ZEROVA. Gombrowicz upopiony RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Literatów z kanonu „wysokiego” nasza rodzima muzyka popularna wchłonęła już dawno. Zaczęło się od pani Demarczyk śpiewającej Tuwima (tego poetyckiego, nie kabaretowego), potem Niemen przerobił na jazz-rock Norwida, Grechuta i Pawluśkiewicz zrobili hit z juweniliów Mickiewicza i poooszło szeroką ławą. A dziś to już wręcz epidemia. De Press z Norwidem i poetami powstańczymi, albumy pod patronatem Muzeum Powstania Warszawskiego, niedawno opisywana u nas DagaDana z tekstami najmniej znanego z braci Różewiczów, Karolina Cicha z tym bardziej okrzyczanym Różewiczem, bezpłatny dałnlołd ze strony niesłusznie niszowego Żmija z przerobioną na uczciwy rock poezją Tetmajera (polecam!), na dniach Adam Strug odda na nowej płycie hołd swojemu ukochanemu Leśmianowi... Mógłbym tę litanię ciągnąć ho-ho i jeszcze trochę.

Ale, jak zauważy Czytelnik, niekoniecznie nawet spostrzegawczy – wszystkie te mniej lub bardziej udane próby przełożenia poważnej literatury „na nasze” dotyczyły poezji. Prozy jakoś nie tykano. Aż przyszedł białostocki tercet Zerova i wziął na warsztat Gombrowicza. Choćby przez to jest to jakieś novum, wsłuchajmy się weń dokładniej...

Zerova debiutantami nie są. Mają już na koncie dwa albumy i EPkę (obecnie dostępne za darmo na profilu Soundcloud grupy) wydawane po różnych niszowych – także zagranicznych – oficynach. Kierunek muzyczny Zerovej (tak odmienia się nazwę) określiłbym krótkim stwierdzeniem: „Stereolab i Air wielkimi zespołami są!” (o, sam pojechałem niechcący Gombrowiczem!). Z grubsza to samo dostajemy na „Gombrowiczu”, różnica polega na tym, że po raz pierwszy grupa używa języka ojczystego, a nie mowy Szekspira. Różnica druga – jest lepiej niż wcześniej. Bardziej melodyjnie, bardziej pomysłowo. „Gombrowicz” to kawał soczystego avant popu w najlepszym gatunku. Posłuchajcie sami jak kapitalnie brzmi akordeon w „Brzydkich kobietach”, albo analogowy syntezator przypominający ścieżkę ze starej gry na Atari w „Ciele” (trochę to trąci propozycją HipiersoniK), jak ewidentnie przebojowe, pełne zwiewnych gitar jest „Józiu”, jak w „Panie Witoldzie” pobrzmiewają echa Portishead. No po prostu klasa! Erudycja, kunszt i smak. Pomysły Zerovej bronią się same. W tym kontekście pompowanie „eventu” gitarowymi partiami Noela Hogana z The Cranberries w „Józiu” mija się z celem. Gdyby grał tam ktoś mniej znany, nadal byłaby to świetna piosenka. Pogratulować kompozycji i aranży! Takich kawałków nam trzeba w dobie Eweliny Lisowskiej, Rafała Brzozowskiego i reaktywacji Michała Wiśniewskiego (Rzyg, rzyg, rzyg! - to też z Gombrowicza!).

Muzyka prima sort, jeśli do czegoś miałbym się doczepić, to – paradoksalnie – są to teksty. Po pierwsze – osoba autora. Okej, Gombrowicz to filar polskojęzycznej literatury, jeden z jej najwybitniejszych przedstawicieli w XX wieku – o to nie ma się co spierać. Ale nieprzypadkowo nazwałem go artystą „polskojęzycznym”, a nie „polskim”, bo polskość pan Witold postponował jak tylko mógł. Romansując z jego twórczością Zerova chcąc, nie chcąc (podejrzewam, że raczej chcąc – te kąpiące się zakonnice w teledysku „Józiu” nie wzięły się znikąd) wpisuje się w coraz szerszy nurt negacji tradycyjnych wartości. Ale do kultury trzeba podchodzić ze skalpelem, a nie z siekierą. W dorobku autora „Pamiętnika z okresu dojrzewania” jest przecież wiele cennych spostrzeżeń. Sęk w tym, że i one zespołowi umykają. I nie jest to do końca wina białostocczan. Porwali się na niezrytmizowaną prozę i musieli odpowiednio ją okroić. Wydestylowali więc z Gombrowicza sentencje, zlepki w najlepszym razie kilku zdań. Co dostaliśmy z „Ferdydurke”? Prośbę ciotek do Józia, by się określił kim chce być i tegoż Józia rozważania o formie i gębie. Trochę lepiej jest, kiedy zespół tworzy luźne, ambientalne tło i eksponuje dłuższe ustępy – tak jest w przypadku „Części” i pełniącego rolę introdukcji „Słuchowiska” (fragment „Dziennika”). Cytat z „Iwony, księżniczki Burgunda” o brzydkich kobietach niewiele znaczy wyrwany z kontekstu. Podobnie te kilka słów z „Pornografii”.

Naprawdę mam z „Gombrowiczem” zagwozdkę! Popowa słodycz miesza się w niej z dekadencją, literatura sprowadzona jest do haseł. Diabli wiedzą dla kogo jest ten krążek. Przecież nie dla dziatwy szkolnej – za bardzo ten Gombrowicz już przez Zerovą przetworzony i skondensowany, przekaz się gubi. A do absolwentów gimnazjów trzeba prosto. Nawet bardzo. Zresztą wątpię, by gros nastolatków było wyrafinowanym popem Zerovej zainteresowane. Obym się mylił... Więc może jest to prezent dla hipsterów snobujących się znajomością dorobku Jaśniepanicza? To już bardziej. Będzie więc pewnie „Gombrowicz” atrakcją w małym, wsobnym kręgu, pewnie cosik o nim w przychylnie napiszą w „KryPie” i „Polityce”. A szkoda, psiakrew, szkoda! Nie mogę jasno opowiedzieć się za albumem, bo mi nie po drodze z tezami autora „Trans-Atlantyku”. A jednocześnie chciałbym, żeby Zerova dalej rozwijała swój niemały talent. To może następnym razem jakieś bardziej neutralne teksty? A jeśli już zespół koniecznie szuka niepokornych autorów to może by tak nagrał „Tyrmanda” albo „Kisiela”, co?

Paweł Tryba

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych