„Holocaust F” Cezarego Zbierzchowskiego to bodaj najważniejsza rodzima powieść hard SF z 2013 roku. Wśród rzeszy horrorów, fantasy, horrorów, steampunku i mixów wszelakich porządna naukowa hard SF to rzadkość, trudno na poważnie ścigać się z Lemem czy z Dukajem w tej samej kategorii wagowej. Wymyślanie wizji świata postludzkiego nie będących ani westernową space operą ani cyberpunkiem jest zadaniem okrutnie ambitnym i rzadko satysfakcjonującym. Chociaż często ciekawsze są ambitne porażki niż sukces na utartym szlaku.
Powieść Zbierzchowskiego bynajmniej porażką nie jest, a ilość pomysłów jest co najmniej satysfakcjonująca, choć poskładana z nich całość wygląda trochę chwiejnie. Buduje autor wyrafinowane uniwersum – futur-neverland Ramma, łączy fantastykę postapokaliptyczną z posthumanistyczną i militarną, po czym ubarwia to wszystko dickowską metafizyką (boski pierwiastek-plazmat) i dodaje meta-wszechświat, łącząc z innymi uniwersami o zmiennych stałych fizycznych. Wszechświat „Holocaustu F” tożsamy jest też ze światem z wcześniejszego zbioru opowiadań „Requiem dla lalek” – warto się z nim zapoznać przed lekturą powieści, opowiadania stanowią właściwie jej prolog.
Jak wyglądają spekulacje na temat czekających rzekomo w poczekalni postludzi? Ot, żyją już sobie oni kilkaset lat, zmieniają własne ciała na syntetyczne czy „zresetowane” jak rękawiczki. Zresztą, nie tylko ciała, ale i mózgi – „mieszkania” dla osobowości – nie muszą być tradycyjnie białkowe, mogą być natomiast… żelowe. Jeśli poddałeś się kosztownej operacji i zostałeś „cradlerem”, można twoją osobowość w specjalnej „mózgowej kołysce” przenieść do innego ciała, zgon nie ma znaczenia. Bohater, Franciszek Elias, niejednokrotnie zmienia nie tylko ciała, ale i „domy duszy”, dokonując transferów osobowości, jego świadomość odwiedzi też przestrzenie czysto wirtualne czy wnętrze pewnego cyborga militarnego. Może, nie popadając w sprzeczność, mówić, że znowu natknął się na swoje zwłoki. Niemniej śmierci i towarzyszącego jej mroku wciąż się posthumusy boją i tak samo jak bohaterowie „Zmierzchu” chcą oddalić jej perspektywę w nieskończoność. Cóż – kołyskę można uszkodzić, transfer może się nie udać. No i lęk największy – śmierć czy zanik tożsamości czy osobowości, która przestała być czymś fundamentalnym. Może już nie żyję? Może moja kopia się zmutowała, może moje wspomnienia są fałszywe, może sam sobie nakazałem wykasować kawałek traumatycznego doznania? Tożsamość można też rozmyć poprzez zanurzenie się w sieci plików P2P i przeżywanie wszystkimi zmysłami obcych przeżyć. „Zawiruszenie” sieci z popodłączanymi do niej biozłączami ludźmi będzie zresztą przyczyną swoistej apokalipsy i okazją do dłuuugich opisów walk androidów z wampirami (czyli tymi zainfekowanymi).
Niezła jest próba oddania w pierwszoosobowej narracji przeżyć takiego postludzkiego bytu, mającego wątpliwości co do własnego „ja”, umierającego i poddawanego kolejnym transferom, skutkującym zaburzoną czy zmienioną percepcją. Czasem z dodatkową osobowością podrzędną bądź przebijającą się starszym „kimś”, na kogo się akurat „nałożyła” nasza. Bycie „ja” zostanie przez technologię zakwestionowane, wcale nie ku uciesze zainteresowanych – umysłowej kolektywizacji boją się oni jak diabeł święconej wody.
Pytanie, czy taka „wytnij/wklej” postludzka osobowość transferowa jest tożsama z oryginałem, wciąż pozostaje nierozstrzygnięte. No i co z duszą ? Jeśli po chrześcijańsku uznać jej istnienie, cały ten pomysł technologicznych „wędrówek dusz” nie ma większego sensu. Związek duszy z ciałem (mózgiem) jest jednak głębszy (nierozerwalny?) i sądzę za Lechem Jęczmykiem, że okaże się to takim samym absurdem jak monstrum Frankensteina. Choć koncept „zatrzymania” duszy/osobowości w „mózgowej kołysce” wydaje się rozwiązaniem problemu. Albo jego ominięciem.
Autor przemawia do nas z pozycji wyższej niż zwykła popkultura. Jeśli aluzje i cytaty – to z Thoreau lub Zbigniewa Herberta. Cały zresztą stosunek do popkultury jest raczej pogardliwy, podobnie jak u Lema czy Legutki – to generalnie „kretynizmy dla mas”. Oczywiście ogłupia popkultura cukierkowa, „lizanie loda przez szybę”, czyli przysłowiowe telenowele dla kucharek z obowiązkowym happy endem (zabawne, że happy end we własnych wspomnieniach jest dla bohatera dowodem na ich fałszywość). Ale nie tyko – również jej antyteza, czyli klasyczny „seks i przemoc”, teraz gore i BDSM, a w przyszłości możliwość rozkoszowania się tym wszystkimi zmysłami. Iście fatalistyczna to wizja – nie ma tu i nie będzie stanu pośredniego?
Inne dywagacje na temat przyszłości już jakoś specjalnie oryginalne nie są. Rządy korporacji, ale, o dziwo, „w tym całym bajzlu gospodarka ma się dobrze”. Skoro sieciowa wspólnotowość umożliwiła „bycie każdym”, to tożsamości narodowe i płciowe odeszły do lamusa (nie byłbym tego taki pewien). Za to faszyści mają się dobrze, tylko że teraz zabawiają się sadystycznie z… androidami, których „status prawny pozostaje niejasny”. Po wpadkach koncernów farmaceutycznych ludzie powrócą do coraz dziwniejszej metod medycyny naturalnej czy alternatywnej (zdaje się, że już to zrobili).
Autor kombinuje też z metafizyką, choć Bóg tu jest sprowadzony do scjentystycznych pojęć. Ludzie obdarzeni plazmatem – boskim pierwiastkiem – umożliwiali ludzkości postęp technologiczny (!), teraz Bóg odszedł i nastąpiła apokalipsa, „porwanie sprawiedliwych” i zastój, niemiej powtórne przyjście nastąpi, połączone z pojedynkiem z „anty-plazmatem”. Religijne pojęcia i dogmaty przerobione zostały na scjentystyczną modłę a’la SF. Przyznam, że trochę mi się ta odgrzana wiara w scjentyzm nie podoba. Cóż, trudno w XXI wieku o taki klasyczny, mechanistyczny obraz świata, bo ten czasem igra z prawdopodobieństwem i zezwala na cuda. Skoro tak, kombinują twórcy SF, to je też trzeba zracjonalizować na wyższym poziomie, wprowadzając inne siły odpowiedzialne za inne fizyki, inne geometrie, inne prawdopodobieństwo. W ten sposób tajemnica została (pozornie) oswojona i zracjonalizowana. Cuda? E, to tylko jakieś ustrojstwo z innej planety czy innego wymiaru. Gdy się dowiaduję, że ktoś wygrał w Totka dwa razy pod rząd, to sam się zastanawiam, czy nie znalazł się w jakimś bąblu czasoprzestrzennym z innego wymiaru… W „Requiem dla lalek” znalazło się opowiadanie „Moneta”, bardzo dobrze przyjęte przez czytelników i będące czytelnym sprzeciwem wobec eutanazji. Po lekturze „Holocaustu F” mam wrażenie, że autor przestraszył się takiej prostej moralistyki i chce raczej namieszać czytelnikom w głowach, zakwestionować prostą etykę, oszałamiając pytaniami typu „jeśli dobro jest nieodróżnialne od zła, to po czym je poznać”. Kwestionuje też jakąś „kosmiczną” moralność homo sapiens – „mózgi białkowe” są dla wszechświata największym zagrożeniem i grożą katastrofą. Zatem eutanazja całej ludzkości nie byłaby już takim złym rozwiązaniem…
Cezary Zbierzchowski, Holocaust F. Powergraph, Warszawa 2013.
Sławomir Grabowski
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/251114-holokaust-f-z-kolyski-az-za-grob-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.