Cenię Umberto Eco, choćby za fascynację średniowieczem i popkulturą (zwłaszcza komiksem). „Historia krain i miejsc legendarnych’ to już czwarty tom rozpoczętej „Historią piękna” serii. Książka jest bardzo ładnie, albumowo wydana (na papierze pobłogosławionym przez Greenpeace – możemy mieć pewność, że żadne niewinne drzewo nie ucierpiało) i bogato ilustrowana – reprodukcje malarskie, dawne ilustracje, kadry z filmów i komiksów. Nie mogło też zabraknąć starych map ze szczerzącymi zęby potworami. Żeby nie być gołosłownym, na końcu każdego rozdziału Eco obficie raczy nas też cytatami z omawianych dzieł literackich.
Na książkę składa się zapis erudycyjnych wędrówek po krainach ludzkiej wyobraźni według dość dziwnego klucza – są to miejsca, w których istnienie ktoś wierzył bądź wciąż wierzy. Nieważne, czy to szlachetne opowieści mitologiczne i biblijne (Eden, trasa wędrówki Odyseusza), ezoteryczne wymysły, różne ziemie na krańcach świata, przeróżne Atlantydy czy wreszcie świeże fikcje literackie, które stały się przedmiotem wiary, jak Shangri-La czy „alternatywne” Rennes-le-Chateau z „Kodu Leonardo Da Vinci”. Nieważne, czy wierzy w nie ciemny ludek średniowieczny (Camelot i królestwo Księdza Jana) czy oświecony ludek z czasów późniejszych (Atlantyda czy Eldorado). W takim ujęciu prezentowane legendy zajmują miejsce pomiędzy „czystym” mitem a „czystą” fantazją literacką. Mit porządkuje i wyjaśnia świat, fikcja jest zmyśleniem całkowitym, zaś legenda-zmyśleniem aspirującym do bycia nie-zmyśleniem, której w nowszych czasach można dodać wiarygodności za pomocą nauki. Zwiedzimy podczas lektury krainę Trzech Króli (których nie zawsze było trzech), Hyperboreę nazistów, Mu i Lemurię, Avalon, Antypody, wnętrze Ziemi, Ziemię płaską lub wklęsłą. Aż dziwne, czemu ludzie potrafili dawać wiarę.
Eco oczywiście w prawdziwość istnienia opisywanych krain i miejsc nie wierzy, ale nie deprecjonuje ich wartości w oparciu o takie kryterium, traktuje je natomiast jako przykłady szlachetnego ludzkiego imaginarium. Nie potępia ich głupoty w czambuł, ale i nie chwali jako prawdy objawionej czy w ogóle jakiejkolwiek. Patrzcie, mówi, to wzięło się stąd, wcale nie było oryginalne, tutaj dwa mity zlały się w jeden, jak w przypadku Ultima Thule i Hyperborei. Eden, Graala czy Aryjczyków lokalizowano w tylu miejscach, że trudno jakąkolwiek lokalizację brać poważnie (a więc i samą legendę). Excalibur wyciągnięty z kamienia wcale nie był mieczem króla Artura, tylko świętego Galgana. A już nowożytni okultyści ezoterycy, którzy zainspirowali nazistów – takiego pomieszania z poplątaniem, jakie ma miejsce w ich tekstach, próżno szukać gdzie indziej. Rzetelni naukowcy też nie przestają zadziwiać autora „Imienia róży” – jeden z nich kilka lat temu umieścił trasę wędrówki Odyseusza na… Bałtyku (ciepło było, ludzie wędrowali), a dziewiętnastowieczny rektor Uniwersytetu w Bostonie, William F. Warren, wierzył w istnienie zamierzchłej rasy doskonałej i jej „antyewolucję” do ras niższych.
Przy takim „fideistycznym” kryterium więcej tu wyjątków niż reguł, no i trzeba jakoś odgórnie założyć tą wiarę starożytnych czy w ogóle kogokolwiek. Zastanawiałem się, co w książce robi Kukania, taka „kraina pieczonych gołąbków”, czyli raj materialny połączony ze światem na opak (dokąd wędrowali nasi Jacek i Placek), skoro nikt w nią nie wierzył, a ona sama miała charakter typowo kompensacyjny? Ale skoro było o rajach duchowych, to i ten „raj ubogich” wymyślony dla żartu należało uwzględnić do pełnego obrazu. Co w książce robią utopie, miejsca nieistniejące z definicji? Ale w tym przypadku wierzono nie tyle w istnienie, co w zaistnienie potencjalne. W ostatnich rozdziałach coraz więcej mówi się o legendach wziętych z nie z mitów, a z literatury – najbardziej oczywisty przypadek to Rennes-le-Chateau Dana Browna (i autorów dziełka „Święty Graal, święta krew”) ale też Shangri-La wzięta z „Zaginionego horyzontu” Jamesa Hiltona. Niedawno pewne chińskie miasto tak się nazwało w celach turystycznych…
Fascynujące jest, jak fikcja, wymysł, który stał się legendą, może przeorać świat realny. Królestwo Księdza Jana mobilizowało Zachód do podbojów. Kolumb szukał ziemskiego raju, a po drodze „niechcący” odkrył nieprzewidziany kontynent. Z zapałem szukano Eldorado, Antypodów czy miejsca ukrycia Graala. Hyperborea – siedziba pierwotnych Aryjczyków – inspirowała nazistów, a utopie socjalistów i komunistów.
Czasem czułem, że temat potraktowany jest zbyt powierzchownie. Dlaczego wędrówka po kolejnych „białych plamach” na globusie kończy się na Antarktydzie i podziemnych królestwach Agartthy? Co z takim Marsem z jego kanałami? Scjentolodzy czy ufomaniacy zdaje się wierzą w jakieś zamieszkane planety czy inne Syriusze, więc również spełnialiby z powodzeniem kryterium Eco. Wreszcie, skoro tyle miejsca poświęcone jest nazizmowi i jego mitologii aryjskiej, czemu tak mało jest o rajach socjalistycznych i komunistycznych, poza mimochodem rzuconą wzmianką o Saint-Simonie i Fourierze? Osobiście ucieszyłem się, że cała szlachetna odmiana fantastyki naukowej dystopiami stoi (czyli opowieściami o źle urządzonych społeczeństwach) – w jednym akapicie Eco zalicza do nich Orwella, Huxleya, Dicka, Sheckleya, Bradbury’ego, „Łowcę androidów”, „Metropolis” i parę jeszcze żelaznych pozycji. Fantaści naukowi są jednak zazwyczaj mądrzejsi od rojeń utopistów. Ale też, z drugiej strony, dzięki tekstom książki lepiej rozumiem niechęć chrześcijan czy konserwatystów do takiej fantastyki – wizje jakiejś mającej nas zastąpić superrasy z kosmosu czy różnych nadludzi wywodzą się raczej z okultyzmu i z ezoteryki (taki wniosek można wysnuć po lekturze zamieszczonych tekstów w rodzaju radosnego bełkotu Heleny Bławatskiej), ale to z SF kojarzą się bardziej. Fantaści w żadne zielone ludziki nie wierzą.
Dygresje czasem są bardziej fascynujące niż główny temat danego rozdziału. Przykładowo, dowiedzieć się można o żmudnych poszukiwaniach sposobu obliczania długości geograficznej (pomóc miał przy tym proszek sympatii, działający „na odległość”) czy o tym, o tym, że nasz Antoni Ferdynand Ossendowski rzekomo dokonał plagiatu z niejakiego René Guénona. Różne automaty średniowieczne nasunęły mi pomysł na jakiś „mediewal-punk”. Eco obala różne popularne mity, jak na przykład pogląd o wierze ludzi średniowiecza w płaską Ziemię, który sam w sobie jest mistyfikacją z XIX wieku. Za to Epikur wierzył w 30-centymetrowe Słońce, naziści we wklęsłą Ziemię, fani Dana Browna w żonatego Jezusa we Francji. Dziś kościoły muszą informować tabliczkami, że nie mają nic wspólnego z „tymi samymi” kościołami z Dana Browna…
Trudno tu o konkluzję. Eco pochodzi poważniej do wyimaginowanych światów niż ja sam, choć biorąc pod uwagę ich wpływ na rzeczywistość, może powinienem… Dobrze jest orientować się, co ludzkość wymyśliła i w co uwierzyła. Wyciągnięcie wniosków z tego bogactwa iluzji Eco zostawia czytelnikowi. Dla jednego (pierwszy lepszy ateista z ulicy) setki rajów czy bóstw świadczą o tym, że wszystkie są fałszywe, dla innych (C. S. Lewis)– że wszystkie są jakimś echem prawdy, że fantazjujemy o nich nie bez przyczyny. Co uznaje za prawdziwe sam Eco? W ostatnim rozdziale napotykamy przedziwny manifest wiary. Otóż jedynie świata literackiego możemy być „prawdziwie pewni”, bo tylko świat literacki dostarcza nam „idei Prawdy”. Według Eco, nie jesteśmy pewni na przykład tego, czy Hitler zginął, ale za to jesteśmy pewni, że Clark Kent jest Supermanem. Przeprowadzka z krainy mitów i legend do krainy czystej literackości to według autora awans w hierarchii „bytów prawdziwych” (sądziłem, że jest odwrotnie). Atlantyda z powieści Verne’a jest bardziej prawdziwą niż Atlantyda, w której istnienie wierzą miłośnicy tajemnic i niż mityczna Atlantyda wzmiankowana przez Platona. Ciekawe – Eco, ten tropiciel zmyśleń, mistyfikacji i teorii spiskowych sam zostawia dla ich furtkę (no bo skoro nic o Hitlerze nie wiemy…), a także uznaje, całkowicie niezgodnie z dogmatami postmodernizmu, ideę Prawdy, choć znajduje ją trochę w dziwnym miejscu. Niemniej książka jest fascynująca i uświadamia, jak ogromny wpływ na cywilizację miała skłonność do wymyślania i do dawania wiary temu, co wymyślone... Królestwo księdza Jana „istniało” przez kilka pokoleń, a jeszcze teraz co i rusz wykreśla się z poważnych atlasów nieistniejące wyspy.
Umberto Eco, Historia krain i miejsc legendarnych. Tłum. Tomasz Kwiecień. REBIS 2013.
Sławomir Grabowski
----------------------------
----------------------------
Książki autorstwa Umberto Eco do nabycia w naszym sklepie wSklepiku.pl.Polecamy!
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/kultura/250484-realne-wyspy-bergamuty-umberto-eco-o-legendarnych-miejscach-recenzja
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.