Marcin Wolski, pisarz i satyryk z powołania, a historyk z zawodu, znalazł sobie w polskiej literaturze popularnej wygodną niszę – światy alternatywne. Wielu próbowało przed nim i po nim (Parowski, Pilipiuk), ale nikt nie uczynił sobie z wywracania historii na nice znaku rozpoznawczego. Na pewno jest to kwestia uzupełniającego warsztat pisarski wykształcenia, ale najważniejsze jest wyczucie konwencji – Wolski te swoje „alterlandy” po prostu czuje, lubi dopisywać do nich szczegóły, znajdować nowe miejsca i konteksty dla znanych postaci. Robi to ze zdecydowanie większą finezją niż niedościgły zdałoby się wzorzec - Philip K. Dick na kartach „Człowieka z wysokiego zamku”. Pokazał to w „Jednej przegranej bitwie”, dyptyku „Wallenrod/ Mocarstwo” i kilku innych powieściach. Sytuacje z gatunku „co by było gdyby” wyprowadza stosując odrobinę fantastyki, ale rozumianej specyficznie – u Wolskiego rolę kreatora odmiennych wersji historii pełni nieraz właśnie sam wielki Kreator, postrzegany po chrześcijańsku, bez żadnego Niu Ejdżu. Drugim nurtem twórczości Nadredaktora jest sensacja w starym stylu Ludluma czy Forsytha, ale osadzona – podobnie zresztą jak wszystkie „alternatywy” - w polskich realiach. Autor „Agenta Dołu” jest nieuleczalnie chory na Polskę – wytyka jej błędy popełnione w przeszłości odległej i nie aż tak odległej, luki w systemie obronnym, piętnuje nieudolność polityków maskując ich nazwiska tylko na tyle, by obyło się bez procesu (czy tak trudno jest zgadnąć kim jest marszałek Sejmu Moczypies z „Post Polonii”?). Wszystkie wyróżniki specyficznego stylu Wolskiego znajdziemy i w wydanej tydzień temu powieści „7.27 do Smoleńska”. Tytuł dość jasno określa treść.
Alternatywność tej akurat historii ujawnia się dopiero pod jej koniec (zdradzać go nie zamierzam), ale poza tym dostajemy ubrany w ostrą sensację pamflet na zaplecze III RP – przeżarte korupcją, z idiotami z politycznego nadania u sterów tajnych służb i kompetentnymi pracownikami odsyłanymi w niebyt przez mydłków (uwaga, uwaga – także mydłków prawicowych!). Polsce mogą pomóc tylko pojedynczy ludzie dobrej woli i interwencja z Niebios, bo infrastruktura nie dość, ze mocno kulawa, to jeszcze spenetrowana przez obcą (czytaj: ruską) agenturę na każdym poziomie. Na przestrzeni doby nie niepokojone szczególnie przez policję i ABW komando likwidatorów ze Wschodu wykonuje swoje popisowe numery: pozoruje wypadek samochodowy, samobójstwo wysokiego urzędnika i innego niewygodnego świadka (jak na złość akcja powieści rozgrywa się głównie w piątek, czyli poniedziałkowe sekcje guzik wykażą). A wszystko po to, by dopaść jednego człowieka, który wie niewiele, ale wystarczająco, by domyślić się, ze prezydencki tupolew padł ofiarą sabotażu. Nazwisko protagonisty nie jest przypadkowe: dzielny Rosjanin zwie się Rykow i jak mickiewiczowski kapitan – jest wielkim „Polaków przyjacielem” (zresztą w pewnym momencie nawet cytuje fragment „Dziadów”). Pomogą mu postacie znane z kart wcześniejszej powieści Wolskiego: „Skeczu zwanego morderstwem”. Za co osobiście dziękuję, bo zastanawiałem się jak też będzie im się w Wolnej Niepodległej powodziło. Teraz już wiem: do bani. Bo się nie sprzedały. Najbardziej przerażające jest jednak zagęszczenie agentów Imperium Zła i ich nieprzemijalność. Są niczym dynastia – twarze mogą się zmieniać, ale siatka trwała, trwa i wszystko wskazuje, że potrwa jeszcze długo.
Ciekawe, że coś takiego stworzył właśnie Wolski, który jednak w scenariuszu do filmu o „Smoleńsku” nie pisał o zamachu. W swojej twórczości powieściowej nie jest ograniczony faktografią i może swobodnie opisać szalony, ale nie aż tak nieprawdopodobny scenariusz wydarzeń – jasno wskazuje gdzie i jak mogli w tkankę polskiego państwa przeniknąć wrogowie i jakich szkód mogli ze swoich pozycji dokonać. O ile kilka lat wcześniejsza książka Wolskiego, „Zamach na Polskę”, była czytelną przestrogą, o tyle „7.27 do Smoleńska” stanowi gorzki wyrzut, ponure „a nie mówiłem?”. To, mimo pozorów sensacyjnego czytadła, bardzo potrzebna powieść. Nawet pomimo pewnych braków.
Mam wrażenie, ze kosztem dydaktyzmu ucierpiała w „7.27 do Smoleńska’ warstwa fabularna. Kilka wątków aż prosi się o (nasz ulubiony) ciąg dalszy, o wyjaśnienie co spotkało główne dramatis personae – ich losy można bowiem ciągnąć dalej, wywieść z niej kolejną, samodzielną historię. Jak na razie żegnamy je w stanie swoistego zawieszenia i to bez ciekawych widoków na przyszłość. Czy to świadomy zamysł autora, który po 10.04.2010 przestał wierzyć w happy endy?
Paweł Tryba
Marcin Wolski: „7.27 do Smoleńska”, Zysk i S-ka 2014
———————————————————————-
Książkę można szybko i tanio kupić w naszym portalowym sklepie wSklepiku.pl!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250828-jak-moglo-byc-ze-smolenskiem-ale-niestety-nie-bylo-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.