PAWEŁ KONJO KONNAK. Karnawał profuzji. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Paweł Konjo Konnak to znana osobowość polskiego podziemia i nadziemia artystycznego. Związany z trójmiejskim Totartem, który był w latach 80. prawdziwą – jak sami twórcy o nim mówili – ariegardą polskiej kultury. A tak de facto był on awangardą, czerpiącą garściami z futurystów i punkowej bezczelności. Na rynku ukazały się już dwie pozycje poświęcone ogólnie pojętej alternatywy artowej Gdańska i Gdyni. Mowa tu o „Artystach, wariatach, anarchistach” napisanych przez Konnaka wspólnie z Krzysztofem Skibą i Jarosławem Janiszewskim, oraz o „Gangrenie”, tym razem stworzonej przez samego Konja. Dwie poprzednie książki dotyczyły lat 80., natomiast „Karnawał profuzji” wkracza w szalone lata 90., po transformacji ustrojowej, gdy w miejsce siermiężnego komunizmu pojawił się równie siermiężny mafijny kapitalizm z wąsami i łóżkiem polowym. Trzeba przyznać, że edytorsko opracowanie to przygotowane jest wzorowo; to znowu ogromny tom zawierający setki zdjęć, skanów fanzinów i przede wszystkim intrygującą treść.

Natomiast w miarę obcowania z tym tomiszczem, ciężkim niczym cegła z Nowej Huty, pojawia się pewien zgrzyt. I nie jestem do końca pewien, czy jest on winą autora i prezentowanych przez niego treści, czy samej idei Totartu, która – jak każda awangarda – zestarzała się i coraz mniej pasowała do nowych czasów. Przyznać trzeba, że niektóre akcje opisane w poprzednich tomach budzą do tej pory zdumienie i wydają się wciąż obrazoburcze oraz absurdalnie nonsensowne. Anarchiczne prowokacje w środku smutnego reżimu Jaruzelskiego jawiły się niczym łyk ożywczej wody na pustyni. Albo raczej wody z czymś jeszcze. Wprowadzały one do tej ponurej jak myśli komunisty z Komitetu Centralnego rzeczywistości jakiś ładunek groteski, która miała wielką nośną siłę i demontowała system w umysłach ludzi, którym mogło się wydawać, że PZPR będzie rządzić wiecznie. Paweł Konnak opisuje moment, gdy na chwilę skończyła się historia i nagle można było już wszystko. Cenzura, ta oficjalna, upadła i wielu ludzi zachłysnęło się wolnością.

„Karnawał profuzji” jest opisem komercjalizowania się działalności Konja, który z niszowego artysty – performera stał się profesjonalnym showmanem współpracującym z najbardziej znanymi gwiazdami polskiej estrady. Proces, który do tego doprowadził, rozłożony jest na szereg drobnych kroków, w czasie których nie widać wyprzedawania ideałów podziemia, jak powiedziałby zagorzały miłośnik artystycznego undergroundu. Przedzieramy się więc przez dziwaczną dekadę, w czasie której spotykamy postkomunistycznych aparatczyków od kultury, którzy nie rozumieją, że przyszło nowe i wciąż chcieliby organizować rockowe koncerty w salach z krzesłami i z wykorzystaniem zapyziałych wzmacniaczy. Widzimy mozolne, oddolne działania, aby samodzielnie tworzyć i promować alternatywne działania artystyczne. W końcu kapitalizm się rodzi i można wziąć sprawy w swoje ręce. I wreszcie uświadamiamy sobie, że do połowy lat 90. Rzeczpospolita Polska praktycznie nie miała muzyki pop, która teraz zalewa nasze media w najbardziej tandetnej, rodzimej odmianie. Koncerty rockowe cieszyły się ogromną popularnością. W komercyjnych stacjach radiowych można było w paśmie dziennym posłuchać Kultu, Dezertera, Heya, Republiki oraz setek innych kapel, w tym punkrockowych.

Oglądamy więc dziwny, dziwny czas, jak śpiewał Tomek Lipiński. I jeszcze dziwniejszą widzimy woltę światopoglądową, jedną w wersji ciężkiej, drugą – w lżejszej. Opowiada nam Konjo o Zbigniewie Sajnógu, jednym z ojców założycieli Totartu, który stał się jednym z mroczniejszych osobowości sekciarskiej III RP. Z anarchisty w kosmitę – takie to były przemiany. I patrzymy, ale już skromniej na przemianę duchową, którą przechodzi niegdysiejszy twórca „bruLionu”, jednego z najciekawszych pism literackich, które ujrzały światło dzienne w naszym kraju. Robert Tekieli, bo o nim mowa, za moment przestanie być awangardzistą i obrazoburcą, stanie się katolickim radykałem, jednym z nawróconych na chrześcijaństwo demaskatorów popkultury.

Co więc w tym opracowaniu zawodzi? Tak jak wspomniałem, dwie rzeczy. Styl Konja, obrazowy, oparty na absurdalnych skojarzeniach może czasem męczyć, tak jak męczyć zaczyna sam Totart, połykający własny ogon i zachwycający się sam sobą. Zaczynają rozczarowywać dawni bohaterowie walki z idiotyzmem systemu, teraz angażujący się w proaborcyjne agitki. Rozmienia się na drobne humor Big Cyca, powoli wchodzimy w normalność, w której za moment pojawią się koszmarki pseudokabaretowe, a anarchistów nikt nie będzie chciał już słuchać. Drugą kwestią jest formuła tego tomu, która pod koniec zaczyna nieco nużyć: kronika i omówienie, kronika i omówienie, i tak w kółko. Natomiast nie jest „Karnawał profuzji” złą pozycją, szczególnie dla historyka sztuki, a przede wszystkim dla odbiorców kultury, którzy zainteresowani są tym, co dzieje się pod jej powierzchnią. Alternatywny rock, jass, awangarda, happeningi, zlewy poetyckie, sztuki plastyczne – Totart obejmował to wszystko i jest już trwałym śladem w kulturze. Michał Żarski

Paweł Konjo Konnak, Karnawał profuzji, Narodowe Centrum Kultury, Warszawa 2013, ss. 464.

Autor

Nowy portal informacyjny telewizji wPolsce24.tv Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych