The Ślub ma już na koncie półtorej dekady grania i kilka krążków, niestety do tej pory jakoś nie przyszło się bliżej zaznajomić. W tym jednak przypadku lepiej późno niż wcale. Lubię pokręcone granie, które trzeba opisywać dłużej, bo żadna etykietka za Chiny nie pasuje. Lubię kabaret – o ile ma literackie walory. A ten ma. Jest się w co zagłębiać…
Przepraszam za ten chaotyczny wstęp, ale propozycja tego wieloosobowego kolektywu jest na tyle oryginalna, że ciężko znaleźć nawet stronę, od której łatwiej ugryźć temat. Bo to po prostu temat osobny. Ktoś próbuje opisać jak gra takie, dajmy na to, Voo Voo? Albo, z innej beczki, Orange The Juice? Oranżada? Jest pewna grupa zespołów, które grają po prostu swoje. Można rozdrabniać się nad ich stylem, można wyszukiwać jakieś podobieństwa, odwołania, zaciągnięte długi – a i tak wyjdzie, że tak oprócz wymienionych nie gra nikt. The Ślub podpada pod tę kategorię (dodajmy – kategorię zaszczytną!). Ale bydgoski rodowód o czymś świadczy – tamtejsza scena niezależna jest jedną z najmocniejszych w Polsce. Yassowcy skupieni dookoła klubu Mózg, potem smutasy z George Dorn Screams, zaczytani w literaturze z najwyższej półki awangardyści z 3Moonboys… A między tymi dziwadłami także bohaterowie niniejszej recenzji.
Sporo tu Zappy – zarówno w tendencji do absurdalnego humoru jak i w skomplikowanych, jazzujących aranżach, które na pierwszy rzut ucha przypominają jakąś rozklekotaną cyrkową orkiestrę. Ale Zappa mimo wszystko był rockmanem, zaś w miksturze The Ślub rock należałoby wziąć w niewielki cudzysłów. Więcej tu dancingu, takiego właśnie… prowincjonalnego grania, jak w tytule „Bella provincia”.
Ale dalibóg, jeśli na tym dancingu aż roi się od muzyków (lista obejmuje 12 nazwisk) i przygrywają takie znakomitości jak Mateusz Pospieszalski (saksofon altowy i barytonowy – „od zawsze” współpracownik Wojciecha Waglewskiego), Bartek Gasiul (Rhodes, Hammond, fortepian, akordeon – nadworny klawiszowiec Zbyszka Krzywańskiego, na trasę na trzydziestolecie „Nowych Sytuacji” też się załapał), czy nieżyjący już trębacz Andrzej Przybielski, to mamy pewność, że tu się gra na poważnie, że mamy do czynienia z artystami, którzy tylko udają kretynów.
Cymbał nie łączyłby Davisowskiej trąbki z hinduskimi ragami w „Długasach wczasach”, ani nie flirtowałby z rytmami latynoskimi („Luby z Kuby”). A bogate, budowane dęciakami tło w „Odchodziance”? Ki czort? Coś jak Scott Walker albo Divine Comedy. Albo te dęte riffy a’la Sly And The Family Stone w „Na płaskowyżu”. Że już o rozbudowanym wokalnie, pełnym chórków i wielogłosów „Dobru” nie wspomnę. I tak dalej, i tak dalej…
W ogóle ile na tej płycie jest piosenek, pozostaje kwestią sporną. W kolosalnej ilości 27 ścieżek znajdują się bowiem i kilku- bądź kilkudziesięciosekundowe przerywniki. Część to rozmowy, zabawne wypowiedzi, ale część jakiś tam szkicowy charakter ma. Ciekawe te szkice, dodajmy. The Ślub ułatwili słuchaczowi sprawę i to, co uważają za kompozycje pełnoprawne, oznaczyli w booklecie jaśniejszą czcionką.
A teksty? Sporo tu gierek słownych, nieoczywistych skojarzeń, coś jak w komiksach Tadeusza Baranowskiego, które niby były dla dzieci, a dorośli śmiali się nawet głośniej. The Ślub to taki kolektyw Profesorków Nerwosolków. Świadomie igrają z kiczem („Alejandro ukochany jest mieszkańcem Hawany” - to w „Lubym z Kuby”), ale potrafią też pokazać pełnię przewrotności w „Pedofilu”, choć akurat ten „pedofil nie wykorzystał chwil” i nic z jego zakusów nie wyszło. Po co tylko te dygresje, że potencjalna ofiara jest „w łączności z Bogiem”? Jest też pochwała frywolności w „Tego chcą wszyscy”. Czy na pewno wszyscy? Hmm… Tu można się spierać. Wacław Węgrzyn wokalistą wybitnym nie jest, ale w tej akurat pastiszowej stylistyce się sprawdza. Nieźle zresztą uzupełnia go wieloosobowy chórek. Reasumując: pomysłowe to, witalne i zdecydowanie nie dla każdego. Wczoraj słuchałem w wozie. Siedząca obok Ciocia nie zdzierżyła i kazała wyłączyć. Straciła okazję na doznanie jedyne w swoim rodzaju, jej strata.
Słów kilka o wydaniu. Czarno-białe okładki z różnokolorowymi napisami (kolorki nieprzypadkowe – zależne od serwowanego na płycie gatunku) są znakiem rozpoznawczym For-Tune – działającej od zeszłego roku krajowej oficyny, która za punkt honoru postawiła sobie wydawać projekty nietypowe, których bardziej zachowawcze wydawnictwa nie tykają nawet kijem – i jeszcze na tym zarobić. Na razie wychodzi nieźle. Może dlatego, że postawiła na kosmopolityczny ze swej natury jazz. Ale ma też w katalogu różne nietypowe projekty jak właśnie The Ślub, dekonstrukcja Scarlattiego przez Marcina Maseckiego czy nowy krążek grind-zappowców z Orange The Juice. Fryderyk za Jazzowy Album Roku dla Dominika Wani stanowi potwierdzenie słuszności obranej przez For-Tune drogi. Czekam na więcej! Żeby było jasne – ten akapit napisałem z czystej sympatii dla ludzi, którym się chce, bez żadnych apanaży. A za samą płytę „Bella provincia”: 5/6
Paweł Tryba
Prezentowane utwory pochodzą z różnych lat działalności The Ślub. „Baby, baby” na „Bella provincia” pojawia się pod innym tytułem.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251620-the-slub-muzyczny-kabaret-dla-wymagajacych-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.