Dzisiejsza recenzja nie będzie z soli, ani z roli, tylko z tego, co mnie boli. Rok temu w czerwcu byłem w Poznaniu na kursie zawodowym i jak to zwykle robię na wszelakich kursach – potraktowałem ten wypad jako pretekst do polowania na płyty, a na rynku Starego Miasta znalazłem wyśmienicie zaopatrzony sklep muzyczny (nazwy nie przytoczę, bo byłaby to kryptoreklama, ale dla ułatwienia dodam, że na poznańskiej Starówce jest tylko jeden taki sklep…). Przebywanie w nim było dla mnie przeżyciem zgoła masochistycznym, bo wybór interesujących krążków doprowadził do starego dylematu: osiołkowi w żłoby dano… Załadowałem sobie w końcu do żłobu/plecaka o ile dobrze pamiętam Rory’ego Gallaghera i Morphine, a przy okazji wsłuchałem się w rozmowę prowadzących tę placówkę dżentelmenów, zaangażowanych w organizację wielu poznańskich imprez kulturalnych. W tym także promującego muzykę i kulturę żydowską Tzadik Festival. Byłem pod wrażeniem entuzjazmu organizatorów.
I wiecie co? W tym roku kolejna, ósma edycja Tzadik Festival się nie odbędzie! Ministerstwo Kultury cofnęło dotację. A na Golgotę na Malcie kasa była… No comment. W tej sytuacji omawiana koncertówka, prezentująca występ Uri Caine’a na zeszłorocznej edycji imprezy zamiast wizytówką staje się memento. Oby była to dla festiwalu przerwa chwilowa, ale jak widać łaska włodarzy naszej kultury jeździ na pstrym koniu. I to mającym cztery lewe nogi. Dobra, ponarzekałem jako obywatel i meloman a teraz zajmijmy się samą płytą.
Uri Caine gra piosenki Szpilmana. Na to proste zdania składają się rozmaite okoliczności i implikacje. Kto zacz Władysław Szpilman – tłumaczyć chyba nie muszę nawet młodzieży – sukces filmu Polańskiego zrobił swoje. Ale nie wszyscy wiedzą, że Szpilman za jazzem nie przepadał. A Uri Caine jest pianistą jazzowym i to nie takim zwykłym. Po pierwsze – jest jednym z najlepszych pianistów w Nowym Jorku, który stanowi wszak centrum amerykańskiego – o ile wciąż nie światowego – jazzu. Po drugie – podobnie jak Szpilman jest Żydem. Po trzecie – przyjaźni się i grywa z Johnem Zornem. A Zorn i jego kompani owszem, zafascynowani są ortodoksyjnym judaizmem, ale muzyczną ortodoksją głowy sobie nie zawracają. Że przypomnę Zornowskie „Kristalnacht”, składające się wyłącznie z odgłosów tłuczonych szyb. Caine zasłynął zaś jazzowymi przeróbkami wielkich kompozytorów, m.in. Wagnera i Mozarta. Na czele z nietypowym odczytaniem Mahlera, z udziałem m.in. DJa i gitary elektrycznej. Jedni mówili wtedy o dekonstrukcji, inni o demolce. Ale pomysł chwycił. Pytanie brzmiało: jak muzyk podejdzie do twórczości Szpilmana, która dla Polaków jest przecież dobrem narodowym (jak to się ta żydowskość z polskością ściśle splata, Caine też zresztą jest potomkiem polskich Żydow…). Puryści mogą odetchnąć z ulgą: pianiście wystarczyło samo ujazzowienie, obyło się bez jakiegoś spektakularnego gwałtu. Myślę, że nie bez znaczenia były tu kwestie logistyczne (rejestracja nagrania live, dokooptowana polska sekcja rytmiczna), ale w grę mógł też wchodzić… sentyment! Caine był autentycznie szczęśliwy, gdy zaproponowano mu zmierzenie się z utworami Szpilmana. Zafascynował się jego postacią – tak, zgadliście – po obejrzeniu „pianisty” Polańskiego. Czy był to niezafałszowany obraz Szpilmana – to już inna sprawa (patrz: awantura o książkę Agaty Tuszyńskiej „Oskarżona: Wiera Gran”). Zapoznał się z jego partyturami i stwierdził, że to świetny materiał, że jest w nich coś polskiego i żydowskiego zarazem. A co cenimy szczególnie – na to chuchamy i dmuchamy, zamiast dekonstruować…
