Na ekrany polskich kin wchodzi w końcu „Gdy budzą się demony” o założycielu Opus Dei. Z tej okazji prezentujemy fragment książki Łukasza Adamskiego „Bóg w Hollywood”, w której pisze on o niezwykłym filmie Rolanda Joffé. Film wchodzi na polskie ekrany dopiero 3 lata po premierze światowej. Czy wynika to ze strachu przed pozytywnym wizerunkiem zdemonizowanego „Dzieła”?
(…)
„There Be Dragons” opowiada o dziennikarzu Roberto Torresie,
prowadzącym dochodzenie w sprawie zmarłego właśnie Josemaríi
Escrivá de Balaguera. Jego ojciec, Manuel Torres, przyjaźnił się
z nim w dzieciństwie. Rozłączyła ich tak naprawdę sztywna struktura
społeczna, po tym, jak rodzina przyszłego świętego zbankrutowała
i nie była mile widziana wśród finansowej elity miasta.
Następnie przepaść między przyjaciółmi z dzieciństwa pogłębiła
krwawa wojna domowa. Jednak nie myślcie, że chodzi tu o prosty
schemat rozdzielonych przyjaciół. Obraz Rolanda Joffé, który wcześniej
zrealizował piękną religijną „Misję” z Robertem de Niro i Jeremy
Ironsem oraz wstrząsające „Pola śmierci” o Kambodży pod rządami
Pol Pota, skupia się nie tylko na przedstawieniu wyważonego obrazu
wojny domowej w Hiszpanii z lat 1936-39, ale kładzie również
nacisk na ogromną siłę wiary założyciela Opus Dei. W rozmowie
z „Catholic News Service” brytyjski reżyser przyznał, że praca nad
filmem zmieniła jego sposób myślenia o wierze i religii. „Teraz szanuję
ludzi, którzy wierzą” – powiedział i dodał, że kręgosłupem
filmu jest kwestia zbawczej siły przebaczenia. Z kolei jeden z producentów
filmu, Ignacio Gómez Sancha, przekonywał, że „to film
w 100% o humanizmie. Pokazywaliśmy go ludziom wierzącym,
ateistom, Azjatom, Amerykanom, Afrykanom i Europejczykom.
Dotknął serc wszystkich ludzi”. Trudno się nie zgodzić z twórcami.
Ten film naprawdę dotyka serc. Potrafi wzruszyć i zainspirować
do poszukiwania nie tylko prawdy kryjącej się pod lewicową
i antyfrankistowską propagandą, ale przede wszystkim Prawdy
o kondycji moralnej człowieka podczas wojny oraz zderzeniu wiary
z czystym złem. Jednak przede wszystkim wielki szacunek należy
się twórcom za próbę polemiki z bezczelnym wręcz kłamstwem na
temat Opus Dei, jakie funkcjonuje głównie w show biznesie. Kłamstwie,
które, o ironio, dzisiejsza lewica powtarza za faszystami ponoszącymi
odpowiedzialność za stworzenie czarnej legendy Opus
Dei. Zanim więc dokończę swoją myśl na temat filmu Joffé, muszę
w tym miejscu rozwiać kilka mitów dotyczących tej zupełnie unikatowej
organizacji.
(…)
Dowodem wielkości ks. Escrivy było 300 tys. pielgrzymów przybyłych na jego beatyfikację. Nie zapominajmy też, że Opus Dei jest częścią Kościoła katolickiego, który jest „świętym Kościołem grzesznych ludzi”. „Dzieło” jest tego najlepszym i najpełniejszym wyrazem. Tę wielkość pokazuje film Rolanda Joffé.
Przepraszam za
ten przydługi fragment o „Dziele” w książce o popkulturze. Jednak
skala szaleńczego ataku ludzi kina na organizację jest tak wielka, że
należało wyjaśnić pewne kwestie pojawiające się w kontekście filmu
Gdy budzą się demony. Film Joffé jest tak istotny dla percepcji
Kościoła przez ludzi wychowanych na popkulturze, gdyż w nowoczesny
sposób nie tyle polemizuje z mitami wokół „Dzieła”, ile po
prostu stara się świadectwem uderzać w czarną legendę. Wielu konserwatywnych
widzów i krytyków filmowych zwracało uwagę, że
film ma mocno antykomunistyczny wydźwięk, co w nastawionym
lewicowo Hollywood nie jest zbyt popularne. To prawda. Widać
to dobrze m.in. we wstrząsającej scenie egzekucji duchownych czy
obrazie brutalnego potraktowania w metrze samego Escrivy, którego
z opresji ratuje motorniczy. Scena szyderstwa z duchownego,
plucia na niego, szturchania z pewnością spodobałaby się „młodym
wykształconym spod krzyża” na Krakowskim Przedmieściu
czy hiszpańskiemu tłumowi, który protestował przeciwko wizycie
Benedykta XVI w ich kraju. Wojna domowa w Hiszpanii i rządy
Franco są jednym z najbardziej zakłamanych okresów w historii XX
wieku. Tę propagandę można porównać chyba tylko z kłamstwami
na temat Piusa XII czy Rewolucji Francuskiej. Wynika to oczywiście
nie tylko z mitów stworzonych przez wielkich światowych artystów,
takich jak Ernest Hemingway czy Pablo Picasso, ale również
ignorancji historycznej coraz większej liczby ludzi. W pojęciu większości
Amerykanów czy Europejczyków wojna w Hiszpanii w latach
1936-39 jawi się jako starcie postępowych, liberalno-lewicowych
sił z faszystami wspieranymi przez Hitlera. Nikt dziś nie pamięta,
że führer znienawidził Franco, który nie zgodził się pomóc mu
w czasie II wojny światowej, a sam Franco (mimo swojego antysemityzmu)
uratował ogromną liczbę Żydów przed pewną śmiercią.
Gdyby nie Franco, bolszewicy zajęliby Europę od zachodu i dziś
Europa miałaby inny kolor. Jednak nie uderzenie w tę narrację jest
najważniejsze w obrazie Joffé. „There Be Dragons” to głównie ukazanie
postawy prawdziwego żołnierza Chrystusa, który na każdym
kroku zło zwycięża dobrem. Oglądając ciepło ekranowego Escrivy
w wykonaniu Charliego Coxa, jego głęboką, czystą wiarę, można
bardzo szybko zapomnieć o czarnym wizerunku ludzi w koloratkach
w hollywoodzkim kinie. Szczególnie, że wytrawny reżyser,
jakim jest Joffé, nie bombarduje widza tanim sentymentalizmem
i niepotrzebnym patosem. „Święci są ludźmi. To właśnie bycie ludźmi
powoduje, że stają się świętymi” – mówił przed premierą reżyser,
który utrzymuje, że jego film pokazuje, iż „Boga można odnaleźć
każdego dnia, nawet podczas wojny”. Trudno o przesłanie bliższe
„Dziełu Bożemu”. Filmowy Escrivá jest prawdziwym odbiciem Jezusa
– skromnym, łagodnym, ale jednocześnie odważnym i silnym
facetem, który miłością pokonuje demona nie tylko w komunistach,
ale również w duszy swojego przyjaciela z dzieciństwa, który stanął
po drugiej stronie barykady. Jednak nie tylko on szuka Boga. Również
jego przyjaciel z dzieciństwa, Manolo, który był faszystowskim
szpiegiem w armii komunistów, na łożu śmierci skierował swoje
serce w stronę Jezusa. Jego nawrócenie również jest bardzo mocną
stroną filmu. Szczególnie, że rolę zagrał znany z „American Beauty”.
Wes Bentley, który w swoim życiu również doświadczył nawrócenia,
właśnie po udziale w filmie Gdy budzą się demony. Przyznaje,
że dzięki roli Manolo zwrócił swoje serce ponownie w stronę chrześcijaństwa.
Aktor przez cztery lata walczył z uzależnieniem od alkoholu
i narkotyków i, jak sam przyznaje, to dzięki Jezusowi wyszedł
z nałogu. Jego wiara pogłębiła się gdy grał scenę, w której Manolo
prosi o wybaczenie. „Jeżeli musimy wybaczyć komuś coś, co spowodowało
nasz wielki ból, to wiemy, że kosztem tego wybaczenia jest
wielka wewnętrzna walka, którą toczymy. Jednak to jest właśnie
chrześcijańskie przesłanie i ta ciężka walka jest tego warta” – przekonywał
Joffé w wywiadzie dla „The Christian Post”.
Trudno o lepszy przykład katolickiego przesłania w dobie zasiadania na Tronie Piotrowym tak bliskiej uciśnionym osoby, jak papież Franciszek. Legendarny biskup Fulton J. Sheen powiedział kiedyś, że tak naprawdę trudno jest znaleźć ludzi, którzy nienawidzą Kościół katolicki, bowiem większość z nich nienawidzi „coś”, co wydaje im się być Kościołem katolickim. Gdy budzą się demony może stanie się kiedyś dziełem, które spowoduje, że lewicowi kinomani zdadzą sobie sprawę, iż nienawidzą coś, co tylko wydaje im się chrystusowym dziełem.
Gdy budzą się demony to najlepszy portret duchownych w kinie ostatnich lat. Pisałem już o klasycznym filmie Alfreda Hitchcocka Wyznaję, w którym jak w soczewce skupia się wizerunek księdza prezentowany w kinie hollywoodzkim. Takich duchownych, szczególnie w kinie lat 50-tych, jest wielu.
(…)
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251296-gdy-budza-sie-demony-w-polskich-kinach-kto-sie-boi-filmu-o-opus-dei?wersja=mobilna
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.