Joseph Gordon-Levitt zrobił film bardzo potrzebny w czasach szaleńczej erotyzacji przestrzeni publicznej. Tak zdecydowanego uderzenia w tabu, jakim jest destrukcyjna siła pornografii w kinie jeszcze nie było. W filmie bardzo interesująco wygląda też wątek katolicyzmu głównego bohatera…
Oczywiście w tym miejscu wielu z Państwa powie: „no nie Adamski teraz to gafę strzeliłeś z tym przełomem w opowiadaniu o porno: no a „Wstyd”? Opisywałem już w kilku miejscach przenikliwość i pesymizm filmu Steve McQueena, który całościowo przyjrzał się problemowi seksoholizmu. Tam również widzieliśmy człowieka uzależnionego od pornografii, którego choroba, bo tak ten stan należy nazwać, przekłada się na jego uzależnienie od seksu z prostytutkami. "Don Jon" opowiada podobną historię, jednak mocniej akcentuje problem źródła choroby niż jej konsekwencje. O ile bohater „Wstydu” wszedł na kolejny etap seksoholizmu, o tyle główna postać tego filmu musi uporać się z jednym konkretnym demonem. Joseph Gordon-Levitt skupia się też na ludziach bliższym większości z nas. Film opowiada bowiem o zwykłym studencie zatopionym w świat dzisiejszego hedonizmu, który wychowany przez tradycyjną katolicką rodzinę, wciąż co tydzień spowiada się w kościele ( coraz bardziej mechanicznie) ze swoich grzechów. Jak wielu nie wypranych jeszcze z sacrum Polaków praktykuje podobne rzeczy?
Otwierająca „Don Jon” scena mówi wszystko o bohaterze filmu. Na palcach jednej ręki może on zliczyć, co jest najważniejsze w jego życiu: siłownia, rodzina, kumple, Bóg i…pornografia, która definiuje pozostałe priorytety w życiu Jona (Joseph Gordon-Levitt). Chłopak podobnie jak bohater „Wstydu” jest klasycznym „ciachem” dla kobiet. To on z trójki kumpli-podrywaczy wychodzi zawsze z nocnego klubu z najpiękniejszą dziewczyną. To on potrafi kilkoma spojrzeniami i jednym słowem zaprowadzić największą seksbombę z klubu prosto do swojego łóżka. Gdy już, ku zazdrości kumpli, „zaliczy” kolejną zdobycz, wpada w stan daleki od triumfalizmu, za każdym razem przeżywając znużenie i złość. Jon nie może bowiem nawet z najpiękniejszą kobietą uzyskać satysfakcji, jaką daje mu internetowa pornografia. Kobiety w łóżku nie są bowiem tak wyuzdane jak aktorki na ekranie, i nawet w procencie nie chcą zaspokajać Jona jak on sobie wyobraża. Bez względu na to z jakim wzorem piękna ląduje w łóżku, i tak w nocy wstaje do komputera by zaspokoić się klipami z pornhub.com. Dopiero spotkanie Barbary (bardzo dobra Scarlett Johansson) zmienia percepcję Jona. Chłopak ku uciesze rodziców zaczyna dojrzewać w życiu inne priorytety niż płytka przyjemność. Jednak nawet z pozoru idealna kobieta nie pozwala porzucić mu tego, co daje mu największego w życiu kopa.
Wielu krytyków filmowych zauważyło, że konstrukcja filmu Levitta, który notabene wyrasta na jednego z najciekawszych aktorów młodego pokolenia, jest miejscami kulawa. Trudno się z tymi głosami nie zgodzić. Gordon-Levitt, będący jednocześnie scenarzystą filmu, próbuje żonglować różnymi gatunkami filmowymi, i w 90 minutowym obrazie porusza wiele istotnych wątków. Niestety brak mu w tym konsekwencji i kunsztu reżyserskiego. Raz parodiuje więc komedie romantyczne, by szybko czerpać z nich wyświechtane elementy. Jednocześnie autor otwiera pewne furtki, sygnalizując niestety jedynie ważne problemy, bez ich satysfakcjonującego pogłębienia. Na usprawiedliwienie filmowca, który zrobił pierwszą poważną fabułę można zaliczyć fakt, że dokładnie takie same błędy popełnił w swoim debiucie wybitny reżyser Clint Eastwood, który w „Zagraj dla mnie Misty” nie był nawet pewien, gdzie ustawić kamerę w danej scenie. Niemniej jednak debiut reżyserski Eastwooda traktował o ważnym problemie, który został później wyeksploatowany w innych obrazach ( patrz” „Fatalne zauroczenie”). Podobnie jest z „Don Jon”, który mimo swoich wad jest szalenie istotnym filmem, idealnie trafiającym w swoje czasy. Mam nadzieję, że będzie przyczynkiem do kolejnych filmów o narastającym na świecie problemie uzależniania od oderwanego od miłości seksu.
Oglądając solidną rolę Josepha Gordona-Levitta przypominałem sobie świadectwa mężczyzn uzależnionych od pornografii, którzy opowiadali jak niszczyła ona im życie rodzinne, uniemożliwiała przyjemność z seksu i nieraz prowadziła ich na dno życiowego rynsztoku. Autor „Don Jon” bardzo dobrze zarysował powolne uświadamianie sobie przez Jona swojego stanu. Bohater niczym ćpun musi najpierw sam przed sobą się przyznać do uzależnienia, zanim podejmie stosowną jego terapię. Mnie oczywiście w filmie zaciekawił najmocniej jeszcze jego inny aspekt. Ważne sceny obrazu rozgrywają się w konfesjonale, gdzie Jon po „wyklepaniu” swoich grzechów ( choć trzeba przyznać, że cykliczne podawanie dokładnej liczby aktów masturbacji pokazuje chęć pokuty) przekonuje sam siebie, że kilka zdrowasiek zmyje z niego tygodniowy brud. Pokutuje on zresztą w siłowni, gdzie przed lustrem może podziwiać jednocześnie swoje wyrzeźbione ciało. Można by zbyć rzecz jasna nastawienie Jona do spowiedzi wzruszeniem ramion. Jednak czy zadawałby on sobie trud modlitwy, gdyby rzeczywiście nie szukał pocieszenia w Bogu?
Nie mniej istotna w życiu Jona jest rodzina, która jedynie z nazwy jest włoską, katolicką familią. Autor filmu mruga porozumiewawczo do nas, obsadzając w roli ojca byłego lowelasa amerykańskiej telewizji Tonego Danze, który wciela się prostackiego ojca oglądającego przy niedzielnym obiedzie ( zawsze po Mszy św.) futbol w telewizji. Czy reżyser chce nam pokazać problem braku rodzinnych relacji i dobrych wzorców, które pchają młodych ludzi w ramiona hedonizmu? To nie jest egzaltowana nadinterpretacja konserwatywnego krytyka filmowego. Levitt subtelnie krytykuje rozerotyzowany współczesny świat, który nie pozwala zapomnieć o seksie ( reklama hamburgera z półnagą modelką w erotycznych pozach w czasie niedzielnego obiadu) i między słowami punktuje błędy w wychowaniu dzieci. Uznany za jednego z najseksowniejszych aktorów w Hollywood tworzy też w scenariuszu ciekawy portret nie grzeszącej urodą z okładek żurnali kobiety w średnim wieku ( Julianne Moore), która również ma zasadniczy wpływ na zmianę stylu życia współczesnego Don Juana wychowanego na produkcjach Larrego Flynta. Ten wątek to uderzenie w frustrująco lansowany obraz płytkiego piękna, które poza doznaniami fizycznymi nie ma nic do zaoferowanie.
Najmocniej jednak w filmie pobrzmiewa tęsknota za seksem, którego nie można traktować w odłączeniu od całościowej miłości i szacunku bliźniego. Paradoksalnie można śmiało powiedzieć, że piękna nauka Kościoła o seksualności człowieka jest odpowiedzą na błądzenie głównych bohaterów filmu, nie będącego notabene żadnym „christian movie”. Jednak z jakiegoś względu w kluczowych momentach w rozwoju bohatera pojawia się konfesjonał. Dlaczego? Zostawiam to do Waszej interpretacji.
Łukasz Adamski
„Don Jon”, reż: Joseph Gordon-Levitt, wyst: Joseph Gordon-Levitt, Scarlett Johannson, Julianne Moore, dystr: Best Film
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250667-don-jon-oto-jak-upodla-uzaleznienie-od-pornografii-recenzja-dvd
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.