Niepokojący, szokujący i mroczny film Alexa van Warmerdama to pierwszy od 30 lat holenderski obraz nominowany do Złotej Palmy w Cannes. Choć miejscami aspiruje on do miana moralitetu o hipokryzji holenderskiego społeczeństwa to ostatecznie okazuje się być zwykłą makabreską w lekkim metafizycznym sosem.
Trzech uzbrojonych mężczyzn z księdzem na czele urządza polowanie. Wszystko po łacińskiej Mszy Św. Ofiarą ma być dziki, zarośnięty mężczyzna, który chowa się w labiryncie podziemnych korytarzy w lesie. Uciekający niczym szczur przed napastnikami ostrzega przed nimi swoich tajemniczych towarzyszy ukrytych pod ziemią. W końcu uciekinier trafi do domu przeciętnej holenderskiej rodziny z wyższej klasy. Tam trafia na tamę w postaci młodego japiszona, producenta telewizyjnego Richarda (Jeroen Perceval) oraz jego żonę Marinę (Hadewych Minis), trójkę ich dzieci oraz niańkę. Choć początkowo odgrywa rolę niemal boskiego gościa z „Teorematu” Pier Paolo Pasoliniego, to zostaje pobity przez głowę rodziny i wyrzucony z domu. Lituje się nad nim Marina, pozwalając mu leczyć rany w domku dla ogrodnika. Nieznajomy szybko jednak zmienia oblicze i powoduje, że rodzina zostaje zaprzęgnięta w przedziwny, balansujący na granicy świata doczesnego i duchowego kołowrotek. Tak mogłaby zaczynać się antyklerykalna, lewacka agitka, o prześladowanym wyrzutku przez burżuazję prowadzoną przez księdza. Ten film idzie jednak w zupełnie inną stronę. Krótkie ujęcie duchownego z włócznią z każdą minutą filmu nabiera większego znaczenia. Choć nie ma ona wymiaru amerykańskich horrorów, gdzie człowiek w koloratce jest ostatecznym herosem, to do końca pozostaje pytanie o jego rzeczywisty udział w całym przedstawieniu. Nieznajomy zaczyna wpływać na podświadomość poszczególnych członków rodziny i kreuje ich postawy wobec siebie. W końcu zmienia oblicze by wraz ze swoją mroczną trupą otwarcie wejść w świat rodziny i go zdemolować.
Choć „Borgman” aspiruje z jednej strony do miana nowej wersji „Funny Games” Michaela Henekego, z drugiej zaś do moralitetu o hipokryzji holenderskiego społeczeństwa ( wyższość białych nad imigrantami, brak gościnności oraz trudno skrywany rasizm) to ostatecznie okazuje się być zwykłą makabreską w lekkim metafizycznym sosem. Kim bowiem jest tajemniczy uciekinier? Dlaczego wraz z kompanami mieszka pod ziemią? Co oznacza obecność zwierząt w jego otoczeniu? Postać nieznajomego jest szalenie niejednoznaczna, ale możliwa do prędkiego skategoryzowania. Wielka w tym zasługa świetnej roli Jana Bijovoeta, który potrafi być chrystologiczną postacią, by szybko zamienić się w manipulującego otoczeniem demona. Trudno „Borgmana” nie porównywać do słynnego filmu Henekego, choć nie ma one tego samego przeszywającego pesymizmu. Jednocześnie holenderski reżyser nie igra z popkulturowymi schematami, bawiąc się z postmodernistyczną opowiastkę o psychopatach.
„Borgman” mimo makabrycznego humoru jest jednak zwieszony gdzieś w próżni, między teatralną umownością a surowym realizmem. Część scen można by wyjąć z bezczelnie ironicznego kina Luca Bessona, zaś inne pasują do paradokumentalnych, ale zanurzonych z bliżej niezdefiniowanym mroku a la „Człowiek pogryzł psa”. Czy to wszystko się ostatecznie sprawdza? Miłośnicy starego, dobrego amerykańskiego kina będą rozczarowani, zaś entuzjaści udziwnień mocniej zmanierowanej Europy uznają ten film za perełkę.
Łukasz Adamski
„Borgman”, reż: Alex van Warmerdam, dystr. Galapagos
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251526-borgman-czyli-funny-games-z-nutka-metafizyki-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.