W służbie słowa. STRUG. LESMIAN. SOYKA. Recenzja

Podziwiam Adama Struga. Naprawdę, facet mi imponuje! Dziś każdy chce się błyskawicznie wybić, pokazać z nowym materiałem, błyszczeć w plotkarskich gazetach i takichże portalach, a jak ludziska przestaną gadać, to szybko nagrać kolejny materiał, obskoczyć znowu plotkarskie rubryki i tak w koło Wojtek... A Strug?

Na tym tle wygląda jak wariat, architekt własnej klęski. Nie bywa, nie szczerzy się, mówi tylko o tym, na czym się zna, co poniektórych irytuje ostentacyjnym katolicyzmem. Wydaje mało. A mimo to wygrywa. Występuje na rozmaitych scenach od ćwierć wieku, a pierwszą płytę sygnowaną własnym nazwiskiem nagrał dopiero w 2012 roku. Wcześniej udzielał się tylko na płytach zbierających pieśni ludowe, głównie z jego rodzinnych Kurpi ( m.in. „Requiem polskie” z dawnymi pieśniami żałobnymi, wydane na rocznicę katastrofy smoleńskiej przez Monodię, której śpiewakami są m.in. Strug i Janusz Prusinowski). Tymczasem autorski debiut pana Adama, „Adieu”, okazał się sporym sukcesem. I nie dziwota, bo to bardzo solidny album. Własne piosenki Struga do tekstów w połowie własnych, a w połowie pozostawionych przez mistrzów pióra, nie miały nic z rachityczności poezji śpiewanej. To była płyta życiowa, w każdym aspekcie. Bo teksty zahaczały i o życie erotyczne, i o wieczne. A Strug, człek niewątpliwie oczytany i łebski, nie ma w sobie nic z wymuskanego inteligencika. Dlatego slogan, którym reklamowano płytę: „Może się przy niej bawić i publiczność inteligencka, i północnopraska”, był jak najbardziej na miejscu. Siłą Adama Struga jest jego niedzisiejszość. Celebruje słowo – zarówno swoje, jak i dawnych poetów. Zanim zaczął publicznie występować z pieśniami kurpiowskimi, poświęcił kilka lat na ich poznanie, skatalogowanie i naukę odpowiedniej techniki śpiewu (skądinąd ten ludowy zaśpiew przeniósł do autorskich dokonań – co tylko przydało im oryginalności). Jest zatopiony w przeszłości, ale nie ma w tym nic z izolacji w ciepełku antykwariatu. Strug to charakterny typ, ma tak silną osobowość, że słuchacze tę jego niedzisiejszość przyjmują z całym dobrodziejstwem inwentarza. Bo twórców jest wielu, ale artystów zaledwie garstka. Strug jest artystą, bo szanuje sztukę swoją i cudzą. A płyta „Strug. Leśmian. Soyka” to na to kolejny dowód.

Cóż byłoby prostszego niż powielić formułę, nagrać klona „Adieu”? Ludzie by kupili. Sam bym pierwszy popędził do sklepu. Urok tego krążka tkwił także w ciekawych aranżach – a najważniejszym w nich instrumentem był akordeon lidera (choć on woli staroświeckie określenie „cyja”). Tymczasem na okoliczność nagrania albumu zawierającego wyłącznie teksty Bolesława Leśmiana, Strug cyję odrzucił. Został nagi ze swoim głosem i melodiami, zdał się na grę i muzyczny smak partnera w przedsięwzięciu. Odważny gest! Ale też jest to partner z najwyższej półki – sam Stanisław Soyka. Autor „Blubluli” tez ma słabość do poezji – przypomnijmy jego płyty z sonetami Szekspira i utworami Miłosza. Czy był wcześniej rozsmakowany w Leśmianie – nie wiem. Dla Adama Struga rejent z Hrubieszowa pozostaje poetą ulubionym, także ze względu na melodyjność frazy. Strug żartował nawet w którymś wywiadzie, że przy układaniu przez Leśmiana wierszy mogły grać rolę podświadome kompleksy. Leśmian stale borykał się z kłopotami finansowymi, mógł zazdrościć kolegom po piórze, którzy godzili poezję z pisaniem piosenek do kabaretów i wychodzili dzięki temu na swoje. Ciekawa teoria, mająca przełożenie na praktykę. Piosenki do słów Leśmiana Strug wykonywał na scenie od bardzo dawna. Nawet na „Adieu” sięgnął aż po cztery jego teksty! Na „Strug. Leśmian. Soyka” powtarza się tylko jeden utwór – „Tam na rzece”, diametralne zresztą odmieniony (dodajmy, że na „Adieu” wzbogacił go swoim głosem Mieczysław Szcześniak). To jest po prostu nowe przedsięwzięcie. Nowa jakość. Tylko głos Struga i liryczny, ale nie idący w efekciarstwo podkład fortepianu. Pamiętam jaki parę miesięcy temu miałem zgryz z nową płytą DagaDany, na której wiersze Janusza Różewicza gdzieś się skryły pod misternymi aranżacjami. Tu jest inaczej. Leśmian jest jedynym bohaterem krążka. Fortepian jest po to, by nadać mu śpiewności, głos – by go zinterpretować. Żadnej wartości dodanej, służba słowu i tyle. Miejscami na fortepianie gra Strug – sprawdza się. Miejscami dośpiewuje harmonię Soyka – na szczęście rezygnując ze swojej „czarnej” maniery wokalnej, która tu nijak by nie pasowała. Zdarzają się bardziej kunsztowne, nieoczywiste kompozycje jak w „Klęsce”, ale najpiękniej brzmi Leśmian w oprawie prostych, melodyjnych piosenek. „Z Dziennika I” czy „Nocą umówioną” można sobie spokojnie zagwizdać. Strug tylko dzięki intonacji prowadzi z twórczością młodopolskiego poety dialog – w „Nocą umówioną jest odpowiednio frywolny, w „Po co tyle świec nade mną” ironiczny i bezradny – jak podmiot liryczny wobec własnej śmierci. Jest też w jego głosie jakaś nutka, którą raczej wyczuwa się niż słyszy – uwielbienia dla wykonywanych tekstów. Chyba także dzięki niemu niełatwe przecież wiersze Leśmiana stają się nagle przystępne?

„Strug. Leśmian. Soyka” to płyta świetna, ale co ważniejsze w tym przypadku – autonomiczna. Można się w niej zatopić bez większego literackiego obeznania. Ja przynajmniej tak miałem. Preferuję rymy zjadliwe i satyryczne, tymczasem wyprawa w krainę Leśmianowskiej liryki była dla mnie prawdziwą przyjemnością. Wielka to eskapada, bogata w rozmaite doznania, choć trwa raptem 28 minut. Nie mnie decydować czy album stanie się klasyką, ale wszelkie warunki spełnia.

6/6

Paweł Tryba

Autor

Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej Nowa telewizja informacyjna wPolsce24. Oglądaj nas na kanale 52 telewizji naziemnej

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych