BOB DYLAN w dolinie rocka. Dziś legenda gra w POLSCE

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Screenshot YouTube
Screenshot YouTube

Gdy tłumy młodzieży szaleć będą na Open’erze, ja ominę Gdynię w drodze na Słupsk i Ustkę. Między tymi miastami leży Dolina Charlotty, w której 5 lipca zaśpiewa Bob Dylan.

Niedawno kolega opisujący na tych łamach polski rynek letnich festiwali, jeden z największych z nich – właśnie Open’er – uznał za imprezę odtwórczą, która zapraszając np. Pearl Jam czy Interpol, zahacza o skansen. Nie bacząc na to, wybieram się na Festiwal Legend Rocka, już samą swą nazwą daleko bardziej zanurzony w przeszłości. Ale w tajemniczej Dolinie Charlotty po ubiegłorocznym popisie Santany liczę nie na muzealne fantomy, lecz na świeże i inspirujące wrażenia z wieczoru z Dylanem.

Nie pomnę, kiedy pierwszy raz usłyszałem to nazwisko. Możliwe, że z radia od Marka Gaszyńskiego, Witka Pogranicznego lub Piotra Kaczkowskiego. Albo z programu Maćka Zembatego, który choć pokochał Cohena, fascynował się i Dylanem. W 1969 r. słynny song Boba „Blowin’ in the Wind” (w polskiej wersji: „Odpowie ci wiatr”) zaśpiewała Maryla Rodowicz. Piosenkarka dołożyła wkrótce jeszcze jeden jego hit „The Times They Are A-Changin’” (pt. „Czas wszystko zmienia”). W 1970 r. poznała w Sopocie Joan Baez, niegdyś promotorkę Dylana i bliską mu osobę. W latach 80. Jacek Kaczmarski na motywach oryginału oparł swój pastiszowo-autoironiczny kawałek „Bob Dylan”. Mimo tych dowodów popularności w czasach PRL nie było w Polsce płyt czy koncertów amerykańskiego barda.

Nim w 1994 r. dojechał wreszcie do Warszawy, trafiłem na niego w 1987 r. Berlinie. Koncert na polanie Treptower Park mimo deszczu zgromadził ok. 100 tys. widzów. Zaczął go Roger McGuinn, dawny lider The Byrds, grupy, która w latach 60. zaistniała wykonaniami ballad Dylana. Dołączył do niego Tom Petty i jego Heartbreakers. Razem towarzyszyli potem głównemu bohaterowi.

On zaś, choć raczej melorecytował, niż śpiewał, porwał słuchaczy. Refren „Like a Rolling Stone” podchwyciła w finale cała widownia. Występ Dylana w Paryżu, jaki zaliczyłem w 1990 r., i ten w Sali Kongresowej cztery lata później nie dorównywały berlińskim odczuciom. Z dyspozycją głosową charyzmatycznego pieśniarza bywało rozmaicie, ale zawsze imponował tekstami. Nie przez przypadek zdobywca Oscara i Grammy jest laureatem Pulitzera i kandydatem do literackiego Nobla. W Dolinie Charlotty zaśpiewa „Blowin’ in the Wind” i inne evergreeny, ale czekam na znakomite piosenki z wydanego w 2012 r. albumu „Tempest”. Takie jak „Duquesne Whistle”, „Pay in Blood” czy „Early Roman Kings” – oszczędne i przenikliwe strofy o miłości, marzeniu, samotności, śmierci. Że to smutne? Dylan nigdy nie był beztroskim wesołkiem, jakich pełno dziś wszędzie. Kto ich szuka, niech jedzie na Open’er.

Adam Ciesielski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych