam zdania wielu krytyków, że film Richarda Linklatera to arcydzieło. Niemniej jednak mamy do czynienia z filmem niezwykłym i zachwycającym. „Boyhood” powstawał przez 12 lat (sic!), dzięki czemu na naszych oczach postarzał się Ethan Hawke i Patricia Arquette, zaś ich ekranowe dzieci stały się dorosłymi ludźmi. Daje to oszałamiające wrażenie, które jednak nie przykryje faktu, że reżyser nie mówi nam nic innego o życiu, czego nie powiedziałby w swojej błyskotliwej „słonecznej trylogii”.

Kiedy zacząłem myśleć o "Boyhoodzie", chciałem nakręcić film o dzieciństwie. Ale co wybrać? Które jego elementy pokazać? Ta lista robiła się coraz dłuższa, coraz bardziej wykraczała poza dzieciństwo. Wtedy pojawił się pomysł, żeby zrobić jeden film z tymi samymi aktorami przez wiele lat.

mówił w jednym z wywiadów twórca „Przed wschodem słońca”, „Przed zachodem słońca” oraz „Przed północą”, gdzie w fascynujący sposób pokazał etapowość związku Amerykanina i Francuzki na przełomie 20 lat. Trudno jest w zasadzie jego nowy film streszczać. Robiąc to należałoby napisać, że jest to historia chłopca o imieniu Mason ( Ellar Coltrane), którego poznajemy w wieku 6 lat ,gdy idzie do szkoły, a rozstajemy się z 18 letnim studentem Uniwersytetu. W tym czasie poznajemy burzliwą drogę przez kolejne nieudane związki i udaną karierę jego matki ( Oscarowa rola Patrici Arquette) oraz infantylnego ojca ( Ethan Hawke), oraz będącą w tle Samantę ( córka reżysera Lorelei Linklater). Reżyser przez 12 lat kręcił każdego roku jedną kluczową scenę dla rozwoju głównych postaci, by ostatecznie zamknąć wszystko w dwóch spojrzeniach na świat Masona. Spojrzeniach, które oznaczają nowy początek, choć nie są powrotem do punktu wyjścia jak w historiach Jima Jarmuscha.

Richard Linklater jest „reżyserem z dzielni”. Facetem, z którym dobrze iść zarówno na piwo albo wykwintną kolację. Doskonały gawędziarz, błyskotliwy obserwator i człowiek pozbawiony maniery ocenienia swoich bohaterów. Z sympatią i współczuciem patrzy na ich każde potknięcia oraz sukcesy. Linklater opowiadając historię, podczas której zmieniali się nie tylko jego bohaterowie, ale również moda, muzyka czy prezydenci USA, potrafi też doskonale uchwycić drobiazgi, które budują niezwykłość banalności jego filmu. Linklater unika również moralizowania, choć opowiada historię nie mogącej ulokować dobrze uczuć kobiecie ( kolejni mężowie alkoholicy) oraz jej dzieci pozbawionych możliwości codziennego przebywania z ojcem. Mimo tego, że ten stara się być idealnym „weekendowym tatusiem”, jego brak musi mieć wpływ na dorastające syna i córkę. Gdy jednak Linklater mógłby zrobić krok w stronę choćby zarysowania problemów rozbitych rodzin, cofa się do wygodnego przepłynięcia ku kolejnym etapom życia bohaterów.

I tutaj pojawiają się moje wątpliwości dotyczące tej historii. Momentami brakuje tutaj uwiarygodnienia psychologicznego zachowania bohaterów. Na ile na bunt Masona ma wpływ rozbita rodzina? Na ile charakter jego matki powoduje przyciąganie toksycznych facetów? Roumiem kronikarski wymiar filmu, ale jednak te kwestie warto było rozwinąć. Ostatecznie Linklater nie opowiada nam niczego nowego, czego nie widzielibyśmy już w jego „słonecznej trylogii”. Przecież to właśnie w tych błyskotliwych filmach lepiej niż ktokolwiek inny opowiedział o etapowości związku, dojrzewaniu czy zawiedzonych oczekiwaniach i utraconych marzeniach, będących w konfrontacji do rzeczywistości . „Boyhood” na dodatek wygląda niemal jak dokument pokazujący kolejne etapy dorastania, starzenia się i dojrzewania emocjonalnego, które każdy z nas widzi na co dzień. Czy kino, które z założenia jest magicznym miejscem, które pozwala nam zapomnieć o szarzyźnie rzeczywistości ma teraz tą rzeczywistość z taka precyzją dokumentować?

Doceniam fakt, że Linklater nie przebiera się w szaty filozofa, i nie stara się odpowiedzieć nam na egzystencjalne pytania, dotykane choćby przez Terrence’a Malicka. Widocznie nie zna takich odpowiedzi, i nie tapla się w bełkotliwym banale. Woli więc zamknąć rozmowę ojca z dorosłym synem konkluzją, że życie na ziemi to wieczna improwizacja bez szans na odpowiedź, o co w nim chodzi. Zgoda, każdy ateista może mieć taką refleksję. Jednak Linklater zdaje się usilnie odciągać bohaterów od jakiejkolwiek metafizyki. Biblia, którą dostaje na 16 urodziny Mason czy wizyta w kościele wraz z religijnymi dziadkami są dla niego nic nie znaczącymi epizodami, równie głębokimi jak niby głęboka dywagacja o kondycji człowieka w erze Facebooka. Liberalna matka, wyluzowany ojciec, tolerancyjne otoczenie jest zestawione z tymi, którzy „zamieniają się w religijną prawicę”, która z założenia w tym filmie jest zła. Choć nie wpływa to zbytnio na odbiór całości tego filmu, to trudno nie przyznać, że wyjątkowo drażniące są żenująco płytkie antybushowskie tyrady ojca, który w pewnym momencie zaprzęga dzieci by pomogły Barackowi Obamie wygrać wybory.** Dodajmy, że akcja filmu osadzona jest z natury Republikańskim Teksasie, co bez wątpienia nie jest tylko złośliwym żartem Linklatera.

Niemniej jednak „Boyhood” jest pełen mądrych, choć wtórnych, fraz ujętych gdzieś między słowami. Linklater osiąga doskonałość kronikarstwa codziennej rutyny, która znów porywa.„Boyhood” to film daleki od miana arcydzieła. Jednak jest to szalenie ciekawa wizja dorastania zarówno dziecka jak i dorosłych. Richard Linklater może powiedzieć, że ostatecznie wyeksploatował temat dojrzewania. Teraz pora na kolejny krok w karierze jednego z najciekawszych twórców współczesnego kina.

Łukasz Adamski

4/6

„Boyhood”, reż: Rochard Linklater, dystr: United International Pictures Sp z o.o.

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych