Do filmu Briana Percivala „Złodziejka książek” można mieć zastrzeżenia dwojakiego rodzaju. Po pierwsze, wojna została tu prawie pozbawiona grozy. Tłem opowieści są piękne, malownicze plenery niemieckiego miasteczka, i nie towarzyszy im terkot karabinów maszynowych, a fortepianowe pasaże Johna Williamsa... Trzecia Rzesza przypomina Narnię ze względu na wszechobecny śnieg, a rzeczywistość została polukrowana jak Paryż w „Amelii” i nawet nieliczne trupy wyglądają tu estetycznie. Plus szczypta fantastyki, dodatkowo odrealniająca film – narratorem jest Śmierć, a lektura książek ma niejako moc „magiczną”, a przynajmniej uzdrowicielską i terapeutyczną. My, znający lepiej horror wojny, mamy często takie stylistyczne zabawy za niepoważne.
Drugi zarzut dotyczy faktu, że film jest przykładem kolejnej narracji typu „dobrzy Niemcy ratowali Żydów przed złymi nazistami” i znów wybiela Niemców jak może. „Złodziejka książek” jest adaptacją bestsellera australijskiego autora, Markusa Zusaka, i trafia idealnie w gusta niemieckie, lecząc wojenne poczucie winy. Który to już raz mamy „dobrych Niemców” podczas wojny? Sam Oskar Schindler to mało? W filmie Percivala „zwykli”, cywilni Niemcy dokonują cudów szlachetności, ukrywając w piwnicy Żyda, przez co – skandal – muszą jeść trochę mniej. Grozą wieje, gdy Hans próbuje wstawić się za złapanym Żydem, przez co zostaje... brutalnie popchnięty (taka okrutna kara groziła też sławnemu Schindlerowi). Na dziesięć filmów o dobrych Niemcach podczas wojny przypada może jeden o Polakach. Jak Niemcy w filmie – to Oskar Schindler i jego dziesiątki klonów, jak Polacy – to antysemityzm i Jedwabne.
Odrzucając jednak taki typowo polski, paranoiczny i zawistny punkt widzenia, przyznać trzeba, że wyidealizowaną wojnę widzianą z perspektywy nadwrażliwej niemieckiej dziesięciolatki (świetna Sophie Nélisse) ogląda się całkiem dobrze. Fabuła opowiada o jej dojrzewaniu w przybranej rodzinie Hubermanów (Geoffrey Rush i Emily Watson), którzy traktują ją trochę jak dobry i zły policjant, ale oboje w chwilach próby wykażą się szlachetnością. Liesen ucieka w książkowy świat fantazji tak samo jak bohaterka „Labiryntu fauna”. Jako dobrą luterankę, w szkole prześladują ją katolickie dzieci (choć akurat ten fakt, obecny w książce, nie znalazł się w filmie). Zaskakująco szybko przeskakuje ona z etapu spóźnionej nauki czytania do pochłaniania książek z biblioteki burmistrza, a w przyszłości sama zostanie pisarką.
Wraz z postacią ukrywanego przez Hubermanów w piwnicy Maxa Vandenburga (Ben Schnetzer) sprytnie wpleciono w fabułę trochę mistyki żydowskiej z towarzyszącą jej wiarą w kreacyjną moc słowa i w to, że równa się ono życiu. Mamy więc uzdrowicielską moc czytania opowieści dla pogrążonego w śpiączce Maxa, mamy pisanie słownika na ścianie jako metaforę budowania własnego świata. Bohaterka prowadzi też pełniący istotną rolę dziennik, a „Niewidzialny człowiek” H. G. Wellsa pomaga jej pogodzić się ze śmiercią brata... Takich hołdów składanych słowu pisanemu znajdziemy tu nadspodziewanie dużo. Z tej perspektywy fakt, że narratorem tej opowieści, będącej przecież opowieścią o wojnie, jest upersonifikowana Śmierć (rodzaju męskiego), nabiera pewnego dodatkowego sensu. Śmierć ta jest jednak oswojona i nie chce budzić grozy. W końcu mamy do czynienia z kinem familijnym, a nie z egzystencjalnym dramatem.
„Złodziejka książek” to niezupełnie typowy film historyczny połączony z uniwersalną historią o dojrzewaniu, rodzinie i przyjaźni. Twórcom zamarzyła się też ambitniejsza perspektywa metafizyczna (obecność śmierci czy Śmierci), a także metatekstowa zabawa o roli słowa czy opowieści jako takich. Na papierze wygląda to lepiej, film sprawia wrażenie pewnego nadmiaru, sztuczności, wykoncypowania. Mimo wszystko nie jest on porażką, jeśli potraktujemy go jako kino familijne (coś jak „Czas wojny” Spielberga). Nie przeszkadzać będą wówczas typowe dla kina familijnego uproszczenia i postacie rysowane bardzo grubą kreską. Widzowie liczący na coś więcej i skuszeni obsadą będą zawiedzeni kolejną kolorową pocztówką z wojny. Na szczęście w finale film trochę rezygnuje z bajkowości i przypomina, że jednak była jakaś wojna i nie bardzo dało się przed nią uciec w świat książek.
Książkofilom zapewne spodoba się, że film jest hołdem dla literatury – choć może irytować, że biblioteka faszyzującego burmistrza, gdzie bohaterka czyta owe „bajki”, to jakaś oaza mieszczańskiego spokoju, gdzie groza wojny właściwie nie dociera. Podobać się może dziecięca perspektywa, a także Śmierć w roli narratora – choć w filmie, w przeciwieństwie do książki, nie ma ona (on) zbyt wiele do powiedzenia. To – nomen omen – książkowy przypadek pozycji, która słabo przekłada się na język filmu.
4/6
Sławomir Grabowski
Złodziejka książek, Reż: Brian Perceval. Dystr.: Imperial CinePix.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251978-zlodziejka-ksiazek-wojna-i-smierc-w-wersji-light-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.