Flesz dnia: HUGO-BADER przeprasza, CAMERON i rurkowce, KLATA, MURRAY

Fot. YouTube
Fot. YouTube

Znany reporter przyznaje się do plagiatu (?), Janusz Kondratowicz przechodzi do wieczności, Cameron chałturzy, Bill Murray w roli zgorzkniałego weterana.

No i stało się. Jacek Hugo-Bader odniósł się do zarzutów o plagiat, jakiego miał się dopuścić w swojej najnowszej książce "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peack". Nieoczekiwanie reporter... przeprosił.

Pyta mnie znajoma w e-mailu, jak się czuję? Ma nadzieję, ze się w ogóle nie przejmuję. Jak nie przejmuję?! Rozwala mnie, jakby mi laskę dynamitu wetknęli do środka, rznie, dziurawi flaki, jak kałasznikowem. Chcę w ten sposób powiedzieć, jak bardzo jest mi przykro, że Panów Bartka Dobrocha i Przemysława Wilczyńskiego postawiłem w trudnej sytuacji, że czują się okradzeni, oszukani. Pokornie przepraszam -

czytamy w liście Hugo-Badera do "Tygodnika Powszechnego".

Reporter bagatelizuje jednak problem i własną wtopę składa na karb niestaranności.

Wasz "Tygodnik" pyta na okładce poprzedniego numeru, czy JHB popełnił plagiat? Przecież po tym słowie znaku zapytania po prostu nie widać – pisze Hugo-Bader. – Człowieka można szturchnąć, potrącić, co wcale nie znaczy, że się go uderzyło, pobiło, skatowało. Różnica polega na intensywności. Więc może nie plagiat, na litość Boską – chodzi o kilka zdań, sześć, dziewięć... Podobnych. Może to tylko nonszalancja, niechlujstwo? Albo nieświadoma inspiracja? Może poniosła mnie materia? -

zastanawia się autor "Długiego filmu o miłości".

Hugo-Bader najwyraźniej liczy na to, że sprawa rozejdzie się po kościach. Właśnie dlatego niezręczną sytuację stara się obrócić w żart:

Może przez te emocje, złą karmę, klątwę wiszącą nad moja książką od dnia, gdy ją wymyśliłem. Ja bym się nie zdziwił, gdyby platynowy meteoryt spadł z nieba i pieprznął w drukarnię, w której ją drukowano. Pisałem "Długi film o miłości" w makabrycznie trudnym okresie mojego życia, wszystko się gruchotało, co widać w książce i w wywiadach, których udzielałem na jej temat.

Ciekawe, co o tym sądzi Bartek Dobroch, którego artykuł - według ekspertyzy prawnej - miał splagiatować Hugo-Bader.


Niestety w dzisiejszym fleszu dobre informacje mieszają się z tymi smutnymi. Z pewnością do tej drugiej kategorii zalicza się wiadomość o śmierci Janusza Kondratowicza, autora największych przebojów w dziejach polskiej muzyki popularnej. Artysta stworzył takie hity jak: „Trzynastego”, „Powrócisz tu”, „Biały krzyż”, „Jaka jesteś”, „Tyle słońca w całym mieście” i „Zaopiekuj się mną”. Kondratowicz swoje wyrafinowane usługi świadczył takim artystom, jak: Czerwono-Czarni, Czerwone Gitary, No To Co, Trubadurzy, Anna Jantar, Krzysztof Klenczon, Halina Frąckowiak, Zdzisława Sośnicka, Irena Jarocka, Irena Santor, Krzysztof Krawczyk czy... uwaga, uwaga - Shazza.


Wciąż jest głośno o kontrowersyjnym spektaklu "Golgota Picnic". Tym razem w obronie teatralnej hucpy wypowiedział się znany reżyser Jan Klata. Dyrektor Teatru Starego w Krakowie stwierdził, że rolą artysty jest grzeszyć i bluźnić.

Żarliwość religijna budzi mój szacunek, natomiast nie budzi mojego szacunku próba poszturchiwania widzów, którzy próbują wejść (do teatru-red.), żeby zobaczyć coś, co chcą, a co jest niewątpliwe dziełem sztuki i interesującym spektaklem -

grzmiał na antenie TVN24 Klata.

Portal wPolityce.pl stawia słuszne pytanie, dlaczego Klata nie uprawia tychże bluźnierstw za własną kasę. Niestety próżno oczekiwać odpowiedzi. Pewnie motłoch (czyt. podatnicy) nie powinien pytać pana maestro o to, dlaczego żeruje na ich pieniądzach...


Zasmuca również James Cameron. Facet, który był prekursorem nowoczesności w kinie, dziś staje się stetryczałym dziaduniem, który ma słabość do infantylnych błyskotek. Tym razem twórca takich hitów jak "Obcy", "Titanic" czy "Avatar" postanowił spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i znaleźć się na samym... dnie. Chodzi o znajdującą się 10 994 metrów pod poziomem morza Głębię Challengera.

A może to my jesteśmy zgorzkniałymi gamoniami, którzy nie potrafią docenić niezwykłej pasji twórcy niezapomnianych dzieł kinowych? Ocenę pozostawiamy czytelnikom. Przyjmiemy ją z pokorą.

Ciekawe tylko, czy Cameron znalazł na dnie Rowu Mariańskiego rurkowce...


Pamiętacie jeszcze Billa Murraya? Tak? Nic dziwnego, w końcu takich gości się nie zapomina, nawet gdy ich twarz zapadła się na skutek wieku i trudów życia, a włosy poprószyła siwizna. Tym razem mistrza komedii możemy podziwiać w refleksyjnym filmie.

Bohaterem filmu będzie 12-latek, którego rodzice właśnie się rozwodzą. Chłopiec zaprzyjaźnia się z sąsiadem (Bill Murray), weteranem wojennym, który ma za sobą nie tylko walkę na froncie, ale i lata picia, hazardu i płatnej miłości. Mężczyzna zostaje mentorem chłopca -

relacjonuje Onet.

W obsadzie pojawiła się również Naomi Watts. Warto obejrzeć, choćby z tego ostatniego względu... Trzeba jednak uzbroić się w cierpliwość - "St. Vincent" pojawi się na ekranach kin dopiero 24 października.

gah

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych