Wygląda na to, że „Igrzyska śmierci” przetarły szlak młodzieżowym dystopiom z wyrazistym wątkiem romansowym. Jeszcze więcej takich książek i filmów i na wzór paranormal romance wyklaruje się konwencja dystopian romance, Orwell czy Zajdel zostaną sprofilowani dla nastoletniej płci pięknej i zostaniemy zasypani lawiną historyjek o zakazanych, międzyklasowych miłościach w opresyjnych, sztucznie urządzonych społeczeństwach.
I film Neila Burgera, i książka Veroniki Roth wyglądają jak ubodzy krewni „Igrzysk...” – właściwie dopiero na jej tle widać, że trylogia Suzanne Collins była całkiem znośnym dziełkiem. Znów nastoletnia bohaterka w roli głównej, znów bezlitosne zawody (tu co prawda nie chodzi o przeżycie, ale o miejsce we frakcji, gdzie bezfrakcyjność równa się bezdomność i jest „gorsza niż śmierć”), znów wiszący w powietrzu romans i wzdychanie do wyróżniającego się bohaterskiego chłopaka, znów świat urządzony według systemu, w którym można znaleźć analogie do naszego świata, źle urządzonego przez architektów tegoż.
System w „Niezgodnej” wygląda następująco: mamy pięć frakcji, z których każda zajmuje oddzielny sektor w przyszłościowym Chicago. Po kolejnej wojnie uznano, że skłonność do zła jest stałą częścią natury ludzkiej (czyżby ktoś tam przeczytał Księgę Rodzaju?) i że to ideologię polityczną trzeba winić za wojny i konflikty, nie zaś rasę, religię czy pochodzenie. Podzielono zatem ludzkość na frakcje, z których każda miała wyeliminować którąś ze „złych” cech. Frakcja Serdecznych potępia agresję, frakcja Erudytów – ignorancję, Prawych – dwulicowość, Nieustraszonych – tchórzostwo, Altruistów – egoizm. Takich cech szlachetnych i nieszlachetnych znalazłoby się jeszcze parę, czemu akurat te – Bóg (i autorka) raczy wiedzieć. Specjalne testy sprawdzają predyspozycje każdego i choć potem można wybierać dowolną frakcję podczas specjalnej ceremonii, to jednak najczęściej wybiera się zgodnie z sugerowanym wynikiem. Prawie jak u nas – każdy wybiera „ścieżkę kariery” sugerując się zazwyczaj wynikami w nauce.
Zamiast rasowych czy klasowych w „Niezgodnej” powstają uprzedzenia „frakcyjne” – np. Prawymi gardzi się za... nieumiejętność kłamstwa i postrzeganie świata w etycznej czerni i bieli. Erudyci gardzą Altruistami za niechęć do dobrobytu (bo ci są za socjalną pomocą bezfrakcyjnym) itd. A jeśli ktoś nie pasuje do szufladki, bo jest np. zarazem odważny i altruistyczny (jak nasza bohaterka), wtedy stanowi... zagrożenie dla systemu. Zdaje się, że jesteśmy na tropie przyczyn, dla którego ów świat tak pokochały miliony czytelniczek. Każda z nich czuje się „niezgodna”, jednocześnie mądra, dobra, odważna (ciekawe, że bohaterka najmniej ceni prawdomówność). W powieści zły system sprawił, że te cechy się wykluczają, a przecież to nieprawda, co jest najważniejszym odkryciem bohaterki i przesłaniem powieści. Cóż za nowina – to można być odważnym i dobrym jednocześnie? Naprawdę dla dzisiejszych kilkunastolatków jest to jakimś szokiem poznawczym? A świat naprawdę nie ceni „wielofrakcyjnych”?
Ciekawe, że w tym świecie politykę i władzę oddano Altruistom skłonnym do „socjalu”, a fabuła kręci się wokół spisku innej, mniej szlachetnej i bardziej „korwinowskiej” frakcji Erudytów mającego na celu odsunięcie od władzy tychże. Nasza bohaterka zamieszana jest w ten konflikt i powstrzymuje niecne zapędy – okazuje się, że jednak społeczny altruizm jest lepszy niż ekonomia w służbie dobrobytu. Dość to typowe do dzieł większości amerykańskiej popkultury. Temat zresztą i tak nie został specjalnie rozwinięty, w powieści ważniejsze są sercowe porywy bohaterki, jej pozycja w tabeli i dylematy typu odwaga czy dobroć. Pochodząca z dobrego, altruistycznego domu, gdzie np. dbałość o wygląd uznaje się za egoizm, ma ona problem z akceptacją naturalności flirtowania i znalezieniem miejsca w grupie. Historia Triss ma pewnie dodać odwagi bogobojnie wychowanym nastoletnim dziewczynom, by stały się bardziej odważne, nie bały się ryzyka i brawury i zaczęły się wreszcie oglądać się za chłopakami. Oczywiście, zgodnie z konwencją, „prawdziwa miłość” wygra, nawet jeśli chemiczno-technologicznie zamieniono cię w posłusznego zombie.
Film w reżyserii Neila Burgera ogląda się trochę lepiej niż czyta książkę; łatwiej zawiesić niewiarę w ten świat, zarazem dość konwencjonalny i oparty na dziwacznej koncepcji. Co prawda Shaine Woodley nie ma w sobie nic z amazońskiej Katniss (Jennifer Lawrence) z „Igrzysk...”, ale ewolucji postaci z „dobrej” Altruistki do „odważnej” Nieustraszonej nadała pozory wiarygodności. Niezły jest drugi plan – Kate Winslet w roli bezdusznego czarnego charakteru, Ashley Judd jako matka bohaterki czy Maggie Q jako „testująca” Tori. Nie ma w filmie jakichś fajerwerków wizualnych, parę skoków z pociągu i wspinaczki na karuzele czy mosty; Chicago przyszłości wygląda jak takie trochę bardziej ponure blokowisko. Może najciekawsze wizualnie są sceny wirtualnych symulacji-testów, gdzie każdy mierzy się z własnymi lękami czy fobiami.
„Niezgodną” zrealizowano tylko po to, by podpiąć się pod sukces „Igrzysk śmierci”. Jest to produkt dopasowany idealnie dla potrzeb młodzieżowej widowni, zwłaszcza płci pięknej. Cała szlachetna, dystopijna otoczka wydaje się tu pretekstem do opowieści o dojrzewaniu w niezbyt przychylnym świecie. Być może kolejne części cyklu przygód Beatrice (Triss) Prior powiedzą coś więcej, ale śmiem wątpić. Powieść (i film) są bardzo „zgodne” – z oczekiwaniami publiczności i z przemycanymi „mądrościami”.
Veronica Roth, Niezgodna (Divergent) Tłum. Daniel Zych, Maciej Nowak-Kreyer. Amber, Warszawa 2012.
Niezgodna (Divergent). Reżyseria: Neil Burger. Dyst. DVD Monolith.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251805-niezgoda-nieustraszeni-pogromcy-juz-nie-wampirow-recenzja