WIELKIE PIĘKNO czyli Słodkie Życie XXI wieku. RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Screenshot
Screenshot

Epizodyczny monolog, filmowy esej z licznymi dygresjami i orgia przepięknych obrazów. Ten film to hołd oddany maestro Felliniemu, magii wiecznego miasta oraz włoskiej duszy. Sorrentino podaje nam na tacy czyste i nieskazitelne filmowe piękno, opowiadając paradoksalnie o goryczy i brzydocie. Dawno żaden tak artystycznie niezależny i autorski film nie zdobył Oscara.

W nominowanym w tym roku do 10 Oscarów filmie „American Hustle” jest scena, w której bohater dowodzi, że idealna, trudna do poznania przez znawców sztuki kopia obrazu mistrza powinna być uznana również za arcydzieło. Miałem tą scenę w głowie, oglądając „Wielkie Piękno” Paolo Sorrentino, który zdobył w tym roku Oscara za najlepszy film zagraniczny. Trudno nawet film streszczać bowiem jest to zbiór epizodów z życia 65 letniego hedonisty, stuprocentowego Włocha, który okrzyk „dolce vitea!” wyssał wraz z mlekiem matki. Sorrentino ma swój specyficzny i autorski styl opowiadania. Zarówno „Boski” o demiurgu włoskiej polityki Giulio Andreottim, jak i „Wszystkie odloty Cheyenne’a” z Seanem Pennem uciekały przed klamrami kina zarówno europejskiego, jak i hollywoodzkiego. Oba najsłynniejsze filmy włoskiego artysty były jednak poprowadzone według ( ogólnie ujmując) klasycznego schematu. „Wielkie piękno” to film zupełnie od nich różny. Epizodyczny monolog, filmowy esej z licznymi dygresjami, orgia przepięknych obrazów i fascynujących postaci przemykających przez ekran jak w kinie maestro światowego kina Federico Felliniego. To jest właśnie kwintesencja dzieła Sorrentino.

Czy reżyser celowo wszedł w buty maetro? Czy wpisanie się w bezpośrednią kontynuację „Słodkiego Życia” Felliniego to jedynie zaskakująco skuteczna nonszalancja, czy może Sorrentino subtelnie polemizuje też z najsłynniejszym filmem Felliniego, wiedząc, że pewnymi elementami wygra swoją pozycję obok swojego idola? Jakakolwiek była jego motywacja, to trzeba przyznać, że jest ona wyrazem niebywałej odwagi. To mogła być katastrofa. A wyszła perełka. Historia przemierzającego Rzym- miasta złożonego, podstępnie uzależniającego i niebezpiecznego ( znamienna scena umierającego na zawał japońskiego turysty fotografującego piękno Rzymu) podstarzałego dziennikarza i pisarza Jepa jest na pierwszy rzut oka znajoma. Jednak od samego początku Sorrentino umiejętnie balansuje na granicy naśladownictwa, odchodząc błyskotliwie od jednoznacznych skojarzeń. Skoro narracja filmu przypomina „8 i pół” to nie może być mowy o jednak linearności „Słodkiego Życia”. Choć podskórnie wiemy, że dostaniemy słodko-gorzką, ocierającą się o sentymentalizm opowieść „króla życia”, którego królestwo powoli zanika, to równocześnie odpływamy z hollywoodzkim rozmachem włoskiego filmu. Otwierająca film scena imprezy w niczym nie ustępuje rozdętym wizją Baza Luhrmanna z „Wielkiego Gatsbiego”. Ba, zmieszanie jej z „przewodnikiem po Rzymie” może stanowić zupełnie oddzielny filmowy fresk, podziwiany jako wybitny film krótkometrażowy. To co Fellini oddał w długim „Rzymie”, tutaj dostajemy w ciągu paru minut. Jednak mimo kilku dekad jakie upłynęły między obiema wizjami, jedno pozostaje niezmienione. Piękno Rzymu w zestawieniu z brzydotą ludzkich cech, charakterów i czynów jest takie samo za czasów Marcello Mastroianniego jak i Toniego Servillo ( kolejna po „Boskim” genialna rola).

tytuł
tytuł

Jednak ten film to coś więcej niż wieczna niczym Rzym impreza. Choć Sorrentino chętnie rwie wątki, wprowadza w niespodziewanych miejscach poetyckie wizje, zbliża się do granicy kiczu, przerysowuje i tasuje emocje bohaterów, to ma do powiedzenia coś nam bliskiego, choć trudnego do prostego zdefiniowania. Zblazowany i cyniczny Jep to nie tylko salonowy lew w mieście, które żyje dzięki turystom i duchom dawnych elit. Jego mizantropia i mizoginizm wyśmiewającego marksistowskie brednie przyjaciółki ma również swoje przyczyny. Człowiek, który bezowocnie szuka piękna doskonałego mieszka przecież w mieście doskonale pięknym. Czy jednak to miasto, będące kwintesencją włoskości, nie zostało skąpane w banalnym hedonizmie i nonsensie? A czy ono nie jest wyrazem duszy przebrzmiałej gwiazdy, której zostało bawienie się w salonowego Talleyranda?

Choć Sorrentino nie sprowadza swojej opowieści do traktatu o rozczarowaniu, to jednak w jednej scenie proponuje niemal tektoniczny wstrząs emocjonalny. Czy jednak jest on trwały? Czy może zberlusconizowany Rzym, zatopiona w botoksie stolica dekadencji sam ginie pod ciężarem własnego piękna, które zabiło japońskiego turystę? To zasadne pytanie, bowiem świat Sorrentino jest jednak daleki od świata Felliniego, który radość potrafił znaleźć nawet w ofierze „La Strady”. U twórcy „Boskiego” goryczy jest znacznie więcej. Nawet jeżeli jest ona wpisana w lekko surrealistyczny, szalony obraz wiecznej imprezy, która prędzej czy później odsłoni brzydotę. Znak czasów?

To nie jest film dla każdego. Może odrzucić i najzwyczajniej w świecie znudzić. Jeżeli jednak zaakceptujemy język Sorrentino i damy się zaprosić na ten tour po Rzymie, to nigdy już nie spojrzymy na to miast w taki sam sposób. Warto udać się podróż z Sorrentino, który przypomina, że sztuka wciąż dowodzi, iż istnieje coś więcej niż nicość.

Łukasz Adamski

„Wielkie Piękno”, reż: Paolo Sorrentino, dystr: Galapagos

tytuł
tytuł

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych