„Plan Ucieczki” nie ma autoironii „Niezniszczalnych”, ale i tak sprawdza się dobrze jako klasyczny sensacyjniak. Jest coś uroczego i nostalgicznego w przeniesieniu się do schematów kina lat 80-tych, gdzie triumfowała męska przyjaźń, mordobicie i szczypta niedorzeczności. Duet Schwarzenegger- Stallone daje kawał porządnej, płytkiej rozrywki w sam raz na męski wieczór.
Dwie części „Niezniszczalnych” dowiodły jak z odrobiną dystansu i autoironii można tchnąć nowego ducha w wyświechtane motywy z kina klasy B. Sylvester Stallone, który postanowił nie poddawać się upływającemu czasowi w ostatnich 8 latach nakręcił też kolejne części przygód Rockiego Balboa ( najlepsza obok „jedynki” część) i Johna Rambo. Do kina powrócił po 8 latach piastowania stanowiska gubernatora Kalifornii ( tylko w USA takie rzeczy!) Arnold Schwarzenegger. Kwestią czasu był wspólny występ ( w „Niezniszczalnych” Arnie grał epizody) dwóch ikon kina akcji sprzed dwóch dekad. To co ze względów finansowych było mało prawdopodobne w latach 90-tych ziściło się w zeszłym roku. Jaki jest tego efekt?
Może warto zacząć od krótkiego streszczenia „Planu Ucieczki” by zrozumieć z jakim kinem mamy do czynienia. Ray Breslin ( Sylvester Stallone) stoi na czele firmy konstruującej zabezpieczenia w więzieniu. Na zlecenie organizacji nadzorującej państwowe zakłady w kamuflażu jest on zamykany w więzieniach tylko po to by z nich uciec i pokazać dziury systemu. Pewnego razu firma Breslina przyjmuje zlecenie od tajemniczej firmy. Ray zostaje jednak wrobiony i trafia do supernowoczesnego więzienia jako normalny więzień. Tym razem musi uciec by ratować swoje życie. Pomoże mu w tym poznany obcokrajowiec Emil Rottmayer (Arnold Schwarzenegger). Brzmi znajomo, prawda? Ten film spokojnie mógłby powstać pod koniec lat 80-tych w niezmienionej formie. Gdybyśmy w rolach „złych” zobaczyli jeszcze aktorów pokroju Rutgera Hauera, to moglibyśmy zacząć szukać za oknem pojazdu szalonego profesora z „Powrotu do przyszłości”. W kinie akcji, które oglądaliśmy wszyscy namiętnie na VHS zawsze był demoniczny, komiksowo zły łotr, który najwcześniej miał twarz jakiegoś charyzmatycznego mistrz drugiego planu i ginął w ostatecznym starciu z tym dobrym. Tutaj mamy Jima Caviezela pamiętanego z roli Jezusa w „Pasji”, który reprezentuje czarną stronę mocy jako bestialski naczelnik więzienia. Jest też lekko dziś zapomniany, świetny aktor Sam Neil jako teatralnie cierpiący na wyrzuty sumienia lekarz służący nikczemnikom w zakładzie karnym. Na deser zaś dostaniemy mięśniaka Vinni Jonesa toczącego bój z duetem Sly-Arnie. Wszyscy nakreśleni grubą krechą i satysfakcjonująco znajomi ( patrz: dewiza inżyniera Mamonia).
Szwedzki reżyser nominowanego do Oscara „Zła” Mikael Håfström coraz mocniej zatapia się w kino akcji, i z filmu na film jest coraz bardziej hollywoodzko poprawny. „Plan ucieczki” jest dowodem na to jak szybko macki komercji mogą objąć najlepiej zapowiadającego się autorskiego twórcę. Håfström nawet na chwilę więc nie mruga do widza okiem, nie bierze nic w nawias, ani nie próbuje być ironiczny. Mając na pokładzie ( nomen omen) Sylvestra Stallone i Arnolda Schwarzeneggera nie zamierza odchodzić od ich utartych wizerunków. Od pierwszych minut wiemy więc, ze Stallone będzie próbował zrzucić łańcuchy dokładnie tak samo jak w „Osadzonym” czy kilku innych filmach o niesłusznie oskarżonym bohaterze. Arnie będzie zaś w przerwach między łamaniem karków i nawalaniem z karabinu sypał dowcipami, które sam przez lata dopisywał do scenariuszy swoich filmów. Początkowa nieufność napakowanych 60-latków zamieni się w końcu w przyjaźń niekoniecznie szorstką, choć na pewno męską. Czy to działa? Wystarczy zauważyć, że gdy twardziele opuszczają ekran, powietrze chodzi z nich jak z napompowanym sterydem bicepsu przed zamkniętymi drzwiami siłowni. Trudno pisać cokolwiek o aktorstwie w tym filmie, skoro Sly i Arnie grają po prostu swoje stare postacie, nie kusząc nie nawet na chwile o odejście od klasycznego zestawu min i gestów. Nie jest to żaden zarzut rzecz jasna. Przecież oglądając takie kino średnio zorientowany widz wie czego się spodziewać. Stallone tylko dwa razy w karierze rzeczywiście „zagrał” w filmie ( „Rocky” , „Cop Land”), zaś sztywny Arnie najmocniej pasuje do roli robota Terminatora.
Przewidywalny, miejscami nonsensowny i schematyczny „Plan ucieczki” jest więc idealnym filmem na spotkanie z kumplami, albo totalnie odmóżdżającą rozrywkę po ciężkim dniu w pracy. To mordobicie na znanym, sprawdzonym i nie spadającym poniżej normy poziomie, które spodoba się „dzieciakom pokolenia VHS”. „Klasyka rządzi”- jak mówi Jason Statham wrzucający wroga w śmigło helikoptera. Taki powinien być podtytuł tego filmu.
Łukasz Adamski
„Plan ucieczki”, reż: Mikael Håfström , dyst: Monolith
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250687-plan-ucieczki-klasyka-rzadzi-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.