Pierwszy dzień wakacji. Adamski poleca: DWA WAKACYJNE filmy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Mądre, sentymentalne, wzruszające, zabawne, magiczne- oto dwa wakacyjne filmy, które polecam wam na najbliższy dwa miesiące. Nie jest to klasyczna lista z filmami wakacyjnymi, które można znaleźć w sieci. „Najlepsze, najgorsze wakacje” i „Królowie lata” to niezależne produkcje, które różnią się od typowych hollywoodzkich letnich komedyjek.

Przypominamy recenzje dwóch filmów wydanych w Polsce na DVD.

Twórcy tej niskobudżetowej komedii grają na sentymentalizmie i kliszach. Jednak robią to w sposób wyśmienity. Film ma w sobie coś z klimatu „Juno” czy „Małej Miss”. Nie jest to przypadek bowiem twórcy napisali wcześniej scenariusz do genialnych „Spadkobierców”. Choć „Najlepsze, najgorsze wakacje” są filmem o wiele lżejszym, to widać w nim mądrość tamtego tekstu. Kolejną świetną rolę zagrał też spec od wcielania się w dziwaków Sam Rockwell.

Nat Faxon i Jim Rash zostali za scenariusz „Spadkobierców” nagrodzeni Oscarem. Ich tekst zachwycił przełamaniem schematów, niezwykłym klimatem, który podkręcił mistrz autorskiego kina Alexander Payne. Tym razem duet aktorów, których widzieliśmy w wielu epizodach znanych komedii wziął się za stworzenie film od początku do końca, również go reżyserując. I choć „Spadkobiercy” byli naznaczeni ręką twórcy „Schmidta” i „Bezdroży”, co siłą rzeczy wyniosło go na wyższą półkę, to „Najlepsze, najgorsze wakacje” gwarantują po prostu szlachetną rozrywkę. Tak jak w przypadku „Królów lata” film duetu Faxon/Rash jest zbudowany na banalnej historii. Oto do letniego kurortu przyjeżdża nastoletni Duncan (Liam James), którego matka Pam (Toni Collette) związała się z ojcem dorastającej córki Trentem (rzadki widok dramatycznej roli Steve’a Carella). Mężczyzna chce zbudować nową rodzinę, ale jednocześnie zbyt apodyktycznie bierze się za wychowanie Duncana. Nie jest to oczywiście sadystyczny Robert de Niro z „Chłopięcego Świata”, ale widać gołym okiem, że drzemie w nim jakiś rodzaj niechęci do przyszłego pasierba. Na miejscu na prawie ( oj prawie robi różnice w tym filmie!) rodzinę czeka lecząca frustrację i kompleksy siostra Trenta Betty (Allison Janney). Ona również jest matką samotnie wychowująca dwójkę dzieci. Córka kobiety zbliża się do zakompleksionego i cierpiącego z powodu odejścia ojca Duncana, ku zaskoczeniu jej koleżanek o osobowości lalek Barbie. Duncan natomiast znajduje schronienie i azyl przed „potwornymi wakacjami” w miejskim parku wodnym, gdzie pracuje zwariowany optymista Owen ( Sam Rockwell).

Fabuła „Najlepsze, najgorsze wakacje” jest prosta i przewidywalna. Pierwsza letnia miłość, szukanie akceptacji, cierpienie przez rozpad związku, przybieranie masek i oszukiwanie samego siebie- to wszystko widzieliśmy w wielu filmach i czytaliśmy na kartach popularnych powieści. Jak już jednak podkreślałem, ten film ma w sobie coś więcej. Magiczny klimat niewyróżniającego się niczym szczególnym miasteczka i świetnie nakreśleni bohaterowie ( łącznie z epizodami) powodują, że chętnie sami byśmy w tym miejscu spędzili lato. Nat Faxon i Jim Rash mają dar do wiarygodnego przedstawienia zagubionych między dorosłością, a dziecięcym infantylizmem nastolatków. Zarówno w „Spadkobiercach”, jak i w ich debiucie reżyserskim pomagają zrozumieć nam świat osoby w tym burzliwym dla każdego człowieka wieku. W tym filmie wprowadzają na dodatek interesującą postać Owena ( Sam Rockwell) . Ponad 40 letni wieczny chłopiec, zamieniający każdy problem w żart, ironię czy lekko dokuczliwy sarkazm, w pewnym momencie również zdejmuje maskę przerośniętego nastolatka. Owen staje się w pewnym momencie przewodnikiem dla szukającego ojcowskiej miłości Duncana. Chłopiec staje w końcu przed wyborem: pozostać w pięknej iluzji, wakacyjnym świecie, i sezonowym raju, czy zderzyć się z realizmem świata.**

Przed podobnym dylematem staje jego matka Pam. Porzucona dla młodszej niewiasty kobieta jest świadoma niebezpieczeństw jakie ją czekają w związku z aksamitnie władczym Trentem. Cierpi widząc brak porozumienia między jej ukochanym synem i nowym partnerem, i dostrzega jego próbę romansu z piękną przyjaciółką. Czy jednak świadoma upływającego czasu może pozwolić sobie na odtrącenie człowieka, który pragnie z nią stworzyć rodzinę? „Żyj pełnią życia. Nie idź jeszcze na kompromisy”- mówi do pragnącego uciec od rodzinnych problemów Duncana, odsłaniający swoje prawdziwe oblicze Owen. Czy ma on na myśli kompromisy, na jakie idzie Pam? "Masz czternaście lat i jesteś przekonany, że wiesz wszystko. Ale czasem robimy niektóre rzeczy ze strachu. Żeby siebie chronić" – mówi do syna płacząca matka. Wydaje się, że kompromis z samym sobą jest dewizą wielu mieszkańców tego miasta.

Nat Faxon i Jim Rash nie mają tym razem obok siebie Alexandra Payne’a więc nie przekraczają pewnej bariery dramatyzmu, pozostawiając bohaterów a określonym schemacie. Jednak szczypta goryczki nie pozwala postawić tego filmu wyłącznie obok wakacyjnych historyjek. Dzieje się tak dzięki bardzo dobrej roli Toni Collette, wyrażającej emocje głównie za pomocą gestów i mimiki oraz kolejnej podszytej smutkiem zwariowanej kreacji Sama Rockwella. Interesująco buzuje też draństwo Trenta w wykonaniu speca od płytkich komedyjek Steve’a Carella, które, tak jak w przypadku reszty bohaterów, nie zostaje ostatecznie dosłownie wyeksponowane. Nat Faxon i Jim Rash chcieli przede wszystkim opowiedzieć bezpretensjonalną i zabawną, ale mądrą historię bez typowego hollywoodzkiego ukąszenia. To im się udało w 100 procentach. Diablo Cody i Jason Reitman mogą mieć niebawem mocną konkurencję.

„Najlepsze, najgorsze wakacje”, reż: Nat Faxon i Jim Rash, dystr: Best Film


Komedia o nastolatkach uciekających z domu? Może być coś bardziej banalnego? Ten film dowodzi, że o najprostszych sprawach można opowiadać błyskotliwie i nowatorsko. Zabawny, ironiczny i pełen ciepła skromny film, który niezauważenie przemknął przez nasze kina łączy w sobie słodycz i gorycz dorastania. Dawno żaden tak pozytywnie nie nastawił mnie do życia.

Nie streszczam tego filmu bowiem każde streszczenie wypaczy jego sens. Co Wam może powiedzieć informacja, że na DVD wyszedł film o trójce nastoletnich chłopców, którzy zmęczeni swoimi rodzicami budują w środku lasu pokraczny szałas? Ja również ociągałem się by sięgnąć po prezentowany na festiwalu w Sundance obraz Jordana Vogta-Robertsa i Chrisa Galletta. Twórcy sięgają po wyeksploatowaną na wszelkie sposoby historię nastoletniego buntu, pierwszej miłości, nadopiekuńczość rodziców i wiary w magiczny świat bez zasad społecznych. Wszystko to zaś jest zatopione w klimacie małego miasteczka i na wskroś amerykańskiej hierarchii high school. Cieszę się jednak, że przełamałem swoje uprzedzenia wobec tego filmu. Dawno żaden tak pozytywnie nie nastawił mnie do życia.

Nie zobaczycie w „Królowie lata” żadnych wielkich gwiazd. Poza epizodyczną rolą Mary Lynn Rajskub ( serial „24”) czy kapitalnej roli Nicka Offerman ( pamiętny epizod w „Millerowie”) większość obsady nie wypłynęła (jeszcze?) na szerokie wody hollywoodzkiego oceanu. Jest to niewątpliwie plus, bowiem nie oceniamy tej przypowieści przez pryzmat wielkiego nazwiska, dając się porwać historii. Widać, że reżyser Voght- Roberts ma w sobie spory potencjał skoro tak poprowadził trójkę młodych aktorów, którzy nawet na chwilę nie ocierają się o sztuczność. Ciekawe jak rozwinie się przyszła kariera Nicka Robinsona, Gabriela Basso i Moisesa Ariasa. Leonardo Di Caprio też zaczynał przygodę z kinem w podobny wieku.

Ktoś napisał, że można się w „Królach lata” wręcz zakochać. Zgadzam się. Wielkie uznanie za to należy się scenarzyście Chrisie Galletta, który naszpikował prostą historię o letnim dorastaniu błyskotliwymi, ironicznymi dialogami, ciekawymi postaciami ( jeden z chłopców mógłby śmiało pojawić się w „Kochankowie z księżyca” Wesa Andersona) i magicznym, momentami onirycznym klimatem. Autor subtelnie, nie unikając sytuacyjnego humoru, pokazuje całą paletę barw dorastania. A te przykrywają w pewnym momencie najbardziej sentymentalny świat zakochanego posiadacza trądziku. Świetnie nakręcone technicznie sceny ( aż dziw bierze jak za niewielkie pieniądze można dziś dokonywać sztuczek wizualnych) beztroskiej zabawy w „tajemniczym ogrodzie” są zestawione z ciekawym obrazem różnych postaw rodziców, którzy nie mogą przyjąć do wiadomości swoich win wobec dzieci.

Twórcom filmu udało się też uniknąć pretensjonalności, co nie jest łatwe w takim rodzaju kina. Zmagania nastolatków z przeciwnościami losu w ich szałasie są potraktowane z dystansem typowym dla absurdalnych komedii, choć można wyczuć w tym pewną gorycz utraconej niewinności. Ostatnia scena pustego szałasu otoczonego dziką przyrodą przypomina finałowy zestaw ujęć z "Niebiańskiej Plaży" Dannego Boyla. Oba filmy dotykają gonitwy za czystym, utopijnym światem.Rodzice chłopców też są nakreśleni lekką ręką, i nie psują jednowymiarowością baśniowo-chłopięcej opowieści. Natomiast Gallet mimo braku moralizatorstwa przekazuje w swoim tekście „babciną mądrość”. Każdy nastolatek odnajdzie w tej historii odpowiedź na pytanie o koszt na siłę i za wcześnie poszukiwanej samodzielności. Natomiast rodzic może w ( nawet nie krzywym) zwierciadle zobaczyć jak nadmiar miłości przegrzewa niczym letnie słońce. „Królowie lata” to świetna odtrutka na bazujące na tym samym politpoprawnym ,męcząco skompresowanym pod gusta średnie rozgarniętych widzów komedii, jakie co roku zalewają świat. Mam nadzieję, że niezależny duch twórców tego filmu nie zostanie zaprzepaszczony w Hollywood.

„Królowie lata”, reż: Jordan Vogt-Roberts. Dystr: Best Film

Łukasz Adamski

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych