SEKRETNE ŻYCIE WALTERA MITTY. Fantazje w głowie Stillera. RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Materiały prasowe
Materiały prasowe

Powieść Jamesa Thurbera „Sekretne życie Waltera Mitty” była już przenoszona na ekran w 1947 roku, teraz jej swobodnej i uwspółcześnionej adaptacji dokonał Ben Stiller, który zagrał w nim główną rolę. Tytułowy Walter Mitty jest szeregowym i odrobinę sierotowatym pracownikiem magazynu „Life”, gdzie zajmuje się wywoływaniem negatywów fotograficznych. Niebawem ma ukazać się ostatni numer magazynu w wersji papierowej, a czasopismo przenieść się do sieci (co zresztą nastąpiło w rzeczywistości w 2007 roku), zatem ostatnia okładka ma być jego fotograficzną kwintesencją. Fotograf, przebywający akurat gdzieś na końcu świata Sean O'Connell (Sean Penn) już ma nawet odpowiednie zdjęcie gotowe i wysłał negatyw do redakcji, ale ten się gdzieś pechowo zawieruszył... Zniknął też sam fotograf, więc w jego poszukiwaniu nasz bohater uda się na Grenlandię, Islandię i w Himalaje. Brak zdjęcia może też oznaczać brak pracy, ponieważ nowy bezduszny urzędnik (Adam Scott) zamierza dokonać znaczącej redukcji etatów. O poderwaniu atrakcyjnej koleżanki z pracy, Cheryl (Kristen Wiig) również wówczas będzie można zapomnieć...

Co najważniejsze – pozbawiony siły przebicia Walter w ramach psychicznej kompensacji „odlatuje”, czyli wpada w stupor i imaginuje sobie, jak to dokonuje czynów superbohaterskich, wynosi dzieci z pożaru, odcina się genialnymi ripostami na złośliwości, koncertowo podrywa kobiety i tworzy wiekopomne dzieła sztuki (jedną z lepszych takich „fantazji” jest ta zaczerpnięta z „Ciekawego przypadku Benjamina Buttona”). Wizualizacje owych fantazji są niesamowite – krótkie sekwencje naprawdę robią wrażenie, nie powstydziłby się ich najnowszy film o jakimś superbohaterze. Ale sami twórcy nie chcieli zrobić pochwały fantazji, tylko pochwałę odważnego stawiania czoła rzeczywistości – stąd owa wyprawa Waltera do Europy w poszukiwaniu sensu, dla której znalezienie fotografa jest fabularnym pretekstem. A choć i Islandia, i Afganistan z amerykańskiej perspektywy wyglądają jak pełne brodatych freaków zadupie, szybko tubylcy okazują się sympatyczni, a piękno krajobrazów oszałamiające nawet wtedy, gdy jest pozbawione (no, prawie) wsparcia efektów specjalnych.

Ów „prawdziwy świat” jest co prawda pokazany przepięknie (krajobrazy Islandii czy Himalajów bronią się same), ale problem z tym, że zarazem w sposób zanadto wyidealizowany, jakby rodem z broszury reklamowej biura podróży czy ekskluzywnego magazynu fotograficznego. Film wygląda nie tylko jak kolorowa reklama magazynu „Life”, ale dosłownie jak reklama „życia” – staw mu czoła, a same wpadnie w ręce. Miło, ale specjalnie odkrywcze to nie jest. A w filmie, co gorsza, niezbyt wiarygodne, ponieważ niewiarygodne są kolejne próby, „zadania”, które los, pardon, scenarzysta stawia Walterowi na drodze. Rzeczywistość stawia mu zerowy opór – tropy wpadają bohaterowi przed nos same, rekin pływający obok okazuje się jaroszem, a przedmioty omyłkowo wyrzucone do śmietnika zostają cudownie ocalone. Trudno uwierzyć, że nasz bohater-niezdara staje się w trymiga mistrzem survivalu, a będąc czterdziestolatkiem zasuwa na deskorolce tak, że pewnemu dziesięciolatkowi opada szczęka. Wystarczyło, że „zechciał”, przełamał się, a rzeczywistość sama się dostosowała. Wówczas ułoży mu się wszystko – wiszący w powietrzu romans wreszcie zaowocuje, a z pracy go nie wyrzucą, doceniając wieloletnie poświęcenie. Początkowo posądzałem film o jakąś antykorporacyjną wymowę – okazało się, że niesłusznie, od korporacji jest coś znacznie gorszego – korporacja, która zwalnia wieloletnich pracowników (ale i taka może w przejawie wielkoduszności zmienić zdanie). Bardzo to amerykańskie przekonanie – brak odwagi i siły przebicia jest grzechem największym, a pozbycie się jej gwarantuje automatycznie sukces.

Ciekawszy jest, również oparty na motywie podróży film „Droga życia” Emilio Esteveza – tam wędrówka bohatera była otwarciem się na nieprzewidziane okoliczności, że o zwykłej „mistyce podróży” nie wspominając, a napotkane osoby nie były tak komiksowo jednoznaczne. W tamtym filmie podróż zaowocowała raczej pokorą niż dumą, a świat nie posłużył tylko jako materiał do fajnych zdjęć i opowiadania na fejsie o własnych survivalowych sukcesach. Nie wykluczam jednak, że „Sekretne życie...” może mieć pewną wartość terapeutyczną, ponieważ przesłanie rodem z poradników motywacyjnych podane jest tu w wyjątkowo atrakcyjnej formie. Mam jednak za zabawny paradoks, że krytykując „fantazjowanie” twórcy zaserwowali nam jeszcze większą fantazję.

Jeszcze jedno – czasem klasyfikuje się film Bena Stillera jako fantastykę, co mam za duży błąd. Fantazje, nieważne jak wizualizowane, na modłę Matrixa czy Supermana, dzieją się tutaj wyłącznie w głowie bohatera i są jego subiektywnym przeżyciem.

Sławomir Grabowski

Sekretne życie Waltera Mitty, reż: Ben Stiller. Dystr: Imperial - Cinepix

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych