Spowiedź ROTTENBERG. I to jest awangarda? RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Anda Rottenberg - była dyrektor Narodowej Galerii Sztuki „Zachęta”, była urzędniczka wysokiego szczebla Ministerstwa Kultury i Sztuki, kurator i organizator wielu ważnych ekspozycji z zakresu sztuki współczesnej. Prawdziwy autorytet w tej dziedzinie z renomą daleko wykraczającą poza polskie granice. Jednocześnie kobieta w wieku uzasadniającym próbę dokonania podsumowania dokonań życia: „Już trudno” to druga książka „rozliczeniowa” Rottenberg, tym razem w formie wywiadu – rzeki, przeprowadzonego przez młodszą o pokolenie Dorotę Jarecką.

Jeżeli to co myśli i jak myśli Anda Rottenberg ma znaczenie, to dlatego, że jest ona przedstawicielem krajowej inteligencji, więcej – tutejszych intelektualistów, a nawet jeszcze więcej, bo członkiem naszej elity. Inaczej nie sposób sklasyfikować postaci, która nie tylko zarabia na życie dzięki swoim szarym komórkom, tworzy nowe idee i wywiera wpływ na życie nas wszystkich. Niezależnie, czy tego chcemy, czy nie.

Zacząć należy do tego, że Anda Rottenberg przedstawia siebie jako zwierze niepolityczne. Na pewno natomiast nie apolityczne: życie związała bowiem z dziedziną bez polityki nie funkcjonującą. I ma tego pełną świadomość [s. 102], ale świadomość owa pozbawiona jest konsekwencji, tej mianowicie, że reguła działa obustronnie. O ile bowiem np. polityzację dzieła sztuki Rottenberg uważa za pożądaną, bo budzącą emocje, to już reakcje ludzi, których emocje w ten sposób obudzono, ma za zamach na wolność tworzenia - tak właśnie było w przypadku „dzieła” Cattelana, niesławnej rzeźby papieża rzuconego na podłogę, przygniecionego meteorytem.

Swoista logika postrzegania wydarzeń politycznych Rottenberg ujawniła się już w jej studenckich czasach. Jako mieszkanka słynnego akademika na Kickiego (jeden z głównych ośrodków młodzieżowego fermentu ’68 r.), miała okazję z bliska obserwować działalność takich osób jak Seweryn Blumsztajn. Niewiele jednak obchodziły ją wówczas poruszane sprawy: idea jest warta grzechu, a mięso nie. Ważne w Marcu było tylko jedno - wątek antyżydowski. Pierwszy raz w życiu zrozumiałam, że niekoniecznie musi być tak, że jestem częścią tego kraju [s. 10]. Taki dramatyczny wniosek wyciągnęła ta sama osoba, która właśnie poczuła w sobie bunt, bo dostrzegła, że nie ma wolności słowa, że jest sztywna hierarchia i gdzieś na górze ustala się jakieś strategii, wskazuje kierunki myślenia [s. 7]. Proszę dobrze zrozumieć owa logikę: posiadając pełną świadomość dokonującej się manipulacji (a więc nieautentyczności sytuacji), Anda Rottenberg poczuła się wyrzutkiem we własnym kraju. Wyobraźmy teraz sobie, że jakiś wsadzony do ciupy za Jaruzelskiego opozycjonista, fakt wsadzenia do ciupy puentuje wnioskiem, że nie jest już częścią tego kraju. Co to oznacza? Że przyznaje rację juncie Generała i ma go za uosobienie narodu, chociaż chwilę wcześniej oskarżał go o narzucanie kierunków myślenia ? Że już nie chce być Polakiem i wybiera emigracje ? Czy wręcz przeciwnie – utwierdza się w racji, że władza, ta konkretna władza, jest tylko wypaczeniem w dziejach jego kraju ?

Rottenberg wielokrotnie dystansuje się od „żydowskiego” pochodzenia, zaprzecza mu, ale jednocześnie nieustannie wraca do owego wątku (Od początku wiedziałam, że źle jest być Żydem [s. 198]). Na ogół są to (liczne) sugestie o tradycyjnym antysemityzmie Polaków. Traktując go jako rzecz oczywistą, podaje rodzinne źródła owych fobii: ojciec [Żyd] wiedział, co się może stać, dorastał w Polsce międzywojennej. Mama [Rosjanka], wychowując się w Rosji, nie zetknęła się z takim problemem [s. 12]. Sprawa jest oczywista: II RP była piekłem dla Żydów, za to w Bolszewii takiego problemu nie było. Albo inaczej: chłopak Andy, wywodzącej się z rodziny ziemiańskiej; rodziny, dającej żołnierzy polskiemu podziemiu; rodziny doświadczonej Sybirem (to ważne, bo chodzi o stygmat polskości); straszliwe męczy się ze świadomością, że jego dziewczyna jest – być może – „Żydówką” [s. 18]. Antysemickie fobie Polaków są wiekuiste, Rottenberg objaśnia: [za Gierka] sprawa z Żydami jakby przyschła. Dziś wiem, że nic się nie skończyło [s. 18].

Książka reklamowana jest jako burzliwa historia emancypacji, co chyba odnieść można również do dziejów prywatnego życia Andy Rottenberg. A tego nie sposób zaliczyć do kategorii udanych. Obie rozmawiające panie łączą ów wątek z trudnym losem kobiety w świecie: już siostra matki, chociaż wybitnie uzdolniona, nie osiągnęła sukcesu z uwagi na trudny charakter [s. 21]. Sama bohaterka, dumając nad przyczyną niepowodzeń zabiegów o muzeum sztuki nowoczesnej, dochodzi do wniosku: że może to jednak jest kwestia gender [s. 111]. Podobne udręki spotykały Rottenberg na każdym kroku: [kiedy] w 1971 r. urodził się Mateusz, to prosto z pracy leciałam do żłobka. Żadnej wolności, żadnego wyboru [s. 59]. Kiedy mi się urodził syn, ze żłobka przywożono go limuzyną na oznaczoną godzinę. No, ale ja jestem facetem. Wszyscy faceci tak mają.

Fakt jednak, że pani Anda i tak się wyróżnia pośród rówieśniczek – sufrażystek w narodzie. Nie tylko nie chwali się szeregiem aborcji (bo ich nie było), ale nawet przyznaje, że poczęcie dziecka było w jej przypadku odruchem naturalnym (czułam, że dojrzałam do macierzyństwa [s. 63]). Ani słowa o tym, że pojawienie się dziecka było efektem ucisku patriarchalnego. **Natomiast już wymiana zdań obu pań na temat aborcji w PRL to istna komedia pomyłek:

Jarecka – Kobiety, z którymi rozmawiałam o latach 70. mówiły, że właściwie jedynym rozpowszechnionym środkiem antykoncepcyjnym była aborcja. Rottenberg – W latach 60. również. Aborcja była legalna, można ją było robić na życzenie w każdym oddziale ginekologicznym i wiele dziewczyn z tej możliwości korzystało. Te sprawy traktowane były inaczej, mniej zasadniczo niż dziś. Zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn. Pojęcie nienarodzonych dzieci pojawiło się dopiero w latach 90 [ss. 44-45].**

Rottenberg, obracająca się przez całe dorosłe życie w dość specyficznym środowisku, traci tu co najmniej poczucie miary. A i wiedzą nie grzeszy. Aborcje w PRL były sprawą wstydliwą zarówno w sferze publicznej („oficjalnej”), jak i prywatnej. Fakt, że temat „nie istniał” w obiegu powszechnym stanowi raczej przyczynek do dziejów obłudy rządzących i polityki informacyjnej państwa komunistycznego. PRL zamroził mnóstwo tematów (np. pozostając tylko w sferze socjologicznej: pornografia, bandytyzm, homoseksualizm, pedofilia), co nie znaczy, że same zjawiska nie istniały. Albo, że były akceptowane.

Sporo o mentalności Andy Rottenberg mówi używany przez nią język. Czasem jest to elegancja a la Władysław Bartoszewski (zawsze wybierałam kręgi, w których ludzie nie mają tak zwanego dupościsku [s. 47]), czasem fakt, że wyrażenia wartości chrześcijańskie i wartości narodowe występują jako synonim słowa problem. I nigdy inaczej. W książce jest też sporo sensacyjnych odkryć: Jarecka ww. rzeźbę papieża nazywa rzekomo obrazoburczą (jeśli taka nie była – to co jest ?), ujawnia, że na Moskwę w 1941 r. szły armie Benito Mussoliniego (jak inaczej zrozumieć frazę faszyści napadli na Związek Radziecki ?), ba ! dostrzega coś, co umknęło uwadze 38 milionów rodaków (i nieznanej liczbie obserwatorów zewnętrznych), a mianowicie grasujące po kraju grupy terrorystyczne mordujące ludzi i wysadzające w powietrze gmachy publiczne (bo jak inaczej rozumieć określenie „skrajne ugrupowania” polityczne w III RP ?)

Anda Rottenberg nie ma żadnych wątpliwości, że nastroje polityczne w Europie idą w stronę faszyzacji. Podobnie ma być w kraju, i nic to, że praktycznie wszystkie agresywne zachowania w sferze politycznej dokonane były tutaj przez lewactwo. Nie ukrywam, że od 1968 r. większość moich życiowych i zawodowych wyborów miała wbudowaną swoistą polityczną membranę [s. 192]. Inaczej mówiąc, paradygmat sprzed półwiecza jest ważniejszy niż bieżący stan naszej biednej RP. Analizując wielostronne związki sztuki i polityki, Rottenberg ani na moment nie nawiązuje do żadnego z realnych problemów dzisiejszych: bezideowości polityków, manipulacji jako podstawowego narzędzia ich pracy, diabolicznej roli mediów elektronicznych w tym wszystkim.

Zapytana o źródła swojej fascynacji awangardą, Rottenberg tłumaczy: zobaczyłam z całą mocą […], że w całej historii sztuki nie ma już nic do odkrycia […] Że jedyne pole, w którym można zrobić jakiś manewr to jest sztuka współczesna […] Interesowały mnie rzeczy, które przekraczają normę. Norma mnie nudziła [ss. 50-51]. Problem w tym, że Anda Rottenberg zajmowała się zawodowo (jako urzędnik państwowy) propagowaniem „dzieł” programowo rozbijających „normę” w kraju, który dopiero co wyczołgał się z półwiecznego konwejeru nieszczęść. Najpierw zabrano nam ledwie odbudowane państwo, potem wyrżnięto praktycznie do cna elitę (również przyszłą, potencjalną), a jeszcze potem topiono w nihilistycznym bagnie. Doprawdy, „dekonstrukcja” była najmniejszą z potrzeb Polaków wydobytych z PRL.

Mariusz Korejwo

Rottenberg. Już trudno. Rozmawia Dorota Jarecka, Warszawa 2013

tytuł
tytuł

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych