Lewicowiec i postępowiec Clooney nakręcił film, w którym zdejmuje czapkę przed figurą Madonny i w którym dawną sztukę sakralną i „malarstwo białego człowieka” trzeba ratować przed barbarzyńskimi nazistami, ale też nadchodzącymi Ruskimi. Czyżby mu nikt nie wytłumaczył w duchu marksizmu czy gender, jak wstrętne i szowinistyczne były czasy, które ją zrodziły? Wszak powinien raczej orędować za „Golgotą Picnic” czy zapomnianą Dorotą Nieznalską. Więcej, grana przez Matta Damona postać grzecznie odmawia łóżkowej propozycji postaci granej przez Cate Blanchett, a ta bynajmniej się nie obraża.
Szkoda tylko, że sam film jest jednak zbyt zachowawczy i oldschoolowy, a dramaturgia leży. Hasła „film wojenny” plus „film przygodowy o dziełach sztuki” budzą apetyt na większe fajerwerki, może niekoniecznie w stylu Indiany Jonesa, ale przynajmniej starego „Pociągu” Frankenheimera czy filmów o przygodach Danny’ego Oceana. „Obrońcy skarbów” wyglądają jak wyjątkowo nudne dzieło Stevena Spielberga.
Temat losów dzieł sztuki podczas wojny jest dużo bardziej fascynujący niż pokazano w filmie, powieść naszego Miłoszewskiego „Bezcenny” opowiada świetną historię o domniemanych losach „Portretu młodzieńca” Rafaela. W filmie Clooneya źli Niemcy ukradli i schowali, dobrzy Amerykanie odnaleźli i zwrócili na swoje miejsce (chociaż wspomniany obraz Rafaela ginie w pożarze). Ciekawe, że nawet życie amerykańskiego żołnierza jest warte poświęcenia dla ocalenia europejskiej kultury. Madonna ważniejsza od życia szeregowca Ryana., a zniszczenie kultury to zniszczenie tożsamości i pamięci. A to jakby coś gorszego niż śmierć biologiczna.
Odniosłem też wrażenie, że z historii tej byłby lepszy serial niż film – postacie Billa Murraya czy Johna Goodmana aż się proszą o jakieś rozwinięcie. Film rozpada się na ciąg epizodów, bohaterowie wałęsają się po Europie, jest trochę smutno, trochę śmiesznie, rzadko kiedy tragicznie. Na uwagę zasługuje jedyna (!) kobieta w głównej obsadzie (czyżby reżyser nie słyszał o parytetach? Co z tego, ze film wojenny), Cate Blanchett, która gra dwuznaczną postać – oficjalnie niemiecką kolaborantkę, a nieoficjalnie wspierającą dzielnych wojaków-kulturoznawców. Trochę zabawne jest ciągłe przypominanie o francuskim Ruchu Oporu, by uświadomić widza, jaki to był najwaleczniejszy naród podczas wojny (no, poza oczywiście amerykańskim).
Co nie zagrało? Albo scenariusz albo montaż, film rozłazi się na ciąg epizodów i nie przykuwa uwagi widza. Aktorzy są dobrze poprowadzeni, choć raczej w zgodzie z własnym emploi: Bill Murray i John Goodman są smutni, Jean Dujardin szarmancki, Matt Damon szlachetny a George Clooney mądry i z wąsami.
Reżyser zamierzał zrobić ciepły film o wojnie, pokropiony odrobiną obowiązkowego patosu i cóż, udało mu się w taki ton trafić. Film był wzorowany na prawdziwej historii (tylko takich ratowników było kilkuset) i zdaje się, miał być takim hołdem dla ich wspólnych wysiłków. ”Bohater zbiorowy” rzadko się sprawdza w filmie, za to tym bardziej pasowałby do serialu. Wygląda to tak, jakby reżyser uznał, że skoro klasyczna i bogobojna sztuka postrzegana jest przez popcornową widownię jako nudna (nic bardziej błędnego), to zrobi o niej nudny film, taki edukacyjno-familijny. Tym samym oddał niedźwiedzią przysługę dawnej niefilmowej kulturze.
„Obrońcy skarbów” publiczność przyjęła letnio, a krytycy zupełnie chłodno – wiadomo, ci są uczuleni na najmniejszy przejaw patosu jak diabeł na święconą wodę. Szkoda, bo ciekawy temat zasługuje na lepszy film.
2/6
Obrońcy skarbów, reż: George Clooney Dystrybucja: Imperial CinePix.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251677-obroncy-skarbow-nuda-edukacyjno-familijna-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.