Włączam sobie płytę i pogrążam się w błogostanie. Jest bezpiecznie, jest spokojnie i tylko ten wiatr…* Zaraz, zaraz, to nie wiatr tylko chichot historii! A w chichocie tym daje się usłyszeć słowa Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza o Szpilmanie, który w latach 50tych był dyrektorem Polskiego Radia: „Postać pana Szpilmana – mimo że był on wspaniałym muzykiem – nie najlepiej zasłużyła się dla polskiego jazzu. Absolutnie negował on istnienie muzyki jazzowej i aż do powstania Trójki był przeciwnikiem jazzu. Mówił, że jest to kakofonia, że to niedojrzałe, zwłaszcza jeśli chodzi o polskich muzyków”. A tu po śmierci taki despekt! A nie jest to, dodajmy, pierwsza próba przełożenia Szpilmana na język jazzu. Żarty na bok, bo jest czego słuchać. Caine umiejętnie stopniuje napięcie. Na początku gra powściągliwie. Powoli odsłania kolejne atuty. Ksawery Wójciński (kontrabas) i Robert Rasz (perkusja) to profesjonaliści, szybko łapią porozumienie z amerykańskim gwiazdorem. Siłą tego albumu jest fakt, że Caine – dobry improwizator i specjalista od adaptacji - dostał do ogrania melodyjne, ujmujące tematy. Że są to wariacje naprawdę „na temat” solidnej kompozycji, a nie jazda free po bandzie. Parę tygodni temu pisałem przy recenzowaniu New Bone, teraz powtórzę: jazzman powinien mieć konkretną melodię, od której wychodzą jego solowe popisy. Caine dostał zestaw świetnych piosenek. Fachowcowi tej klasy więcej nie trzeba. Z początku, w „Nie wierzę piosence” czy „Deszczu” modyfikuje tylko o tyle o ile. Najczęściej bawi się tempami. Zwolnił „Nie ma szczęścia bez miłości”, a zawiesiste, zmysłowe „Do widzenia , Teddy” Ludmiły Jakubczak przyspieszył do szaleńczego swingu. Owszem, odlatuje na dłużej, ale mimo to nie daje się ponieść szaleństwu, nie przekracza granicy frenezy. Przynajmniej do pewnego momentu. Brzmi to bardzo ładnie. Jakby Caine grał dla własnej przyjemności. W miarę upływu czasu rozkręcają się jednak wszyscy muzycy, Wójciński daje na swoim kontrabasie popisy elokwencji w „Nie ma szczęścia bez miłości”, a Rasz gra efektowne przejścia w „Do widzenia, Teddy”. W „Małym kinie” brzmi gęsto, trochę niepokojąco i nijak nie chce być tą grzeczną pioseneczką jaką pamiętamy z cyklu programów Stanisława Janickiego. Całość kończy luźna improwizacja „Szpilman fantasy”, gdzie pojawiają się fragmenty wszystkich prezentowanych podczas setu utworów. Tu już trio w ogóle się nie oszczędza. Dobry koncert – i ma swoją dramaturgię! Kiedy płyta dobiegnie końca, chce się krzyknąć: bis!
Tylko, widzicie państwo, w świetle ostatnich wydarzeń bisu możemy się nie doczekać…
5/6
Paweł Tryba
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251691-caine-gra-szpilmana-recenzja-ktora-jest-protestem
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.