NIEZNISZCZALNI 3. Dziadki się wypalają. RECENZJA

Obawiałem się, że dokładnie tak będzie wyglądała ostateczna porażka ekipy Sylvestra Stallone, która w poprzednich dwóch filmach zachwyciła miliony spragnionych „starej szkoły” dużych chłopców. Trzecia odsłona „rozpierduchy” z twardzielami z lat 80-tych straciła autoironiczny charakter, i nie ma w niej tego, co było znakiem rozpoznawczym serii: balansowania na granicy autoparodii. Ciągłe wykrzykiwanie przez Schwarzeneggera nieśmiertelnego: „Get to the chopper” to za mało by przykryć słabiutki scenariusz.

Podczas luzackiej pogawędki w czasie celebracji kolejnej demolki Max Drummer z CIA ( Harrison Ford) mówi do Barneya Rossa ( Sylvester Stallone), że tak dobrze nie bawił się od wielu lat. Ross z uśmiechem oznajmia, że zabawa jest najważniejsza. Oglądając od początku serię „Niezniszczalni”, która przyniosła kilkaset milionów dolarów zysku, trudno nie zauważyć, że zebranej grupie byłych gwiazdorów kina akcji chodzi przede wszystkim o dobrą zabawę. Nie jest to żaden zarzut, bowiem widzowie oglądający swoich bohaterów z dzieciństwa, którzy sypią „sucharami” rodem z VHS i naparzają kulami z najwymyślniejszych karabinów również chcą niezobowiązującej i czystej rozrywki. Siłą poprzednich części „Niezniszczalnych” było ciągłe przymrużenie oka, z jakim grali ponad 60 letni, dziarscy dziadkowie. Najlepszym tego wyrazem było obsadzenie w przezabawnym epizodzie „Niezniszczalnych 2” Chucka Norrisa, który był niemal wyjęty z polskich kawałów o nim.

Nie ma sensu rozwodzenie się nad fabułą „Niezniszczalnych 3”, bowiem nie jest ona najistotniejszą częścią tego filmu. Ekipa Barneya działając potajemnie na zlecenie amerykańskiego wywiadu znów musi dać łupnia draniom ( ponownie na wchodzie Europy), którzy zagrażają bezpieczeństwu świata. Do weteranów z poprzednich części ( Schwarzenegger, Stallone, Statham, Lundgren, Li, Couture, Crews) dołączają młodzi i krnąbrni twardziele, rzucający bezczelnie wyzwanie „dziadkom” oraz kolejne gwiazdy z minionych dekad. Dołączenie do obsady „Niezniszczalnych 3” aktorów będących daleko od wizerunku „mięśniaka” jak Harrison Ford, Antoni Banderas, Mel Gibson, Kelsey Grammer i Wesley Snipes pozwalało oczekiwać, że humorystyczne, autoironiczne elementy scenariusza Stallone zostaną wyeksponowane. Za wyjątkiem wątku powracającego po 8 latach z więzienia do ekipy „Niezniczalnych” Doca granego przez Snipesa czyli gwiazdora, który ostatnie kilka lat spędził w więzieniu za niepłacenie podatków, trudno znaleźć we wprowadzonych postaciach cokolwiek ożywczego. Mel Gibson jako współzałożyciel „Niezniszczalnych” psychopatyczny Conrad Stonebanks, który przeszedł na „ciemną stronę mocy” gra na takich samych nutach jak w „Maczeta Zabija” Roberta Rodrigueza, „groundhousowym” filmie ocierającym się również celowo o kicz i autoparodię. Momentami Harrison Ford bawi się ciekawie w Hana Solo grającego w „Top Gun”, ale chyba cały urwisowski wdzięk zostawił sobie na nowe „Gwiezdne Wojny” w 2015 roku. Choć może śmieszyć Banderas jako paplający bez przerwy Latynos Galgo, to i jego rola jest przerysowana, i przypomina Kota w Butach ze „Shreka”, pod którego ulubiony aktor Almodovara podkładał głos. Paradoksalnie z nowej ekipy twardzieli broni się jedynie nie mający w sobie nic z „twardziela” Kelsey Grammer znany z seriali „Frasier” i „Boss”, który nadał swojemu bohaterowi ciekawych cech charakterologicznych. Nie tylko jednak mało błyskotliwie zarysowane postacie powodują porażkę filmu.

Patrick Hughes niestety poszedł w „Niezniszczalnych 3” w najgorszą z możliwych stron. Ani nie stanął w rozkroku między prymitywnie głupim, ale pociągającym kinem akcji z lat 80-tych i jego parodią, jak Stallone w „jedynce”, ani nie zrealizował smacznego pastiszu action movie niczym Simon West w najlepszej z cyklu „dwójce”. Jego film przypomina klasyczne produkcje z lat 80-tych z drętwymi dialogami, przegiętymi i nużącymi scenami akcji oraz płytkimi bohaterami. Bez autoironicznego pazura trudno jest taką wizję kupić. I choć pobrzmiewa w filmie kwestia nieubłaganego odstawienia na boczny tor dochodzących do 70-tki ( Arnie) ikon kina akcji, to jest ona podana jednak w sosie zbyt sentymentalnym i poważnym. A może jednak takie zakończenie tej opowieści jest zasadne i potrzebne?

Choć obawiam się, że sukces finansowy filmu i kilku niewykorzystanych gwiazd kina akcji ( Kurt Russel, Nicolas Cage etc.) zmusi producentów do kolejnego uruchomienia ekipy, to mam nadzieję, że dobra seria, jaką są „Niezniszczalni” skończy się na tym filmie. Skoro Stallone dostaje zadyszki jako scenarzysta takiego samograja, to oznacza, że nadszedł czas na odpoczynek dla lekko sflaczałych mięśni. Czy Sly to zrozumie, i zajmie się postawieniem „kropki nad i” w historii Johna Rambo, którą szykuje od kilku lat? To prawdopodobnie będzie najlepsze zamknięcie pewnej epoki w kinie, której Stallone stał się głównym ambasadorem. Miejsce „Niezniszczalnych” jest tam, gdzie miejsce Rockiego Balboa- na półce z napisem- ś.p klasyka.

3/6

Łukasz Adamski

„Niezniszczalni”, reż: Patrick Hughes, dystr: Monolith Films

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych