Przez jednych stawiane za wzór, przez innych mocno krytykowane, ale nikomu nie obojętne. Muzeum Powstania Warszawskiego – miejsce, które powstańcom oddało należną cześć, połączyło rocka z patriotyzmem i na dobre zmieniło oblicze miasta.
Szef i współtwórca muzeum, Jan Ołdakowski, w rozmowie z dziennikarzem Faktów TVN Maciejem Mazurem zdradza, jak przekonał prezydenta Lecha Kaczyńskiego do punka, co wspólnego z Powstaniem mają wieloryby z Winnipeg i któremu światowemu przywódcy weterani Batalionu Zośka chcieli pokazać cztery litery.
Ten wywiad jest trochę jak samo muzeum. Iskrzy, prowokuje, zadaje pytania i zmusza do myślenia.
Tylko u nas fragment książki. Jak muzeum wpłynęło na popkulturę?
(…)
CHŁOPCY MALOWANI I MOROWE PANNY
Czy tworząc muzeum w takiej a nie innej formie, pisząc własny scenariusz opowieści o Powstaniu, mieliście świadomość, że z Powstania Warszawskiego, rzezi grubo ponad stu tysięcy ludzi, zrobicie wydarzenie popkulturowe? Rok w rok 1 sierpnia w dzień na ulicach poprzebierani faceci strzelają do siebie ślepakami a wieczorem na dziedzińcu muzeum dla odmiany morowe panny śpiewają przeboje. Wszyscy dobrze się bawią i miejscami przypomina to piknik rodzinny w majowy weekend.
Co roku też gdy idę na godzinę siedemnastą przed pomnik Gloria Victis na Powązkach mijam stragany z plastikowymi pistoletami i hełmami powstańczymi a w drodze towarzyszą mi młodzi ludzie z wytatuowanymi scenami z Powstania. No cóż. Taki jest skutek uboczny naszych działań i nie do końca mi się podoba, ale to akurat normalne – zawsze gdy coś przechodzi w obszar popkultury takie skutki uboczne muszą wystąpić. Wszystko co jest silną marką ma też swoją estetyczną „szarą strefę”. Wychodząc z kina po „Gwiezdnych Wojnach” można kupić tanie plastikowe miecze. Na Jasnej Górze na straganie można kupić kiczowatego papieża na talerzyku. Jeżeli temat jest ważny dla ludzi, jeżeli budzi emocje, to trudno się dziwić, że również się go spłyca do tandety za kilka złotych. Mój syn kiedyś wrócił z wycieczki szkolnej do Żelazowej Woli. Daliśmy mu trochę więcej pieniędzy mówiąc, żeby może sobie kupił coś fajnego. No i kupił. Dumny przywiózł sporej wielkości gipsowe popiersie Szopena pomalowane na złoto i oznajmił: „Tato, zobacz – całe czterdzieści złotych wydałem na to popiersie a koledzy którzy mieli mniej bardzo mi zazdrościli, bo mogli kupić tylko takie malutkie”. I co ja mam powiedzieć? Wszędzie jest taki złoty Szopen. Czy to jest argument przeciwko Szopenowi, że ktoś robi jego gipsowe popiersia i maluje na złoto?
Nie. Ale przejście do popkultury powoduje, że Powstanie Warszawskie staje się wojną z „Czterech Pancernych”. Czasem może zdradziecki pocisk nam urwie czołgową wieżę, ale i tak wygramy, po czym do domu wrócimy i w piecu napalimy. Po Powstaniu trudno było wrócić do domu a i piec leżał w gruzach. W tej bajce są tylko dobrzy i źli a nie ma miejsca na uczestników mimo woli. Tych wszystkich, których Powstanie wciągnęło i przemieliło w trybach historii, a którzy nie mieli ochoty na heroizm. Chcieli tylko przetrwać do końca wojny i wrócić do normalnego życia. Choćby często przywoływany Miron Białoszewski. „Pamiętnik z Powstania Warszawskiego” wciąż jest chyba lekturą szkolną.
Białoszewski to akurat niezbyt dobry przykład. Ta książka jest dużo głębsza i mądrzejsza niż wskazywać może takie płytkie „przerabianie” jej na lekcjach polskiego. Białoszewski nie brał udziału w Powstaniu, ale to też nie jest pamiętnik tchórza. To pamiętnik faceta, który Powstanie rozumiał i wcale nie jest tak, że je potępiał i był przeciw. Jemu się pewne wojenne „rytuały” nie podobały, ale nie miał wątpliwości co jest czym. Gdzie dobro, gdzie zło i gdzie konieczność. Też przecież budował barykady i to nie dlatego, że go ktoś z karabinem przemocą zagonił do pracy. Namawiam do uważnego czytania i nie ulegania stereotypom.
(…)
PUNK’S NOT DEAD
Lao Che od początku splotło swoje losy z muzeum. Filip Różański – jeden z członków zespołu – pracował nad scenariuszem dźwiękowym muzeum. Bo muzeum, niczym film, ma swoją ścieżkę dźwiękową. Tu słychać bicie serca, tam delikatną trąbkę Tomasza Stańki, pod koniec słychać na przykład słynne przemówienie papieża z 1979 roku, gdzie przed słowami „…odnowi oblicze ziemi” jest spory fragment o Powstaniu: „Nie sposób zrozumieć tego miasta, Warszawy, stolicy Polski, która w roku 1944 zdecydowała się na nierówną walkę z najeźdźcą, na walkę, w której została opuszczona przez sprzymierzone potęgi, na walkę, w której legła pod własnymi gruzami, jeśli się nie pamięta, że pod tymi samymi gruzami legł również Chrystus-Zbawiciel ze swoim krzyżem sprzed kościoła na Krakowskim Przedmieściu.” W przestrzeni muzealnej mocno się to wybija i wpisuje w myśl papieską w której droga do dźwignięcia się z gruzów biegnie także przez Powstanie Warszawskie.
To była dygresja. Wracajmy do naszych irokezów.
Ze ścieżki dźwiękowej. W początkach działalności muzeum już zaraz za drzwiami, w szatni wchodzących gości witała linia muzyczna w postaci ostrej gitary Lao Che. Musieliśmy niestety z tego zrezygnować. Obsługa szatni nie dawała rady. Samą płytę „Powstanie Warszawskie” członkowie zespołu dali nam abyśmy przesłali ją kilku powstańcom. Ciekawi byli reakcji środowiska na mocne połączenie wojennych tekstów i ostrego brzmienia. Starsi ludzie zwykle mają opinię osób dosyć zgorzkniałych, nie przyjmujących nowości i wyznających zasadę „za moich czasów – panie dzieju – to była muzyka”! Tak przynajmniej głosi stereotyp. W przypadku powstańców – całkowicie fałszywy, o czym wkrótce mieliśmy się przekonać. Punkową płytę w wersji demo wysłaliśmy kilku zaufanym weteranom, między innymi Eugeniuszowi Rajewskiemu. Dostał, przesłuchał, oddzwonił. – Podoba mi się – ocenił. – Ale ja bym ją nagrał jeszcze trochę mocniej! – pewnie chodziło mu raczej o wersję tekstową niż muzyczną, ale i tak dobra nasza. Uznaliśmy, że powstańcy kupią punk, co zresztą potwierdziło się też później na koncercie. W muzealnym Parku Wolności występował zespół „Armia”. Przed sceną utworzyło się spore koło, w kole młodzi tańczą pogo. Skaczą, krzyczą, odbijają się – taki mały Jarocin. A pośrodku tego dzikiego tańca stoi kapelan Armii Krajowej. Bardzo wysoki starszy pan. Uważnie obserwuje te harce z miną skupioną a nawet trochę groźną. W pewnym momencie zobaczył mnie i szybkim krokiem wyszedł z kręgu skaczących punkowców. – Oho, zaraz dostanę burę niewyobrażalną – pomyślałem i uciekłem do środka. Niestety, nie umknąłem jego uwadze. Wszedł za mną. Wyprzedzając ewentualny atak od razu zacząłem przepraszać, że bardzo nam głupio, że nie chcieliśmy nikogo urazić… Tak bełkotliwie tłumaczę a on patrzy, słucha i coraz bardziej marszczy brwi. – Ale o czym ty mówisz?! – w końcu przerwał mój pokrętny monolog. – Przecież ja wszystko rozumiem. Chodzi o to, aby przyciągnąć tu młodych ludzi którzy lubią taką muzykę aby przyszli tu i przy okazji obejrzeli także muzeum, tak? Tego nie musisz mi tłumaczyć – gdy kończył to mówić, do muzeum weszła trójka punkowców z wyjątkowo okazałymi irokezami. – Widzisz, działa! – wypalił na ich widok kapelan, huknął mnie z całej siły w plecy i pożegnał: – W górę serca!
Jeszcze chwila a uwierzę, że powstańcy chętnie wpadają na koncerty punkowe.
Nie, aż tak to nie. Na te typowo młodzieżowe wydarzenia muzyczne nie wysyłamy im zaproszeń, bo gdybyśmy wysłali to z pewnością spora część poczułaby się w obowiązku przyjść i wysłuchać do końca, co – mimo całej tolerancji i otwartości – dla niektórych mogłoby być dość męczące. Koncerty są późno, nie ma gdzie usiąść, słowem: to raczej formuła mocno młodzieżowa. Ogólny wniosek z tego punkowego zderzenia pokoleń jest jednak taki, że zdecydowanie powstańców nie doceniliśmy. Może oni też kupują taką chropowatą, surową muzykę dlatego, że ona po prostu znakomicie wpisuje się w estetykę wojny: głośnej, atakującej, z mocnym tekstem. To wszystko jest w muzyce rockowej wyrastającej przecież na sprzeciwie, kontrze wobec skostniałego świata. Swoją drogą… Lao Che jest dużo bardziej klasyczne niż się wydaje dziś młodym ludziom. W warstwie tekstowej to jest zbiór cytatów, poezji opisującej wewnętrzną siłę Powstania.
(…)
A skąd to widzenie świata w czarnych barwach?
Zapytałem o to syna i odpowiedź mocno mnie zdziwiła. - Ależ tato, przecież tak było. W Powstaniu walczyli szarzy ludzie, no popatrz sam – i pokazał na zdjęcia Lokajskiego. Czarno-białe, przedstawiające powstańców z biało-czarnymi opaskami na rękawach. No i jesteśmy w domu. Dzieci po prostu wyobrażają sobie świat na podstawie zdjęć i skoro zdjęcia są czarno-białe, to i świat też. To zresztą do końca nie znika wraz z dorastaniem. Większość z nas wojenne sceny wyobraża sobie w formie starej kroniki filmowej. Gdybyśmy te same sceny zobaczyli w kolorze to coś by nas zaskoczyło, coś by nam nie pasowało.
Chyba na to trochę ostatnio liczycie?
Trochę tak.
Mówimy o filmie „Powstanie Warszawskie” składającym się z pokolorowanych i odświeżonych oryginalnych kronik, reklamowanym jako „pierwszy na świecie dramat wojenny non-fiction”. To trochę przewraca zakodowany w głowach obraz Powstania, w którym co roku w telewizji oglądamy ten sam zestaw rozedrganych kronik z podłożoną muzyką. Niektóre sceny znam już na pamięć, choćby walki w kościele Św. Krzyża.
I pan i ja i ludzie urodzeni do końca lat siedemdziesiątych są jeszcze z pokolenia, którego świat w dużej części był właśnie czarno-biały. Nawet ten świat współczesny oglądany za Gierka na czarno-białych telewizorach „Vela”, „Junost” czy „Ametyst”. A co dopiero mają powiedzieć ludzie z wcześniejszych pokoleń? O fenomenie czarno-białego postrzegania wspomnień mówiono nam w Muzeum Holocaustu. Gdy tam przeprowadzano wywiady z ocaleńcami, opisywali oni świat swoich przeżyć dokładnie tak, jak gdyby nagrali je na starej taśmie filmowej. Nie było tam kolorów, tylko odcienie szarości. A mówimy o dorosłych osobach. Zanim stworzyliśmy film „Powstanie Warszawskie” urządziliśmy w muzeum wystawę 32 pokolorowanych zdjęć Eugeniusza Lokajskiego. Kosztowała nas sporo pracy. Największym problemem było rozszyfrowanie oryginalnych kolorów ukrytych pod odcieniami fotograficznej szarości. Wystawa miała być czasowa ale wisi do dziś, bo okazała się wyjątkowo ciekawa. Patrząc na to zainteresowanie oraz na – skromnie przyznajmy – niezły efekt końcowy doszliśmy wtedy do wniosku, że skoro można było pokolorować zdjęcia, to trzeba się wziąć za kroniki. Zabierając się za materiały filmowe mieliśmy dwie drogi – albo stworzyć jakąś opowieść, łącząc je ze sobą fabularnie albo postawić na impresję, zestaw luźno ze sobą powiązanych opowieści. Postawiliśmy na to pierwsze i mamy nadzieję, że efekt końcowy nie zawiódł oczekiwań.
Ma Pan jakąś teorię tłumaczącą dlaczego nie udało się wcześniej nakręcić wielkiego filmu o Powstaniu? Był już nawet konkurs, były zaangażowane słynne nazwiska. Mamy finansujący nasze kino Polski Instytut Sztuki Filmowej, Powstanie Warszawskie to świetny temat a właściwie kopalnia świetnych historii, znaleźliby się sponsorzy a i widzowie – sądząc choćby po frekwencji w muzeum – chętnie poszliby do kina. A tu nic. Ćwierć wieku wolnej, kapitalistycznej Polski, kilka mniej lub bardziej udanych superprodukcji historycznych, a Powstanie Warszawskie swojego filmu się nie doczekało. Nie chodzi o kameralne sztuki ale o epicki dramat, jak choćby „O jeden most za daleko” tylko może bez Seana Connery’ego i Gene’a Hackmana których gaża na dzień dobry pochłonęłaby pewnie cały budżet. Czego zabrakło?
Przede wszystkim zabrakło pieniędzy. Duża produkcja, o jakiej wspominał choćby Juliusz Machulski, pochłonęłaby połowę całego budżetu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej i mam pewne wątpliwości, czy akurat byłoby to dobre posunięcie, niezależnie od efektu końcowego. Odcięłoby wielu innych filmowców od pieniędzy na nieraz bardzo udane filmy niekoniecznie będące superprodukcjami. A ze sponsorami jest różnie, niektórzy może się boją tego tematu? Nie rozumiem na przykład, dlaczego KGHM był w stanie wyłożyć spore pieniądze na kompletnie nieudaną „Bitwę pod Wiedniem” a na finansowanie filmu o Powstaniu chętnych nie było. To jakaś zagadka, ale na szczęście już nieaktualna. W tym roku, w siedemdziesiątą rocznicę Powstania, do kin wchodzą dwa filmy: „Powstanie Warszawskie” właśnie i „Miasto 44” Jana Komasy.
(…)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251709-jak-muzeum-powstania-wplynelo-na-popkulture-fragment
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.