KACASTROFA, czyli jak leczyć skutki picia wódki. RECENZJA

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Czasami jest tak: nie należymy do osób lubiących clubingowy huk, taniec, picie bez liczenia litrów. Preferujemy picie wyrafinowane (przynajmniej sami chcemy je tak określać), picie w wybornym towarzystwie, na przykład kolegi z dawnych lat, wykładowcy akademickiego, z którym pijąc deliberujemy nad problemami współczesnego świata, jakbyśmy mogli je w jakikolwiek sposób przemóc.

Pijemy z kolegą i rozmawiamy, chodzimy, bo chcemy się czuć jak za dawnych lat, gdy nie byliśmy jeszcze spracowanymi jeszcze-gówniarzami-już-staruchami, czujemy się, chcemy się czuć jak ci młodzi idioci z dawnych lat, co to jedno piwo piją w jednej knajpie. Dogoniło nas życie, a właściwie nie dogoniło tylko to my akurat weszliśmy na pokład tego rdzewiejącego okrętu zwanego życiem i z nim żeglujemy ale na pokładzie, pomiędzy innymi młodymi staruchami chcemy uchodzić za młodych, za wciąż idiotów-gówniarzy.

Więc pijemy po dwa w jednej knajpie i potem chodzimy po mieście by otrzeźwieć na tyle, by wypić znowu dwa. Nie pijemy dla picia. Pijemy dla przyjemności (tak sobie wmawiamy), bo wiemy kiedy powiedzieć sobie dość, nie jesteśmy gówniarzami zasypiającymi na chodniku, tylko dojrzałymi ludźmi i pijemy też dojrzale.

A miasto czasami jest inne, ale teraz jest to miasto portowe, niemal stuletnie, z historią, ocalałe, bo praktycznie nietknięte wojną, tą wojną co zabiła nasz kraj, nasz naród i nasze miasta. No ale tego miasta nie zabiła, nawet go nie musnęła, choć przecież nasi przodkowie walczyli też o to miasto i ginęli też za to miasto. Ale to nieważne, choć obaj z kolegą z dawnych lat gdy patrzymy na budowle kwadratowe i kamienice, i architekturę, ocalałą modernę to pewnie sobie o tej historii myślimy, ale gadamy o czym innym. Od morza w tym mieście leci zimny, przyjemny wiaterek i trochę nam z głów wypłukuje procenty. Zatrzymujemy się pod nowoczesną, blaszano-szklaną, drogą konstrukcją i tam zamawiamy zapiekanki, pewnie by ktoś inny powiedział „gówniane” zapiekanki, ale dla nas one nie są „gówniane”, tylko dobre, smaczne i niosące ten element mistyczny, bo niosące ducha naszego spotkania – bo nasze spotkania to spotkania bardzo rzadkie. Więc zajadamy pyszną zapiekankę, sos „mexican” czyli ostry, wykręcający gębę, a zapiekanki są duże i smaczne. Idziemy dalej, w kierunku portu, tego portu z którego przed laty odpływali inni nasi przodkowie do innego świata, odpływali tysiącami i teraz, w tym porcie, tym naszym przodkom stawiają muzeum, choć obaj z kolegą nie rozumiemy do końca dlaczego.

Pijemy już w tych fajniejszych, lepszych, bardziej wyrafinowanych, ale nie droższych knajpach. Pijemy sobie piwo, gadamy dalej, rozwiązujemy i problemy Polski, i Unii Europejskiej i świata całego, przy tym stoliku i władcy świata całego powinni żałować, że nas nie słuchają, bo byśmy rozwiązali wszystkie trudy i problemy, wszystkie głody na świecie i wojny na świecie, byśmy rozwiązali tylko siedząc i pijąc po dwa piwa w ciemnej knajpie, to przecież takie proste, rządzą nami idioci.

Potem się rozstajemy, uścisk ręki, każdy w swoją stronę. Jestem pijany, choć nie jestem, to znaczy – na pewno jestem pijany, ale nie chcę czuć się pijany, chcę czuć się zadowolony – ze spotkania, z miasta nad morzem, z wiatru chłodnego, ze spotkania z kolegą, z problemów świata rozwiązania. Idę jeszcze na dworzec kolejowy, idę na pociąg do domu i zapaliłbym jeszcze papierosa, ale nie mam już, bo wypaliłem wszystko i nawet nie pamiętam kiedy.

Potem zasypiam już będąc w domu i nawet jestem zaskoczony swoim stanem. „Chyba nie będę miał kaca” – myślę i jestem szczęśliwy tą myślą.Na drugi dzień budzi mnie nie ból. Budzi mnie zmęczenie. I już wiem, że ten dzień będzie stracony.

Najpierw jest zmęczenie i szybka myśl, że jak zmęczenie to nie będzie najgorzej, ale potem sięgam po szklankę z wodą i wypijam całą, a potem jeszcze cztery szklanki wypijam całe i wiem, że to błąd, bo wody w moim stanie pić nie wolno. Wstaję z łóżka i chodzę po domu, i szukam i już wiem jaki błąd popełniłem – największy błąd ostatnich tygodni – nie kupiłem sobie do domu na czarną godzinę Pepsi Coli. I teraz będę cierpiał, będę bardzo, bardzo cierpiał przez cały dzień i oto jest moja kara. Głowa boli czy nie boli, nie wiem – jest źle, chcę leżeć, ale chcę wstać i sucho mi w gardle choć właśnie piję wodę nalaną do wanny. Ona nic nie daje – jest oszustwem, złudzeniem, bo wciąż czuję suszę w ustach.

Błąkam się po domu jak widmo i nagle widzę na stole pomarańczowy prostokąt, na pomarańczu dwóch dżentelmenów i tytuł nad ich głowami – „Kacastrofa – czyli jak leczyć skutki picia wódki”. Drżącymi dłońmi otwieram książeczkę.

Mężczyzna, Brytyjczyk mówi do mnie czule. Czule, bo na wyrozumiałość kobiet w moim stanie nie mogę liczyć. Pozostał mi ten Brytyjczyk. Brytyjczyk zaczyna się opiekować mną słowami. Uspokaja mnie, wyjaśnia mi, że mój stan jest normalny, naturalny i nic mi nie grozi, już dobrze. Cierpisz, wiem, ale jak cierpisz? Jaki kac Cię męczy? Pomogę, zrób ten test a się dowiesz.

Ledwo robię test na pierwszych stronach, ledwo odpowiadam na pytania, rozwiązuję łamigłówki, sumuję punkty, wynik: Kac Morderca. Zawsze, odkąd pamiętam mam Kaca Mordercę. Część Kacu Morderco, dawno się nie widzieliśmy! Brytyjczyk odwraca moją uwagę. Nie martw się – mówi – każdy kac jest straszny. Może opowiedzieć Ci anegdotę? Opowiada mi anegdotę. Śmieję się, bo to wyborna anegdota, śmieszniejsza jeszcze by była na trzeźwo.

Ale przyjacielu, to nie koniec – mówi Brytyjczyk – na kolejnych stronach jest coś w sam raz dla Ciebie – moje przepisy na potrawy. Tak, jedzenie, bo jedzenie (obok picia) to najważniejsza rzecz na świecie. A ja kocham jedzenie tak jak kocham picie i przygotowałem dla Ciebie specjalne przepisy – konkretnie: kilkadziesiąt dań, poszeregowanych według kaców na które pomagają najskuteczniej. A że obaj jesteśmy mężczyznami, to musimy mieć też sposób przygotowania wyjaśniony w sposób jasny i przejrzysty, najlepiej z wplecionymi wybornymi anegdotami, bo ja znam wiele wybornych anegdot. Chodźmy do kuchni. Wybieram jeden z przepisów, składniki mam w domu. Robię sobie jeść. Jem. Jest mi lepiej, jest mi lepiej! Dziękuję przyjacielu! Proszę.

Wertuję dalej, jest kolejny przepis a że jestem głodny to i z niego chętnie korzystam. Przygotowuję, jem. Jest pysznie. Wertuję, wertuję, są kolejne przepisy. Nadchodzi pora obiadowa, więc wraz z brytyjskim przyjacielem robimy sobie obiad. Według jego przepisu, oczywiście, i z jego anegdotami.

Mijają dni, Kac Morderca mnie zostawił. A jednak wciąż pomarańczowa książka jest przy mnie, brytyjski przyjaciel też. Jego dania są doskonałe i proste, jeszcze prostsze gdy kaca nie ma. Anegdoty są jeszcze śmieszniejsze.

Więc nie rozstaję się z moją pomarańczową książeczką, z moim brytyjskim przyjacielem i Wam też mówię byście go poznali. Nazywa się Milton, na nazwisko Crawford, wyczarował książeczkę z przepisami i anegdotami i zapewniam – będzie to najważniejsza rzecz w Waszym skacowanym życiu.

Arkady Saulski

Kacastrofa, czyli jak leczyć skutki picia wódki, Milton Crawford, Pascal

tytuł
tytuł

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych