GAGARIN czyli Wałęsa w kosmosie. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Era podboju kosmosu i śmiałego patrzenia w przyszłość skończyła się tak szybko, jak się zaczęła i sama stała się przeszłością. Rosjanie uznali jednak, że postać Gagarina warto przypomnieć – na potrzeby dzisiejszej „imperialnej” narracji ten podręcznikowy dowód wyższości komunizmu nad kapitalizmem nadaje się idealnie.

Przyznać trzeba, że Parchomienko robi sporo, by wyidealizowaną historię zachodni widz przełknął w miarę bezboleśnie. Otoczkę ideologiczną komunizmu i takąż scenografię ograniczono do minimum – gwiazdami, sierpami i młotami nie epatuje się nas zanadto, a portrety Lenina i spółki rzadko ozdabiają filmowe lokacje. Wyznawany przez bohaterów ateizm to raczej, haha, kwestia własnego wyboru (zresztą, pewne mistyczne ciągoty dusza rosyjska miewała i wówczas). Zła natomiast była druga wojna światowa, kiedy to szlachetne, chłopskie radzieckie dzieci z podsmoleńskiej wsi (w tym przyszły kosmonauta) z głodu musiały okradać nieszlachetnego sąsiada-sadystę.

Trudno wycisnąć z lotu Gagarina, który w oficjalnej wersji skończył się stuprocentowym sukcesem, jakieś napięcie – półtorej godziny w całkowicie zautomatyzowanej kapsule miał spędzić siedząc i nic nie robiąc. Widzieć przez malutki wizjer też nie widział wiele. By to uatrakcyjnić, postawiono na szatkowany montaż, w którym pełno retrospekcji podanych nam niechronologicznie – a to Gagarin jako wzorowy i szczęśliwy tatuś, z żoną jak z obrazka, a to sam jako cudowne dziecko. Czasem też pokazują nam migawki z życia szefostwa decydującego o tym, kto poleci i dlaczego właśnie Gagarin. Żona akceptuje, że w niebezpieczny kosmos poleci jej mąż i ojciec dwójki dzieci, a nie jakiś, nie daj Boże, kawaler. Szkolenie przechodzi śpiewająco, a kolektywne koleżeństwo jest o wiele ważniejsze niż wyścig szczurów. Owszem, trochę rywalizacji między Gagarinem a Hermanem Titowem musi być dla dodania dramaturgii, ale Gagarin i tak okazuje się lepszy z przyczyn obiektywnych, żadnego tam parcia na szkło. Wojsko sowieckie jest obozem harcerskim w porównaniu z wojskiem amerykańskim, gdzie zazwyczaj koty niemiłosiernie katuje jakiś dowódca-sadysta – w armii radzieckiej przeciwnie, wszyscy się kochali i wspierali. Nieobca im była też demokracja, co sugeruje scena, gdy koledzy wybierają Gagarina na kosmonautę. Plusem miał być też w jego przypadku brak ślepego posłuszeństwa rozkazom i konstruktywna krytyka decyzji przełożonych. Słowem, czyste science fiction.

Wizualnie film Parchomienki nie wytrzymuje porównania z „Grawitacją” (takie podobieństwo sugeruje plakat), wygląda raczej jak wysokobudżetowy film telewizyjny albo niskobudżetowy film kinowy, którym w istocie jest. O grającym główną rolę Jarosławie Żałninie też trudno cokolwiek powiedzieć – ładnie się uśmiecha i tyle. Film miał być laurką wystawioną chlubie narodowej. A skoro laurka, to i bohater papierowy.

Niemniej, propaganda jest tu trochę cwańsza i nowocześniejsza niż czysty socrealizm. By się z niej otrząsnąć, warto obejrzeć dokument „Gagarin. Kosmiczna mistyfikacja” pokazywany na Planete. Okej, w historię Iljuszyna, takiego sowieckiego Lindbergha, który prawdopodobnie był w kosmosie parę dni przed Gagarinem, wierzyć nie trzeba... choć argumenty są niezłe, na przykład wyłapany w amerykańskiej stacji nasłuchowej odgłos bicia serca u rzekomego manekina. Ale fałsz samej radiowej transmisji „na żywo” z lotu Gagarina potwierdza syn Chruszczowa. U sowietów liczyły się tylko sukcesy, porażek nie podawano do wiadomości publicznej, by nie popsuć reklamy i morale. Niestety, historia Iljuszyna wylądowała w szufladce z teoriami spiskowymi, podobnie jak „sfałszowane” lądowanie na Księżycu, twierdzą autorzy dokumentu.

Film Parchomienki kończy się lądowaniem pierwszego kosmonauty na przysłowiowym kartoflisku i początkiem celebryckiej sławy żywego mitu. Dalsze losy prawdziwego Gagarina są właściwie ciekawsze, ale też ich ukazanie mogłoby zasiać wątpliwości u widzów. Jego śmierć w wypadku lotniczym brzmi co najmniej zastanawiająco, Gagarin był w końcu „dobrem narodowym” i nie pozwalano mu siadać nawet do symulatorów. Twórcy filmu nie wspominają też o kryzysie celebryty (popadł w pijaństwo, zdradzał żonę i, o zgrozo, napluł na Breżniewa), by nie kalać wizerunku. Hagiografia Gagarina przypomina hagiografię Wałęsy dokonaną przez Wajdę – mamy legendę, która nas rozsławia na cały świat, to się jej nie czepiajmy. Światowego celebryty się nie kala. Z tą różnicą (tak przynajmniej twierdzą twórcy wspomnianego dokumentu), że pod koniec życia Gagarin miał dość życia w fałszu i bycia propagandowym filarem komunizmu. A jak jest z Wałęsą, to wszyscy wiemy.

2/6

Gagarin, reż: Paweł Parchomienko. Dystr: Kino Świat

Sławomir Grabowski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych