LAST VEGAS Jak pokonać lęk przed starością RECENZJA DVD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

To kolejny autoironiczny i ujmująco sentymentalny „buddie movie” z dawnymi bogami ekranu i wyobraźni. Po gangsterskiej opowieści o „Tetrykach z ferajny” ( Pacino-Walken-Arkin), teraz dostajemy szaloną, ale mądrą historię kumpli z Brooklynu ( De Niro-Douglas-Kline-Freeman), którzy chcą pokazać światu, że rezerwacja miejsca na cmentarzu jest im wciąż niepotrzebna.

CZYTAJ RÓWNIEŻ:TWARDZIELE. Gorzka emerytura Carlito w słodkim sosie RECENZJA DVD

W świecie kultu piękna ciała, zbotoksowanego berluscoizmu i ateistycznego lęku przed śmiercią pojawia się w Hollywood coraz więcej filmów celebrujących starość, zmarszczki na twarzach dawnych ikon piękna i potrzebę poukładania życia w jego jesieni. Widać, że starzejący się z niebywałą wręcz godnością Clint Eastwood, który pod koniec lat 90-tych postawił tamę odsuwaniu „dziadków” do lamusa świetnym filmem „Kosmiczni Kowboje” narzucił swoim nieznacznie młodszym kolegom styl walki o godne miejsce w show biznesie. Nie każdy aktor rozpalający namiętności i wyobraźnie widzów przez ostatnie 40 lat poszedł tą samą drogą. Gene Hackman w ogóle porzucił aktorstwo, Jack Nicholson jest na tej samej ścieżce i kursie, Robert Redford angażuje się w kino polityczne i staje coraz częściej po drugiej stornie kamery. Reszta zaś wciąż pracuje niczym najmłodsze gwiazdy kina tworząc najlepsze role w życiu ( Walken) albo rozdrabniając legendę ( De Niro). Wszystkich łączy jednak jedno- chcą pokazać, że mając 60, 70 lat wciąż można dawać czadu, jednocześnie nie zamieniając się w żałosną imitację 30-latka. Pisałem już o nostalgicznym, autoironicznym i zaskakująco mądrym filmie „Twardziele” o kumplach, którzy pragną uczcić wyjście z więzienia jednego z nich rzucając wyzwanie starym wrogom. „Last Vegas” jest filmem opartym na tym samym schemacie, choć nie jest wpisany w żaden sensacyjny kontekst.

Paddy, Billy, Archie i Sam są kumplami z dzieciństwa. Kochali się w tych samych dziewczynach, obijali gęby tym samym osiedlowym wrogom, i zdobywali upragnione trofea wojenne ( butelka Whiskey z pobliskiego sklepu). Po 58 latach, które nadzwyczaj szybko minęły, kontaktują się ze sobą wyłącznie telefonicznie. Zgorzkniały Paddy ( Robert De Niro) mieszka wciąż „na nowojorskiej dzielni” i opłakuje śmierć żony, którą poznał już jako smarkacz. Archie ( Morgan Freeman) przez problemy zdrowotne jest traktowany przez syna niczym dziecko, które nie ma prawa się przemęczać i korzystać z uroków bycia dziadkiem. Sam ( Kevin Kline) męczy się na Florydzie uprawiając wodny aerobik i chodząc na nudne przyjęcia geriatryczne. Billy ( Michael Douglas) to zaś podstarzały satyr i milioner, który nigdy nie założył rodziny i teraz oświadcza się na pogrzebie kumpla młodszej o 40 lat dziewczynie. Ich ślub ma odbyć się w Las Vegas, co powoduje, że pozostali kumple widzą szansę na zrzucenie kajdanów starości i pokazanie miastu, które nigdy nie śpi czym jest „old school”.

A więc geriatryczny „Kac Vegas”? Nic z tych rzeczy. Oczywiście pojawiają się gagi ocierające się o niegrzeczną trylogię. Mamy więc pojawiającą się viagrę, upojenie dziadka Red Bullem z wódką czy w końcu rozdającą napalonym dziadkom drinki Weronikę Rosati ( w „Twardzielach” robiła chyba to samo). Gagi na szczęście są jedynie dodatkiem do wyeksponowania samych bohaterów. Nie są oni nakreśleni jakoś szczególnie głęboko. Jednak w wystarczający sposób możemy dojrzeć najróżniejsze rozterki starszych osób odstawianych na boczny tor. Oczywiście to oscarowy tercet wielkich artystów naznacza ten film. Choć widać, że świetnie się oni bawią na planie, to jednoczenie robią coś więcej niż poza igraniem ze swoim wizerunkiem. Powracający po ciężkiej chorobie Douglas ma w sobie jakiś realny smutek, wynikający z realnego zderzenia ze śmiercią w życiu osobistym. De Niro porzuca nieznośny zestaw min z głupich komedii, szlachetny Freeman jak zawsze jest klasą samą w sobie, zaś Kline świetnie igra z własnym wizerunkiem z „Rybki zwanej Wandą”. Łatwiej nam zrozumieć bohaterów o twarzach naszych idoli, z którymi obcujemy tyle lat. Warto zestawić sobie wizerunek De Niro z „Taksówkarza” i Douglasa z pierwszego „Wall Street” z ich obecnymi bohaterami by zrozumieć jak prędko goni nas wszystkich czas.

Widzom o wrażliwości konserwatywnej, nie znoszącym relatywizmu moralnego i postmodernistycznych antywartości, gładkie, sentymentalne i na wskroś hollywoodzkie zabiegi scenariuszowe się spodobają. Dziadek, który dostaje od żony Viagrę i prezerwatywę oraz jednoczesne przyzwolenie na poderwanie młodszej panienki w Vegas, zdaje sobie sprawę z niegodziwości takiej rozrywki, i w pełni dostrzega „dozgonną” miłość. Skłóceni kumple dostrzegają czym jest poświęcenie w imię przyjaźni, a mocujący się z nadopiekuńczością własnego syna senior znajduje sposób na zacieśnienie więzów rodzinnych. A starość? Choć każdy z bohaterów stara się ją oszukać na własny sposób, to wniosek po szalonej nocy w Vegas jest dla nich jasny- jej nie trzeba zwalczać. Ją trzeba pokochać i wykorzystać z klasą i pokorą. Tylko tak będzie ona prawdziwie piękna. W końcu co człowiek ma do stracenia w jesieni życia?

Łukasz Adamski

„Last Vegas”, reż: Jon Turteltaub, dyst: Monolith Films

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych