PHILIPA K. DICKA Koloniści i wariaci RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Dawno, dawno temu, w 1968 roku ukazały się u nas „Opowieści o pilocie Pirxie” i dla polskich czytelników była to rewolucja w SF – zamiast dumnych kosmonautów i naukowców-specjalistów przeciętniak Pirx jako swego rodzaju Kowalski w szwankującej rakiecie był sporym złamaniem konwencji. Dick w „Marsjańskim poślizgu w czasie” już w 1962 roku zaludnił Marsa przyszłości głównie nieudacznikami lub cwaniakami. Więcej, pionierzy terraformujący planetę bywają u niego chorzy psychicznie, czasem żyjąc w świecie własnych urojeń albo, co u Dicka możliwe, w świecie urojeń cudzych. A nawet ci zdrowsi są tak neurotyczni, jakby zostali wzięci prosto z filmów Woody’ego Allena a nie z SF.

W świecie tej powieści, obdarzonej co prawda słabiutkim tytułem (chyba dla niepoznaki, by niewtajemniczeni uznali ją za kolejną bzdurę SF), w odległej przyszłości roku 1994 powstają na Czerwonej Planecie kolonie zależne od wody z, a jakże, marsjańskich kanałów, dawno temu zbudowanych przez wymierających obecnie tubylców-Marborygenów. Pieczę nad kanałami sprawuje biurokratyczne i dążące do jak największej hegemonii ONZ, a jedną z ważniejszych organizacji jest tu Związek Hydraulików. Yee, obrotny Chińczyk, prowadzi świetnie prosperujący warsztat naprawczy, w szkołach uczą automaty typu Tomasz Edison czy Winston Churchill. W osiedlu Nowy Izrael (jego mieszkańcy też są przedsiębiorczy i sami sobie wykopali kanał) znajduje się ośrodek dla psychicznie chorych, a marsjańskie dzieci, „nowi ludzie” mają skłonności do pustelnictwa i autyzmu. Na Marsa dybią też komuniści z Rosji i Węgier czy spekulanci gruntami, a ONZ planuje zbudować tu gigantyczne miasto celem zachęcenia kolonistów. Słowem, taka pionierska Ameryka czy Australia niezbyt chętna centralnemu (ziemskiemu) zarządzaniu, choć uspołeczniona na szczeblu lokalnym. Technikalia są zabawne z naszej perspektywy – z jednej strony koloniści palą w atomowych kominkach i jeżdżą diunobusami, z drugiej – korzystają z siermiężnych dyktafonów ze szpulami taśm. Owe automaty uczące też są zresztą „taśmowe”.

Na takim tle rozgrywa Dick intrygę, którą sam ocenił potem (po przeczytaniu w 1976 roku) jako dość kiepską. Cóż, samemu Dickowi zdarzało się popełniać o wiele gorsze, ale w końcu nie za te głównonurtowe wątki obyczajowe (zdrady małżeńskie czy konflikty pracownicze) go cenimy. Raczej za „odsłanianie podstawowej struktury rzeczywistości”, „spoin wszechświata” i oszałamiające spekulacje na temat natury człowieka, Boga czy czasu.

Dick był wówczas zapewne świeżo po lekturze książek o schizofrenii i o różnych plemionach pierwotnych. Wykoncypował więc, zgodnie z duchem czasu, wspólny mianownik osobowości „schizofrenicznej” i „autochtonicznej” – nieprzypadkowo „ludzie zachodu” czyli koloniści, i jednych i drugich nie rozumieją, sądząc, że żyją oni w innej, „niekompatybilnej” rzeczywistości. Autystyczny chłopiec, Manfred Steiner potrafi nawiązać więź wyłącznie z autochtonami-Marborygenami, podobnie jak on żyjącymi w innym świecie… a może czasie. Żaden „zachodni” zakład opieki psychiatrycznej nie może mu pomóc. Cóż, fascynacja różnymi odmiennymi stanami świadomości czy „nieskażoną pierwotnością” to w końcu nieodłączne elementy poszukiwań pokolenia hippisów stojących w tamtych latach w poczekalni. O narkotykach, też w przypadku Dicka, nie wspominając.

Niewykluczone, że sam Dick cierpiał na schizofrenię paranoidalną (co sugeruje Rafał Kosik we wstępie). Wyczuwalne jest w powieści zarazem przerażenie, jak i fascynacja takimi wizjami. Z jednej strony życie w świecie własnej jaźni to niedostrzeganie innych osób i zachodzących w świecie zmian (z ust bohatera, byłego schizofrenika, Jacka Bohlena, pada nawet oskarżenie „automatów uczących” o takie sztuczne przygotowywanie do zmieniającego się świata). Wizje przyszłości Manfreda Steinera, w której nie czeka nic poza śmiercią i rozkładem, są dość przerażające (entropię zdaje się w nich uosabiać niejaki ścierw) i zapowiadają najlepsze momenty z np. „Ubika”. Z drugiej strony, taki, „aczasowy”, odmienny stan umysłu być może otwiera furtkę na prawdziwą rzeczywistość, umożliwiając widzenie przyszłości czy wspólnotę z tubylcami-Marborygenami. Co jest rzeczywiste, kto tu jest wariatem – w taką konfuzję wpędza nas po raz kolejny Dick.

Sławomir Grabowski

tytuł
tytuł

Philip K. Dick, Marsjański poślizg w czasie (Martian Time-Slip) Tłum. Mirosław P. Jabłoński. REBIS, Poznań 2014

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych